Quantcast
Channel: Ewa Szałkowska Blog o pielęgnacji skóry trądzikowej
Viewing all 155 articles
Browse latest View live

RECEPTURA | NAJLEPSZA MASECZKA NAWILŻAJĄCA DLA CERY SUCHEJ, ODWODNIONEJ I DOJRZAŁEJ

$
0
0

Poszukiwanie idealnej maski kremowej przyprawiało mnie przez długi czas o spektakularny ból głowy - kiepskie składniki, jeszcze gorsze formuły i na domiar złego - pogarszająca się w oczach, na czas nieustępliwych testów, kondycja skóry. Ciężko było mi znaleźć produkt, który usatysfakcjonowałby mnie pod względem nawilżenia, a jednocześnie był komfortowy i przyjemny w użyciu, dlatego też, wraz z marką ECOSPA, postanowiłam opracować formułę od samego początku, tak, by spełniała moje wszystkie oczekiwania. Wszystkie składniki receptury kupisz w sklepie internetowym ECOSPA, będzie mi bardzo miło, jeśli dokonasz zakupów z powyższego odnośnika > 

RECEPTURA 

Przewodnim składnikiem jest dynia, to bardzo niedoceniane warzywo, będące bogatym źródłem witamin, mikroelementów,  antyoksydantów (beta-karoteny) oraz korzystnych węglowodanów. Jest to jeden z moich ulubionych, roślinnych składników (tuż obok prowansalskich ziół w formie esencji eterycznych), zastosowana w formie okładów silnie regeneruje, złuszcza, odżywia, nawadnia oraz goi naskórek - jest zalecana szczególnie osobom z cerą poszarzałą,  dojrzałą, odwodnioną, trądzikową i problematyczną (szczególnie ze zmianami potrądzikowymi).

Puree z dyni to przyjemna, kremowa i zupełnie naturalna baza, pozwala maksymalnie ograniczyć ilość zastosowanych składników konsystencjotwórczych do skrobi ziemniaczanej (naturalne spoiwo, ułatwia spłukanie maski, wygładza i ujednolica) oraz lecytyny słonecznikowej (emulgator, stabilizator, pozostawia przyjemne, natłuszczające wykończenie i zapobiega nadmiernemu wysychaniu). By zyskać bardziej kremową i otulającą formułę, zdecydowałam się na dodatek nieschnącego oleju awokado (jedno z najbogatszych źródeł naturalnych witamin oraz kwasów omega-9) oraz naturalnej witaminy E. Zależało mi przede wszystkim na tym, by maska prócz walorów natłuszczających, rzeczywiście skórę nawilżała, dając efekt zmiękczonej i delikatnej skóry, dlatego też postawiłam na niekonwencjonalną bazę maski (puree), dodatek eksfoliatora (enzym z dyni) oraz substancji wiążących wodę (sok z aloesu, fitokolagen). Efekty końcowe przeszły moje oczekiwania.


Po wielu nieudanych próbach, nadszedł ten upragniony czas, gdy udało mi się uzyskać kremową, stabilną, łagodną konsystencję, która w końcu w pełni mnie zadowala. Jak na zupełnie naturalny kosmetyk, maska rozprowadza się łatwo, nie spływa i nie przecieka między palcami, konsystencję przyrównałabym do gęstego, zwartego, pachnącego budyniu. Maski praktycznie nie czuć na skórze (poza lekkim, przyjemnym uczuciem chłodu i wyjątkową kompozycją zapachową, uprzyjemniającą jej stosowanie) podczas aplikacji, jak i samego noszenia, jest bardzo lekka, co może początkowo zakłamywać jej rzeczywiste, bogate walory użytkowe, bowiem odżywczość formuły czuć dopiero podczas usuwania jej z powierzchni skóry - pozostawia niezwykle korzystny, komfortowy, przyjemny, bogaty film, który przez moją odwodnioną cerę jest degustacyjnie spijany niczym słodki nektar. Maska pomimo odżywczej struktury, robi coś znacznie więcej, i nie jest to jedynie działanie doraźne i przytłaczające - wymagam intensywnego nawilżenia, ale z kolei męczę się przy tępych, tłustych mazidłach, po zastosowaniu maski dyniowej, w moich oczach widzę coraz to lepszą kondycję skóry.


Początkowo obawiałam się, że niedomywanie skóry zaskutkuje niemal jej natychmiastowym pogorszeniem, moje lęki okazały się jednak zupełnie bezpodstawne, po około 10 minutach od usunięcia okładu, jest niezwykle jasna, cudownie miękka, odżywiona, zyskuje zdrowy koloryt oraz co mnie zaskakuje - pory ulegają znacznemu obkurczeniu. Z pewnością krem dyniowy, mimo odżywczej formuły, nie powoduje nadmiernej potliwości i nie zostawia żadnej, dziwnej, tłustej, wstrętnej powłoki, po których aż mnie skręca - to ten typ kremowości, który ja osobiście bardzo lubię, i o który, niestety, bardzo trudno w gotowych kosmetykach. Uwaga - maseczka delikatnie barwi skórę (bardzo bogate źródło karotenów i nie spłukująca się całkowicie konsystencja), warto ją zmywać za pomocą gąbeczki konjac (o gąbeczkach konjac przeczytasz więcej tutaj>) lub płatków celulozowych, wówczas ten problem zupełnie nie istnieje.

Składniki: 
Akcesoria:
  • szklany słoiczek
  • szklana szpatułka
  • blender kuchenny


Przygotuj puree z dyni. Jest to proste szczególnie teraz, gdy sezon na dynię można już uznać za rozpoczęty. Świeżą dynię pokrój na ćwiartki, wydrążając gniazda nasienne i pozostawiając twardą skórkę. Przygotowaną dynię rozłóż na papierze do pieczenia i wstaw do nagrzanego do 200 stopni Celsjusza piekarnika na około 40 minut (do miękkości). Łyżką wybierz miękki miąższ i rozdrobnij go blenderem.


Do jeszcze delikatnie ciepłego puree (10 łyżeczek 5 ml) dodaję 2 łyżeczki skrobi ziemniaczanej oraz 3/4 łyżeczki lecytyny sojowej, całość rozdrabiam blenderem - powstaje dość gęsta, kremowa konsystencja, a lecytyna jest równomiernie rozproszona. Po całkowitym przestudzeniu dyniowego kremu, dodaję odmierzone składniki tłuszczowe (olej awokado, witamina E) i ponownie miksuję całość za pomocą blendera. Dodaję pozostałe, wodne komponenty: żel z aloesu, enzym z dyni i fitokolagen, ponownie i po raz ostatni miksuję całość urządzeniem. Na koniec wkraplam wybrane olejki eteryczne i mieszam całość szklaną szpatułką. Maskę przelewam do szklanego pojemniczka. Przechowuję w lodówce. Bez zastosowania konserwantów termin przydatności maski to maksymalnie 7 dni.

MASKA DYNIOWA W PIELĘGNACJI

Maska ze względu na swoją bogatą, odżywczą i zmiękczającą formułę, sprawdzi się doskonale w pielęgnacji u osób, które wymagają natychmiastowego, silnego nawodnienia i komfortowej okluzji, nie przepadają za zbyt lekkimi formułami i oczekują od stosowanych kosmetyków czegoś więcej niż chwilowej, ładniejszej kondycji cery. Maskę dyniową polecam bez względu na wiek, rodzaj i typ skóry - to idealny produkt dla przesuszonego, spękanego, zrogowaciałego i odwadniającego się naskórka. Póki co, moja maska dyniowa to jedyny konkurent dla uwielbianej przeze mnie maseczki miodowej Aura Manuka nowozelandzkiej marki Antipodes, która skórę nawilża nieco słabiej i niestety, nieco podrażnia, zwłaszcza przy dłuższych przerwach użytkowania.


ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ PÓŁPRODUKTÓW KOSMETYCZNYCH ECOSPA. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa 

DLACZEGO NIE STOSUJĘ KREMÓW Z FILTREM UV W CODZIENNEJ PIELĘGNACJI I JEST MI Z TYM DOBRZE?

$
0
0

Temat kremów ochronnych powraca jak bumerang, szczególnie teraz odpieram wzmożone ataki, gdy koreańska pielęgnacja zaczęła zalewać puste neuronalne przestrzenie, a że myślenie wymaga jednak pewnego wydatkowania energii, większość ekspertów uznała je za konieczność w codziennej pielęgnacji. 

DLACZEGO JESTEM NA NIE? 

Nie ma możliwości, by przy codziennym, sumiennym stosowaniu kremów ochronnych nie rozbudowywać i na siłę nie komplikować sobie pielęgnacji - już abstrahuję od zawrotnych ilości substancji syntetycznych w preparacie, które nie są obojętne ani dla skóry, ani tym bardziej dla środowiska, ale już samo nakładanie na siebie jednorazowo prawie 2 ml preparatu co 4 godziny lub zaraz po zmoczeniu/spoceniu się, będzie generować problemy skórne i wymaga dość akrobatycznych poczynań, by to wszystko ze skóry jednak dokładnie usunąć. W nieco lepszej sytuacji są osoby, które wymagają tejże okluzji (skóra sucha, szybko odwadniająca się), wówczas rzeczywiście preparaty ochronne sowicie jej dostarczają (choć nie jest to optymalne i najlepsze źródło emolientów) i mogą nawet przejściowo poprawiać kondycję naskórka, ale tak czy inaczej, wymagają dokładnego, i niestety, bardziej agresywnego etapu myjącego, co żadnemu typowi i rodzajowi skóry nie sprzyja. Czemu zatem to służy? Oczywiście, że zapętlaniu chorobliwego konsumpcjonizmu na durnym podążaniu za modą, bo kto by nie chciał posiadać jednolitej, pięknej skóry?

Jak się okazało, moja skóra nie jest szczególnie wymagająca, na co dzień poza jej myciem nic szczególnego z nią nie robię (wyjątkiem są testy nowych produktów), ciężko byłoby mi w to uwierzyć kilka lat temu, bo włączenie takich preparatów do codziennej pielęgnacji jak filtry ochronne to jak wypływ tajwańskiej tratwy na połów na Morze Południowochińskie. Teraz  spoglądam na siebie pociesznie, z autorefleksją, jak niegdyś ślepo wierzyłam w te szumne obietnice producentów i gorące polecenia specjalistów. Teraz, dla mnie, filtry ochronne to tylko i wyłącznie generator mnożących się problemów skórnych, z którymi na pewnym etapie nie mogłam już sobie poradzić: obciążanie naskórka wstrętnymi konsystencjami, potem agresywne oczyszczanie (dwuetapowe oczyszczanie skóry, jakie by nie było zawsze jest gruntowym etapem myjącym, formuły, które całkowicie ze skóry się spłukują - także), rekompensacja odwodnienia i nie zapominajmy, regulacja, aby sobie jakoś z tym zastanym armagedonem poradzić. Efekt był taki, że kosmetyków na mojej półce było tyle, że od samego patrzenia dostawałam spektakularnej migreny, a kondycja mojej cery nadal pozostawiała wiele do życzenia i nie wiem czy taki stan skóry zasługiwał na to, by pisać o sobie per blogerka kosmetyczna. Czy to była rozsądna, wspaniała pielęgnacja? Ach, no jasne, mogłabym iść w zaparte, że dzięki warstwowej, wschodniej pielęgnacji i cudownym kosmetykom moja cera wygląda tak jak teraz, jest gładka, równomierna i napięta, a koncerny i główni dystrybutorzy, którzy mają najwięcej środków na marketing w końcu ponownie umieściliby mnie na swoich PR-owych listach :) (tak, tak, niestety, na autentyczności i szczerości nikt fortuny nie zbija) 

Przyznaję, filtrów nie stosuję po części z własnej wygody, ale też ze względu na pracę zdalną - co tu dużo mówić, bardzo dużo pracuję w czterech ścianach i gdybym miała się tym paskudztwem codziennie wysmarowywać, to zapewne moje życie towarzyskie umarło by jeszcze bardziej niż teraz i z pewnością nie miałoby już żadnej szansy na zmartwychwstanie. Poza tym po co nakładać na siebie tak grubą warstwę produktów promieniochronnych, jeśli kontakt ze słońcem ogranicza się do chwilowego spojrzenia w okno? Udawajmy, że z filtrami wyglądamy pięknie i młodzieńczo - tak, na pewno w to uwierzę... (choć formuły są coraz bardziej dopracowane) albo chodźmy ze spływającym tłuszczem przez 20 lat swojego życia, aby po kolejnych 20 latach udręki oceniać, czy czasem bruzda nosowo-wargowa nie jest aż tak bardzo wklęsła jak u własnej matki w tym samym wieku.

To nie jest tak, że całkowicie neguję stosowanie preparatów ochronnych - martwi mnie tylko ich paranoiczne, chorobliwe stosowanie nawet w sytuacjach, które tego nie wymagają, dla mnie to jednak preparaty specjalistyczne, przeznaczone do stosowania, gdy są rzeczywiście ku temu jakieś rozsądne przesłanki (super, gdy jednak sprzyjają wyjściowej kondycji cery, ale wcale nie znajdujesz się w mrocznym kręgu, jeśli obserwujesz ciągłą pochyłą przy ich codziennym stosowaniu). Jasne, ochrona przed słońcem jest niezwykle ważna, zwłaszcza w naszej sferze klimatycznej, gdzie blada skóra przy oferowanym natężeniu promieniowania słonecznego to wymóg podstawowy, by prawidłowo metabolizować i wchłaniać hormony światłoczułe (i nie mam tutaj na myśli jedynie witaminy D), to także mniejsza szansa na kancerogenezę zmian barwnikowych, hiperpigmentacje, choroby oczu i wiele, wiele innych, ale wrzucanie filtrów ochronnych do codziennej pielęgnacji i okrzykiwanie ich "niezbędnikiem", to jakiś kiepski żart, no, chyba, że ktoś dryfuje sobie codziennie na falach La Jolla Cove. No to dobra, wtedy zwracam honor. 

A TERAZ KONKRETY

Ciężka, potencjalnie komedogenna, bogata w emolienty formuła. Kto wierzy w niekomedogenność filtrów ochronnych? No proszę, przy takiej ilości aplikowanego preparatu, gdy tylko nie ma zapotrzebowania na związki okluzyjne, komedogennie będzie działać nawet najlżejszy możliwie preparat (chociaż kremy z filtrem nigdy nie będą lekkie, wymagają zbyt wielu stabilizatorów i substancji filmotwórczych, by być całkowicie obojętnym dla skóry), nawet z mojej listy na rok 2018 >. Jeśli kremy ochronne powodują permanentne pogorszenia stanu skóry, to rozważałabym jak najszybszą ewakuację z tego błędnego koła i porzuciłabym marzenia o idealnej skórze (kremy ochronne > regulacja > uwrażliwianie i wysuszanie skóry > wymagana ochrona przeciwsłoneczna).

Restrykcyjne wymogi stosowania. Co śmieszne, zagorzali zwolennicy stosowania filtrów ochronnych, zazwyczaj mają duży problem z aplikacją przepisowej ilości i traktują ją nagminnie jak ochronę całodobową, głupio nie wspomnieć o tym, że często decydują się na preparaty, które praktycznie nie zapewniają żadnej, rzeczywistej ochrony. Każdy normalny człowiek zniechęci się prędzej czy później do codziennej ochrony przed słońcem, jeśli wie, jak należy korzystać w pełni z właściwości kremów przeciwsłonecznych, wymagają one bowiem stosowania określonej ilości na skórę (dlatego też w swoich recenzjach bardzo podkreślam fakt, czy formuła umożliwia zaaplikowanie bez większego trudu ilość co najmniej 1.5 ml na samą skórę twarzy) oraz jej reaplikacji po każdym zmoczeniu skóry bądź jej spoceniu oraz po maksymalnie 4 godzinach, nawet jeśli przebywaliśmy w klimatyzowanym biurze i nie uroniliśmy nawet jednej kropelki potu.

Drażniące i alergizujące działanie filtrów. Nie zamierzam uwznioślać się na piedestały kreatywności, by wynaleźć zarzuty przeciwko kremom UV, opieram się dzisiaj tylko i wyłącznie na twardych, udokumentowanych faktach, zupełnie pomijam moje przypuszczenia, osobiste i cudze doświadczenia, domniemane informacje - filtry, szczególnie chemiczne, nie są obojętne dla skóry. Mechanizm działania większości z nich może powodować przejściowy (a w dalszej konsekwencji utrwalony) rumień, silne podrażnienia, a nawet reakcje alergiczne za co odpowiada sam mechanizm działania substancji promieniochronnych (pochłanianie i dezaktywacja w tkankach skónych promieniowania UV). Ponadto, podobnie jak w wyrobach leczniczych, w kosmetykach ochronnych wymagana jest doskonała stabilizacja preparatu (dużym plusem są zatem gruntowne badania kliniczne), są to również coraz częściej kosmetyki wodoodporne, zatem zawierają szereg substancji dodatkowych, które również bardzo często wywołują reakcje kontaktowe - co więcej, wciąż, co mnie zaskakuje i martwi jednocześnie, preparaty ochronne są silnie perfumowane.

Toksyczność dla środowiska wodnego. Powiedzmy sobie szczerze również o szkodliwości filtrów chemicznych, a zwłaszcza filtrów starszej generacji, które fatalnie wpływają na środowisko wodne, a nikt jakoś szczególnie skażeniem wód się nie przejmuje (a bo ja niedługo umrę, niech sobie radzą inni, za moich czasów to było tak...). Na samych Wyspach Dziewiczych stężenie oksybenzonu zostało przekroczone ponad 30 krotnie ponad maksymalnie toksyczną normę, ma to już widoczny wpływ na ginącą w oczach rafę koralową, która ma ogromny wpływ nie tylko na różnorodność mikrobiologiczną w basenie wodnym, ale przede wszystkim pełni ważną funkcję ochronną, znacznie tańszą i po stokroć skuteczniejszą od wzniosłych i mało efektywnych w starciu z naturą - falochronów. Z kolei naukowcy z kilku chińskich ośrodków badawczych, koordynowani przez dr Kelvina Sze-Yin Leung z Hong Kong Baptist University odkryli niebezpieczne mutacje genetyczne ryb oraz innych mikroorganizmów żyjących w wodach skażonych filtrami chemicznymi - wykazano znaczne nieprawidłowości rozwojowe, co już zmusza do zastanowienia się nad słusznością codziennego stosowania kremów ochronnych.

A DLACZEGO JEDNAK WARTO PO KREMY OCHRONNE SIĘGAĆ?

Nie mam na celu wytaczania pocisków w stronę kremów ochronnych - gdyby tak było, nie przejawiałabym najmniejszej chęci w testowaniu nowych produktów, a z pewnością nie poświęcałabym własnej skóry i cennego czasu na opracowywanie pracochłonnych artykułów porównawczo-opiniotwórczych, które są non-profit. Obserwuję deficyt artykułów bardziej zbilansowanych, mniej radykalnych -  albo ludziom insynuuje się już chorobę psychiczną, gdy sięgają po kremy z filtrem, albo wtłacza do głów, że jest to jednak codzienny element świadomej pielęgnacji... Nie zliczę ilości pytań o to czy nieregularne stosowanie filtrów UV jest w porządku, czy rzeczywiście są niezbędne w codziennej pielęgnacji oraz czy trzeba ich używać, nawet wtedy, gdy ewidentnie pogarszają kondycję skóry, nie biorą się one z próżni - to niewygodne pytania, na które brakuje sensownej odpowiedzi.

Nie rozpatruję już raczej kremów ochronnych jak filaru prawidłowej pielęgnacji przeciwstarzeniowej, mogą rzeczywiście poprawiać kondycję skóry dojrzałej lub starzejącej się, jeśli skóra jest delikatna, źle toleruje naturalne promienie, łatwo odbarwia się od słońca, zmienia zapalnie pod wpływem natężenia promieniowania UV, ma spore zapotrzebowanie na okluzję, jednak w przypadku gdy kremy UV jedynie generują problemy skórne, działają zupełnie odwrotnie, nie sprzyjając ani aktualnej, ani tym bardziej długofalowej kondycji cery.

Kiedy jednak warto po kremy ochronne sięgać i biorąc pod uwagę ich wady, jednak sprzyjają finalnie lepszej kondycji cery? Są to głównie sytuacje wyjątkowe, takie jak rzeczywista ekspozycja słoneczna, która stwarza dla nas zagrożenie (dla każdego fototypu i dla każdej skłonności osobniczej jest ona inna), to jest wiąże się z pojawieniem rumienia, obrzęku, poparzenia, hiperpigmentacji, opalenizny (nadprodukcja melaniny to nic zdrowego i ma poważne konsekwencje zdrowotne), obecność blizn, nieutrwalonych przebarwień itp. Za stosowaniem kremów ochronnych stoją także przesłanki medyczne, czyli utrzymanie prawidłowego kolorytu skóry dla danej przestrzeni klimatycznej oraz występujące uszkodzenia naskórka lub jego kliniczna wrażliwość (skóra dziecka, skóra po zabiegach dermatologicznych, kuracje dermatologiczne i medycyny estetycznej, skóra nadreaktywna), chociaż i tutaj są pewne sprzeczności, ponieważ jak już wyżej napisałam, preparaty ochronne mogą działać alergennie i dość mocno podrażniać skórę, co na tak wydelikaconym naskórku może nie dawać żadnego efektu terapeutycznego, a wręcz sprzyjać zaognieniu zastanych problemów. 

Wrażliwa, uszkodzona, nadreaktywna skóra. Naskórek tego typu łatwo odbarwia się, podrażnia, nierzadko pojawiają się na nim niepożądane odczyny poekspozycyjne. Należy jednak mieć na uwadze, że wiele formuł preparatów ochronnych może nie sprawdzać się do stosowania na tkankę uszkodzoną. Kremy ochronne to także niezbędny element walki przeciwtrądzikowej i potrądzikowej (blizny, wyżerki, przebarwienia pozapalne), z tym że powinny być one stosowane zdecydowanie rozsądniej oraz bardzo dokładnie zmywane ze skóry.

Skłonność do hiperpigmentacji i poparzeń słonecznych. Z jednej strony mamy defekt stricte estetyczny, z drugiej strony: przesłankę medyczną, jednak każde z nich obliguje do stosowania stabilnej ochrony przeciwsłonecznej.

Prawidłowy metabolizm hormonów światłoczułych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę jak ważne jest utrzymanie prawidłowego kolorytu skóry, czyli brak opalenizny, będącej powszechnym wyznacznikiem zdrowia. Ściemnienie skóry to nic innego jak widoczne uszkodzenie naskórka, ma to poważne konsekwencje zdrowotne, pomijam już kancerogenezę (rak skóry) zmian barwnikowych, ale utrudniony metabolizm hormonów światłoczułych. Tak, tak, te 15 minut, by prawidłowo przyswajać witaminę D, z co najmniej 70% odkrytą powierzchnią ciała dotyczy tych tnących jak lasery bladych nóg - u osób opalonych lub posiadających ciemniejszą karnację czas ekspozycyjny może wydłużyć się do nawet 3-5 godzin! Nie wnikam w predyspozycje i własne upodobania co do odcienia skóry, ale chrońcie chociaż swoje dzieci, które nie są niczego świadome, a narażacie je na poważne konsekwencje zdrowotne!

Czy zatem należy stosować kremy ochronne? Oczywiście, że tak! Będą osoby, które bardzo negatywnie reagują na działanie promieniowania UV i po zaledwie 15 minutowej ekspozycji pojawiają się odczyny niepożądane, ale będą też tacy, którzy kontaktu ze słońcem nie mają praktycznie żadnego, a ich skóra albo oczy ewidentnie filtrów nie tolerują. Nie można stawiać wszystkich na jednej równi i wmawiać, że moje własne poglądy są jedynymi słusznymi, bo wcale nie są. Celowa ekspozycja słoneczna, która powoduje rumień i silne reakcje niepożądane jest tak samo zła jak sumienne stosowanie kremów specjalistycznych, gdy nie ma takiej potrzeby.

Nie zapominajmy również o ochronie fizycznej, takiej jak okulary, przewiewna, długa odzież, parasole anty UV, kapelusze, czy nawet korzystanie ze zwykłego cienia. Żaden preparat ochronny nie zapewnia 100% blokady promieniowania słonecznego, dlatego w zderzeniu z bardzo wysokimi temperaturami, potem, wodą i wieloma innymi czynnikami, stopień ochrony nawet najbardziej stabilnych preparatów - spada i wymaga dodatkowej porcji reaplikacyjnej.

Tak dla rozsądku, nie dla głupoty i dopisywanej ideologii dla zwykłego konsumpcjonizmu.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

MINERALNY PODKŁAD ROZŚWIETLAJĄCY | AMILIE MINERAL COSMETICS SATIN MINERAL FOUNDATION

$
0
0

Nadchodząca jesienna nostalgia sprawia, że lubię zanurzać się w swoich przemyśleniach, i... nic mnie tak pozytywnie nie zaskoczyło w tym roku, jak polska marka kosmetyków mineralnych Amilie Mineral Cosmetics. Nie sądziłam, że oferowane produkty są aż tak dobrej jakości, cieszy mnie to niezmiernie, bowiem nie ma nic lepszego, jak poddawanie dokładnym testom, a następnie dokumentowanie i publikowanie własnej opinii o produktach, które naprawdę bardzo się lubi. Podkład Amilie Satin towarzyszył mi podczas wielu, ważnych spotkań, jak i imprez okolicznościowych, zbierał on zdecydowanie najwięcej komplementów, mimo że mojej cerze do ideału jednak jeszcze trochę brakuje.

W dzisiejszym artykule pojawiają się linki afiliacyjne, będzie mi bardzo miło, jeśli dokonasz zakupów z moim patronatem >


KONSYSTENCJA I WŁAŚCIWOŚCI

Gładka, jedwabista w dotyku, doskonale rozdrobniona i świetnie przyczepna. Podkład mineralny, który praktycznie nie pyli, a mimo sypkiej formuły, prezentuje się niezwykle delikatnie, świeżo, naturalnie i bez pudrowego nalotu. Baza produktu (mika) jest doskonałej jakości - subtelna, bez świdrujących w słońcu drobinek, pozostawia na skórze świetlistą, wygładzającą, wysoko półkową satynę, zapewniając efekt świeżej, wypoczętej, gładkiej cery, zupełnie nieobciążonej nadmiarem makijażu. Satin to jedna z niewielu formuł mineralnych, w których cera prezentuje się niezwykle korzystnie, a jednocześnie nie wymaga rozbudowanych, szczególnych działań - zarówno w przygotowaniu, jak i w wykończeniu makijażu.

Podkład to doskonale rozdrobniony, mineralny pył, pieszczotliwie chwyta się skóry, dając już przy banalnych ruchach pędzla łagodne, średnie, zadowalające krycie, ale nieprzytłaczające, równomierne i nie za mocne. Na skórze jest praktycznie niewidoczny i niewyczuwalny, trudno tu mówić o jakimkolwiek efekcie maski, gdyż efekt kryjący można budować do pewnego, określonego i korzystnego poziomu, a sama formuła otula skórę puszystą, leciutką, młodzieńczą satyną. Szybko i łatwo się go nakłada oraz równie przyjemnie nosi.

Podkład wtłoczony łagodnymi, okrężnymi ruchami, nie podkreśla nadmiernie porów, bruzd, zmarszczek i wgłębień, a gładka satyna i doskonała mikronizacja pyłu sprawia, że cera odziana w formułę Satin prezentuje się na o wiele bardziej wygładzoną, zdrowszą i ładniejszą niż jest w rzeczywistości, to takie miękkie, bardzo korzystne dla każdego typu i rodzaju cery wykończenie. I choć nie zapewnia oszałamiającego krycia, czyni skórę piękniejszą w taki bardzo naturalny sposób, zwłaszcza w świetle dziennym, jestem pod wrażeniem!

amilie mineral cosmetics satin podkład mineralny rozświetlający podkład mineralny dla suchej skóry  z bliska podkład który się nie warzy zdrowy blask glow  (3)

Zwracam sporą uwagę na to, co dzieje się z podkładem podczas rozbudowywania makijażu, uwielbiam bowiem eksperymentować i bawić się kolorem, strukturami, wykończeniami, zatem nie ograniczam się jedynie do warstwy podkładu mineralnego, choć jak najbardziej można bezpiecznie zaprzestać na tymże kroku. Jest to oczywiście ogromna zaleta, gdyż wiele podkładów mineralnych o za suchym i zbyt mocnym kryciu daje brzydkie, pomarszczone i suche wykończenie oraz wymaga i pochłania dużą ilość, zarówno produktów do makijażu, jak i cennego czasu, by jakoś oględnie wyglądać, co finalnie i tak nie powala efektem końcowym (nadmierne podkreślenie defektów skórnych, niska trwałość, przeładowanie makijażem). Produkty zaaplikowane na podkład Satin nie ścierają nałożonej uprzednio warstewki produktu oraz tworzą udaną, jednolitą całość, nawet jeśli są to kolejne kosmetyki sypkie, mineralne.

Powiedzmy sobie szczerze, idealna skóra wiele wybacza. Moja cera przeszła zbyt wiele nieudanych kuracji dermatologicznych, popełniłam za dużo błędów i zbyt późno zaczęłam postępować zgodnie z tym, co podpowiadała mi moja własna intuicja, by nie walczyć aktualnie z bliznami, przebarwieniami, czy strukturą twarzy, a makijaż takiej skóry nie zawsze powala, zwłaszcza w świetle dziennym.

Z podkładami mineralnymi łączą mnie zatem trudne relacje - z jednej strony są lekkie, łatwe do zmycia - z drugiej strony, albo nie byłam do końca zadowolona z ich wykończenia, albo grzeszyły naganną trwałością. Podkład marki Amilie mimo satynowego wykończenia o świetlistym poblasku, nie podkreśla faktury skóry - nie migruje dziwnie do porów, nie wchodzi impertynencko w blizny, nie spływa z tętniących żywą czerwienią przebarwień oraz nie okala zrogowaceń, cera nawet po kilku godzinach noszenia produktu nie wygląda jak po ciężkich przejściach.


Nie mniej, Satin to formuła rozświetlająca, zatem trudno wymagać od podkładu mineralnego, by zapewniał i utrzymywał mat. Po około 6-8 godzinach formuła daje mokre wykończenie, które dla mnie jest już mało komfortowe, choć właśnie wówczas zbierałam najwięcej komplementów oraz zapytań odnośnie produktów, które mam na skórze. Zgodnie z zaleceniami producenta, formuła jest skierowana do suchych i normalnych typów cery, choć moim zdaniem może z powodzeniem sprawdzić się i na mieszanych, i bardziej tłustych rodzajach naskórka, o ile lubisz zdrowy, świetlisty blask.

Ogromną zaletą formuły Satin jest jego bardzo dobra trwałość oraz lekka formuła o średnim kryciu, która jest doskonale przyczepna i trzyma się niestrudzenie nawet tłustej cery: nie warzy się, nie spływa, nie poszerza porów i bruzd, nie tworzy dziwnych plam, jest odporna na działanie potu i sebum, mimo że dość mocno wyświeca się po kilku godzinach noszenia.

Z pewnością to jedna z najprzyjemniejszych dotąd poznanych mi konsystencji, ale nie byłam zadowolona z jej samodzielnego użytkowania podczas przejściowego przesuszenia cery - sama sypka struktura podkładu podkreślała nieznacznie suche skórki oraz zatracała swoje przepiękne, gładkie wykończenie, krycie również zostało zredukowane do pylistej, brzydkiej, rozczarowującej warstwy pudru. W tym trudnym czasie, z bardzo pozytywnym rezultatem, łączyłam właściwości podkładów kremowych i podkładu mineralnego marki Amilie Mineral w formie utrwalającego, świetlistego pudru wykończeniowego.

amilie mineral cosmetics satin podkład mineralny rozświetlający podkład mineralny dla suchej skóry  z bliska podkład który się nie warzy zdrowy blask glow  (3)

NAJLEPSZY SPOSÓB APLIKACJI

Podkład prezentuje się najlepiej na nawilżonych, znormalizowanych typach cery aplikowany na sucho. Wymaga lepszego przygotowania, jeśli pojawiają się przesuszenia. Z moich doświadczeń, w takiej sytuacji najlepiej aplikować mineralny pył na jeszcze lekko wilgotną bazę kremową lub niezastygający podkład kremowy. Jest to dla mnie spore zaskoczenie i udogodnienie, gdyż podkład nie tworzy zacieków oraz równomiernie nakłada się, szczególnie, gdy formuła jest lepka i nie zdążyła jeszcze całkowicie wchłonąć się, a paradoksalnie bardzo źle mi się z nim współpracuje, gdy próbuję aplikować go wilgotnym pędzlem, metodą na mokro (brzydkie, spocone, podkreślające nierówności wykończenie i toporne krycie). Podkład znacznie lepiej współpracuje z bazami nawilżającymi, kremowymi niż suchymi, na przykład primerami glinkowymi, czy naturalną krzemionką (maleje krycie, zatraca swoje wykończenie). Jeśli tylko stan mojej skóry pozwala mi na zastosowanie podkładu Satin, nakładam go bez żadnej bazy oraz niczym już nie utrwalam. Zauważyłam, że większość pudrów sprawia, że niestety, ale podkład prezentuje się bardziej płasko, szarzeje i generalnie traci większość swoich pozytywnych walorów użytkowych, zatem w moim przypadku pomijam już dodatkowe próby utrwalania. Zastosowanie wilgotnych mgiełek i technik mokrych sprawia, że podkład marki Amilie zaczyna migrować do porów i mocniej podkreśla strukturę twarzy, a także daje o wiele bardziej mokre wykończenie, co mnie osobiście bardzo przeszkadza.

Podkład najbardziej lubię aplikować klasycznym flat topem z delikatnie luźnym włosiem - nie sięgam ani po pędzle zbite i gęste, ani luźne kabuki, ponieważ wówczas nie zadowala mnie już stopień krycia produktu. Jeśli nie zależy Ci zupełnie na kryciu, polecam aplikować podkład zaokrąglonymi pędzelkami o dłuższym, syntetycznym włosiu.

Formuła Satin daje przepiękne, unikalne, gładkie wykończenie oraz co mnie cieszy, doskonale współpracuje z produktami kremowymi. To fantastyczny puder utrwalający makijaż, który wygładza optycznie skórę oraz nadaje lekki kolor, jeśli jest zaaplikowany bardzo cieniutką warstwą. Zapobiega również migracji produktów kremowych oraz nadaje im bardzo przyjemnej lekkości. Polecam szczególnie zapoznać się z formułą Satin poszukującym niestrudzenie delikatnego, naturalnego i świetlistego wykończenia makijażu.

TRWAŁOŚĆ I KOLORY

Kilkugodzinna, podkład bez poprawek na mojej skórze poza mokrym wykończeniem, utrzymuje się do 14-15 godzin, co jest zdumiewającym wynikiem jak na kosmetyki mineralne, które nie zawierają żadnych substancji dodatkowych, poza podstawowymi, sypkimi komponentami.

Wszystkie dostępne odcienie w formule satynowej mają do siebie dość zbliżone kolory, trudno zatem nie trafić z właściwym odcieniem, bowiem większość z nich jest przygaszona, mleczno-beżowa, tylko niektóre z nich posiadają już typowe, żółte tony, natomiast zupełnie nie ma tutaj kolorów typowo chłodnych (poza najjaśniejszym Cream Beige). Odpowiednikiem lubianego i popularnego Golden Fairest z Annabelle Minerals jest Pine Nut, Ivory odpowiada odcieniom ze stopnia Cream (Golden i Sunny), zaś Sesame to bliski przyjaciel Sunny Fair.


GRUPA DOCELOWA

Formuła Satin to idealne rozwiązanie dla osób, które cenią naturalny, świetlisty wygląd, nie przepadają za dużą ilością makijażu (bo nie mają czasu lub im go szkoda, nie posiadają wyjątkowych umiejętności manualnych, cenią naturalne wykończenie) oraz boją się produktów mineralnych, gdyż większość z nich wymaga jednak pewnej cierpliwości i umiejętności w stosowaniu. To także świetna konsystencja dla cery normalnej, mieszanej oraz odwadniającej się - podkład nosi się niezwykle komfortowo oraz fantastycznie wygładza i rozświetla cerę. Nawet jeśli nie trafiasz w grupę docelową, polecam zapoznać się właśnie z wersją satynową - to genialny puder utrwalający o prostym, nieskomplikowanym składzie i przepięknym wykończeniu. Odradzałabym go bardzo porowatej skórze i cerom, które nie znoszą bardziej świetlistego wykończenia w makijażu. Amilie, gratulacje!

amilie mineral cosmetics satin podkład mineralny rozświetlający podkład mineralny dla suchej skóry ivory latte cashmere summer sand caramel swatche
Od lewej: Ivory, Latte, Cashmere, Summer Sand, Caramel
amilie mineral cosmetics satin podkład mineralny rozświetlający podkład mineralny dla suchej skóry sesame soft honey creme brulee sandy medium cappucino żółte tony w podkładzie podkład dla nacyznkowej cery
Od lewej: Sesame, Soft Honey, Creme Brulee, Sandy Medium, Cappucino
amilie mineral cosmetics satin podkład mineralny rozświetlający podkład mineralny dla suchej skóry cream beige pine nut cardamon
Od lewej: Cream Beige, Pine Nut, Cardamon

INCI: Mica, May Contain: Titanium Dioxide, Iron Oxides. 

Cena: 7g/ 44.90 zł

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ AMILIE MINERAL COSMETICS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

PRAWIDŁOWA HIGIENA I BADANIE FIZYKALNE OKOLIC INTYMNYCH | KOSMETYKI, NA CO MUSISZ ZWRÓCIĆ UWAGĘ, KIEDY IŚĆ DO LEKARZA

$
0
0

Zdaję sobie sprawę, że temat pielęgnacji stref intymnych odbiega znacząco od przewodniej i konsekwentnie przeze mnie dopilnowanej koncepcji bloga, myślę jednak, że temat ten, jak żaden inny, jest bardzo potrzebny, bowiem poziom świadomości polskiego społeczeństwa jest ... nie wiem? Przerażający, czy już żenujący? Zwłaszcza w zakresie podstawowej wiedzy anatomicznej i fizjologicznej, a ma to kolosalne znaczenie zarówno dla Twojego zdrowia fizycznego, jak i mentalnego (i oczywiście, jak najbardziej, choroby przydatków oraz okolic intymnych mogą nasilać, a nawet generować problemy skórne). Umyślne wzbudzanie poczucia winy (zwłaszcza u kobiet) za posiadanie narządów rozrodczych i owiewanie w wiedzę tajemną dolną topografię ciała powinno podlegać karze - to są rzeczy, o których należy mówić jak najwięcej i w jak najmłodszym wieku. 

Ze smutkiem stwierdzam, że wcale nie zdziwiła mnie ostatnia tocząca się akcja na instagramowym profilu aniamaluje (często miewam rozbieżne poglądy, ale w tej kwestii muszę przyznać Ani całkowitą rację), bowiem brak edukacji seksualnej doprowadza do takich osobliwych zdarzeń, z jakimi musiała zmierzyć się sama autorka: seksualizacją i instrumentalizacją kobiecego ciała. Jest to najzwyczajniejsza w świecie manifestacja ciemnoty panującej w społeczeństwie, pozostawiająca przetrwałe ślady zarówno na psychice, jak i zdrowiu fizycznym, nie tylko kobiet, ale i mężczyzn.

Temat ten z pewnością wzbudzi sporo kontrowersji, choć jednocześnie jestem przekonana, że będzie cieszył się sporym zainteresowaniem, jeśli na blogach tematycznych, już na przywitanie, padają pytania typu "jak często należy podmywać okolice intymne podczas miesiączki" lub "czy można spać bez majtek". Mogłabym opublikować dzisiejszy artykuł w prześmiewczym tonie, potraktować tego typu pytania z przymrużeniem oka, obracając w przyciężkawy dowcip, ale z drugiej strony... po co? Skoro ktoś pyta, to panuje rzeczywisty deficyt podstawowej wiedzy i super, gdyby jednak ktoś udzielił odpowiedzi, na to trywialne, by się mogło wydawać, pytanie. Rodzice bardzo często wymigują się od edukacji seksualnej własnych dzieci, traktując ich sfery intymne jak wędrujące po kosmosie oddzielne byty, podobnie zresztą dzieje się w szkołach - nic dziwnego, że kwitnie chuligaństwo, a miesiączkujące dziewczynki wiedzą dokładnie jak wykonać pełny makijaż, ale nie mają pojęcia, że należy oczyszczać okolice intymne częściej niż raz dziennie. Nie tylko dzisiejsza młodzież, ale nawet dorośli ludzie, będący przykładem dla młodego pokolenia, nie ma pojęcia czym jest w istocie przestrzeń osobista i intymna. 

CO JEST ZUPEŁNIE NORMALNE

Dobrze, przejdźmy zatem do podstaw. Śluz szyjkowy. Wydzielina śluzowa wytwarzana jest przez gruczoły szyjki macicy, zatem każda zdrowa i płodna kobieta wydziela śluz, który pełni szereg określonych funkcji, dlatego zawsze, w zależności od cyklu miesiączkowego, będzie on obecny, i tak, będzie pozostawiał tak krępujące dla większości kobiet ślady na bieliźnie. Nie ma sensu insynuowania sobie choroby, gdy zapach wydzieliny jest nadal swoisty (nie kwaśny, nieprzyjemny, rybi), nie ulega nagłej zmianie i jego ilość można określić jako normę. 

Warto wiedzieć, że ilość wydzielanego śluzu oraz jego postać jest zależna od cyklu w jakim jest aktualnie kobieta, a konkretnie: jest on podporządkowany wydzielanym i krążącym w surowicy krwi hormonom, należy jednak pamiętać, że barwa śluzu jest zawsze transparentno -mleczna i po zaobserwowaniu zmian kolorystycznych, należy natychmiast udać się na wizytę kontrolną do specjalisty. W czasie względnej niepłodności, po owulacji (minus 15-16 dni od długości cyklu miesiączkowego) oraz przed owulacją, śluzu jest fizjologicznie mniej i przybiera on już formę galaretowatą, zwartą, ciągnącą (im mniej płodne dni, tym bardziej jest gęsty), pH  śluzu spada do odczynu fizjologicznego (nadmierna kwasowość śluzu szyjkowego jest bardzo częstą przyczyną niepłodności oraz może świadczyć o współistniejących infekcjach oraz chorobach ogólnych), pełni on wówczas fizyczną ochronę przed zakażeniami pochwy oraz pomaga w utrzymaniu ciałka żółtego. Podczas dni płodnych, na skutek podnoszącego się poziomu estrogenu, szyjka macicy rozszerza się, podnosi się nieznacznie temperatura pochwy oraz podwyższa pH wydzielanego śluzu, co oczywiście sprzyja zapłodnieniu komórki jajowe, natomiast możesz zauważyć rozrzedzenie wydzieliny: śluz zyskuje konsystencję płynną, przypominając strukturalnie białko kurze. Należy pamiętać, że duża wilgotność pochwy oraz wzrost pH śluzu szyjkowego, a także podwyższona ciepłota pochwy zwiększa podatność na rozwój infekcji stref rodnych. W skrócie: im bardziej rzadki śluz - tym bardziej płodne dni, im gęstszy - tym utrudniona zostaje migracja plemników (w literaturze rozróżnia się co najmniej 4 typy śluzu szyjkowego, ale moim zdaniem nie ma sensu rozwodzić się nad mniejszą lub też większą klarownością wydzieliny). Kobiety w okresie menopauzalnym i postmenopauzalnym, ze względu na naturalne obniżenie estrogenu oraz progesteronu, cierpią na deficyt śluzu, co objawia się suchością pochwy - co jest takim samym stanem patologicznym jak nadmierna ilość wydzieliny. Oczywiście kobiety przyjmujące antykoncepcję hormonalną (szczególnie złożoną) nie będą odnotowywać u siebie dni płodnych i towarzyszących temu objawów fizykalnych. 

Ale to nie wszystko - śluz jest wydzielany w zwiększonej ilości również wtedy, gdy dochodzi do fizycznych lub chemicznych uszkodzeń ścian pochwy, co jest już sytuacją patologiczną i może sprzyjać rozwojowi infekcji okolic intymnych i oczywiście utrudniać zajście w ciążę. Mocne pocieranie pochwy, agresywne stosunki seksualne, brak owłosienia łonowego (zwiększona podatność na otarcia i uszkodzenia), drażniące środki myjące, wkładki higieniczne, ocierająca, przylegająca bielizna lub niekomfortowe ubrania sprzyjają zatem zwiększonemu wydzielaniu śluzu, co wymaga już głębszej autorefleksji nad wykonywanymi działaniami, ponieważ może doprowadzić do rozwoju chorób - nie tylko infekcji miejscowych i ogólnych, ale również kancerogenezy narządów rodnych.  

Dlatego też popieram, poza wyjątkowymi przesłankami medycznymi, takimi jak słabe mięśnie dna miednicy, wysiłkowe i powysiłkowe nietrzymanie moczu, wypadanie odbytu i inne, spanie bez bielizny, co więcej, najlepiej nosić bieliznę jak najrzadziej i jeśli już: jak najlepszej jakości. Nie dajmy sobie wtłoczyć do głów, że wrzynające się w tyłek koronkowe stringi i opinające slim fity to trafny wybór świadomej kobiety. Dobra bielizna, to bielizna przewiewna, wykonana z naturalnych, przepuszczalnych materiałów, uszyta i wykończona starannie, z miękkimi szwami. Nie jest z pewnością to najbardziej ostentacyjny zestaw na romantyczny wieczór, ale daleko mu do bielizny kościelno-pruderyjnej.

Srom. Zdrowe wargi sromowe mają naturalny, nieco przyciemniony kolor lub nieznacznie zaróżowiony, nie pojawia się świąd oraz żaden nalot, mogący świadczyć o kwitnącej mikrobiocie patogennej (najczęściej grzybiczej). Srom jest zdecydowanie bardziej uwrażliwiony w końcowej fazie cyklu oraz początkowej pierwszej fazie, gdy śluzu jest niewiele i jest on gęsty. Nie powinny pojawiać się na nim żadne zmiany miejscowe, typu pieprzyki, brodawki i zmiany barwnikowe - struktura warg sromowych jest gładka. Nie powinien również towarzyszyć ogólny ból, dyskomfort oraz wyczuwalne obrzęki, guzki.

Wzgórek łonowy. Cielisty, może być naturalnie ciemniejszy od ogólnego kolorytu skóry, przy posiadaniu owłosienia łonowego, należy mieć się na baczności, czy czasem pojawiające się uporczywe swędzenie okolic intymnych nie jest wynikiem grasujących Pthirus pubis - to zakaźna, trudna w leczeniu wszawica łonowa - wesz łonowa charakteryzuje się zdecydowanie mniejszym rozmiarem i niestety - cielistym odbarwieniem, identyfikacja tej choroby bardzo często następuje przypadkowo.

CO POWINNO CIĘ ZANIEPOKOIĆ

Przede wszystkim należy obserwować własne ciało! Samodzielne badanie okolic intymnych nie jest niczym zdrożnym, a świadczy jedynie o wysokiej dojrzałości i świadomości, samobadanie pozwala na efektywne i mało problematyczne leczenie, co więcej, Twoje własne obserwacje są najcenniejszymi informacjami, jakie możne otrzymać lekarz oraz pielęgniarka i położna. By wyłapać jakiekolwiek zmiany w obrębie okolic szyjki macicy, pochwy i wzgórka łonowego, należy przede wszystkim wiedzieć co jest normą, a co nie - jeżeli nie badasz się, nie jesteś w stanie zareagować odpowiednio szybko, co może doprowadzać jedynie do rozwoju niebezpiecznych chorób i tym samym przedwczesnej niepłodności, kalectwa, a nawet zgonu.

Podczas codziennej toalety poświęć te trzy, niepozorne, a jakże ważne dla Twojego zdrowia minuty - włóż palec, sprawdź śluz, zapach, jego konsystencję, zbadaj fizykalnie ściany pochwy, zwróć uwagę na wygląd sromu oraz wzgórka łonowego - jeśli zmianie ulega nagle woń wydzieliny, jej wygląd odbiega od Twojej normy, pojawia się miejscowa tkliwość okolic intymnych, ból, zaczerwienienie, świąd, zmiany barwnikowe, brodawkowe, cokolwiek, co nie jest u Ciebie normalne - przyspiesz swoją konsultację ginekologiczną. Choroby stref rodnych są tak niebezpieczne, ponieważ nie reagujemy wystarczająco szybko i przede wszystkim - nie znamy własnego ciała - warto dopuścić się chociaż chwilowej autorefleksji, bowiem nikt, nawet najlepszy specjalista w swoim fachu, nie jest w stanie przeprowadzić z Tobą profesjonalnego i wartościowego wywiadu ginekologicznego, jeśli Twoja wiedza jest równa zeru -  a to właśnie wywiad ma najwyższą wartość w Ginekologii i Położnictwie. Jasne, mamy metody diagnostyczne, mamy diagnostykę obrazową, tylko szkoda, że wiele z nas decydując się na wizytę u specjalisty przychodzi już zdecydowanie za późno i obdarza zbyt wielkimi pokładami nadziei sprzęt diagnostyczny - choroby obciążone wysoką śmiertelnością, takie jak rak jajnika, szyjki macicy, sromu, są praktycznie nie do wykrycia w początkowym stadium choroby. Zmiany nowotworowe, nawet zaawansowane, dają nawet na poważnym etapie choroby jedynie subtelne objawy, których nie jest w stanie zauważyć kobieta, która nie wie nawet w którym jest aktualnie dniu cyklu...

Na badanie ginekologiczne należy zgłosić się na samym początku cyklu, przy długich miesiączkach nawet podczas delikatnego plamienia, zdaję sobie sprawę, że to dość krępujące, natomiast pod wpływem estrogenu dochodzi do przerostu endometrium, dlatego warto udać się do ginekologa, gdy poziom tego hormonu jest jeszcze stosunkowo niski i badanie obrazowe będzie po prostu bardziej miarodajne. 

JAK DBAĆ O STREFY INTYMNE?

Budowa pochwy sprzyja nadkażeniom i infekcjom miejscowym - łatwy dostęp do cewki moczowej, równie nietrudny kontakt z odbytem, to same problemy, dlatego też codzienna, prawidłowa i właściwa dbałość o okolice intymne jest absolutnie niezbędna. Przede wszystkim należy unikać nadmiernego ucisku stref intymnych - postaw na komfortową bieliznę oraz noszone przez Ciebie ubrania. Podczas codziennej toalety, oprócz mycia - zawsze obserwuj własne ciało i przeprowadzaj kilkuminutowe badanie, które może uratować Twoje życie.

Kieruj się zasadą, by okolice intymne traktować już spienionym na dłoni środkiem myjącym, z góry na dół (by nie wprowadzać do wnętrza pochwy bakterii kałowych). Nie zalewaj wnętrza pochwy preparatem oczyszczającym oraz używaj go niewiele, już samo to może ograniczyć podrażnienia po wykonanej toalecie. Unikaj nadmiernego pocierania okolic intymnych i osuszaj łagodnie okolice czystym ręcznikiem papierowym lub gazą. W celu odświeżenia, zamiast pozostawiających wiele do życzenia chusteczek myjących (podwójne zanieczyszczanie środowiska, kiepski skład, wysokie potencjalne ryzyko podrażnień i nadmiernego wysuszenia pochwy, mało ekonomiczne rozwiązanie), wykorzystaj dostęp do łagodnie ciepłej wody (lub ewentualnie wody niskozmineralizowanej, butelkowej) oraz czystej gazy. W swojej torebce noszę zawsze atomizer wypełniony płynem z kwasem mlekowym (przepis tutaj> | w wyjątkowych warunkach lub w przypadku wrażliwości okolic intymnych, możesz wykorzystać zwykłą wodę butelkową niegazowaną i niskozmineralizowaną) oraz jednorazowych, jałowych gazików, co pozwala w każdych warunkach dokonać szybkiego, nieagresywnego niepełnego mycia okolic. W przypadku wyjątkowej wrażliwości okolic intymnych, możesz przemywać okolice samą, przegotowaną wodą. Nasączoną gazą wykonaj jeden, posuwisty, sprawny ruch od góry, do dołu, wyrzucając od razu zanieczyszczony okład, czynność powtarzaj trzykrotnie (tyle jest gazy w jednym opakowaniu) lub w przypadku miesiączkowania i braku dostępu do wykonania pełnej toalety, czynność możesz powtarzać do momentu całkowitego oczyszczenia okolic pochwy.

Jak często? Tak często jak tego wymagasz,  na pewno nie rzadziej niż dwa razy dziennie przy udziale spłukujących się środków myjących (ja dodatkowo uważam, że warto chociaż dokonać niepełnego mycia po każdej defekacji, a gdy są warunki - oczyścić dokładnie okolice odbytu przy użyciu detergentów). Pachwiny i wargi sromowe posiadają gęsto rozmieszczone gruczoły łojowe oraz potowe, co po części odprowadza nadmiar wody i zapobiega przegrzewaniu tychże okolic, ale jednocześnie sprzyja ich szybkiemu zanieczyszczaniu się, co jest znacznie przyspieszone w przypadku noszenia niewłaściwej bielizny, odzieży, upałów/sezonu grzewczego, czy miesiączki, wówczas jesteś naturalnie zobligowany do częstszej higieny stref intymnych, trzymając się podstawowych, wyżej wymienionych zasad. Postępuj zgodnie z zasadą - gdy okolice ulegną zanieczyszczeniu lub spoceniu - oczyść je, choćby to była i piąta wizyta w toalecie w ciągu dnia.

Ze względu na kwaśne środowisko pochwy, warto wybierać środki myjące o łagodnie kwasowym odczynie (3.5-4.5 pH) oraz delikatnej formule myjącej, i jak do tej pory, w moim osobistym rankingu wygrywają dwa, podstawowe produkty, które stosuję naprzemiennie, w zależności od dnia cyklu w którym jestem: klasycznego płynu do higieny intymnej polskiej marki Sylveco w czasie wzmożonej wilgotności pochwy, by efektywnie i mocniej oczyścić okolice z nadmiaru śluzu i zanieczyszczeń (płyn, niestety, uległ reformulacji i mój zachwyt nieco ostygł podczas stosowania bardziej rozcieńczonej i zmienionej wersji, ale nadal jest to najlepszy kosmetyk do oczyszczania okolic intymnych o tak dobrej dostępności i w takiej korzystnej cenie) oraz naturalnego olejku myjącego o uproszczonym składzie (klasyczny olejek myjący na Glyceryl Cocoate). Olejki myjące posiadają pH neutralne, aczkolwiek nie naruszają naturalnej mikroflory pochwy oraz dokładnie i niezwykle delikatnie oczyszczają okolice intymne, co jest korzystne zwłaszcza w czasie względnej suchości pochwy i występowania bezpłodnego śluzu (lepszy poślizg, delikatne natłuszczenie warg). Olejek wzbogacam naturalnymi olejkami eterycznymi (więcej o olejkach eterycznych i absolutach przeczytasz tutaj>) o działaniu antybakteryjnym i przeciwgrzybiczym, najbardziej cenię właściwości szałwii lekarskiej, muszkatołowej, oregano (uwaga na stosowane stężenie!), balsam kopaiwa, brzozy oraz tymianku (szczególnie odmiany czerwonej).

Oczywiście należy dbać również o prawidłowe nawilżenie okolic intymnych, dlatego też w ramach potrzeby, po wykonanej pełnej toalecie, możesz stosownie natłuszczać rejony okolic intymnych, polecam szczególnie naturalne, rozpuszczone masło kakaowe lub w czasie suchości pochwy naturalny żel z aloesu pozbawiony konserwantów i substancji dodatkowych (jak wybrać wysokiej jakości żel z aloesu, przeczytasz tutaj>). Nie wcieram w obszar pochwy żadnych perfumowanych i rozwiniętych pod względem listy składników produktów pielęgnujących i namawiam do tego, by tego nie robić.

Z pewnością dużo wątpliwości pojawi się w zakresie dbałości i absorpcji krwi miesiączkowej. Z pewnością wkłady, tampony, podpaski, sprzyjają poceniu się stref intymnych i sprzyjają rozwojowi infekcji, z drugiej strony - popularne kubeczki silikonowe mogą drażnić wewnętrzne części pochwy i również sprzyjać wyższym infekcjom intymnym. Z pewnością dziewczynom borykającym się z przewlekłymi infekcjami grzybiczymi na terenie wierzchniej warstwy pochwy, zaleciłabym kubeczki, natomiast dziewicom oraz osobom z niewłaściwą budową anatomiczną macicy, radziłabym pozostać przy mniej inwazyjnych i bardziej powierzchownych metodach.

Zdaję sobie sprawę, że temat jest zbyt rozbudowany i dzisiaj udało mi się jedynie liznąć absolutne podstawy, ale mam cichą nadzieję, że mimo wszystko okaże się pomocny i będzie to udane odstępstwo od mojego konsekwentnego prowadzenia bloga w zakresie pielęgnacji cery. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

PUDRY WYKOŃCZENIOWE ANNABELLE MINERALS | PRETTY GLOW, PRETTY MATT, PRETTY NEUTRAL

$
0
0
annabelle minerals pretty matt pretty glow pretty neutral puder matujący dla skóry tłustej trądzik jaki puder jak zmatowić skórę rozszerzone pory naturalny puder

Moje relacje z pudrami wykończeniowymi nie są łatwe, zresztą, ciężko powiedzieć, by stosunki z jakimikolwiek produktami do makijażu należały w moim przypadku do prostych i przyjemnych - moja skóra nie cierpi warstwy produktów kolorowych, uciemiężniona walecznie reaguje łojotokiem i zmusza do przyspieszonej akcji ratunkowej w toalecie, zatem doceniam kosmetyki, które są lekkie, przyjemne w użytkowaniu oraz nie dają efektu przeładowania skóry makijażem. 

W ofercie Annabelle Minerals znajdziesz trzy produkty, będące dopełnieniem oferowanych kosmetyków mineralnych: pudry wykończeniowe o uroczym nazewnictwie: Pretty Matt (puder matujący), Pretty Glow (puder rozświetlający) oraz Pretty Neutral (puder glinkowy).  

PRETTY MATT, PRETTY GLOW CZY PRETTY NEUTRAL?

Wiem, wiem, wiem. Powtarzam wielokrotnie, można rzec, że do znudzenia, uwagę na pewien aspekt - moja cera nie należy do idealnych. Nierówna, wymagająca skóra nie wybacza tak wielu potknięć jak młoda, gładka i nietknięta trądzikiem cera. Wspomnieć od razu warto, że jestem niezwykle wymagająca pod względem testowanych przeze mnie produktów, zarówno do pielęgnacji skóry, jak i makijażu. 

Mówią, nie cel, lecz droga ma znaczenie... i pewne dojście do posiadania stanu skóry, jakim cieszę się od kilku miesięcy, nie obyło się bez widocznych śladów, z którymi walka nie zawsze jest równa, posunę się ze swoim stwierdzeniem nawet o jeden krok dalej - rzadko jest efektywna. Blizny, rozszerzone pory... To cholernie niewdzięczny temat w dermatologii i medycynie estetycznej, nie dość, że walka z ubytkami w skórze bywa uciążliwa, to dodatkowo kosmetyki do makijażu w zdecydowanej większości, z tlącą się nadzieją, jedynie pogrążają użytkownika, między innymi z tego powodu nie kupuję żadnych produktów z polecenia, bo piękne, nieskazitelne cery nie są dla mnie żadnym miarodajnym źródłem informacji. Jak jest z pudrami Annabelle Minerals? Czy są to pudry dla nie-doskonałej skóry, czy jednak target jest odmienny i uderza w twarze bez niedoskonałości?

annabelle minerals pretty matt pretty glow pretty neutral puder matujący dla skóry tłustej trądzik jaki puder jak zmatowić skórę rozszerzone pory naturalny puder
Od lewej: Annabelle Minerals Pretty Neutral (puder glinkowy), Annabelle Minerals Pretty Glow (puder rozświetlający), Annabelle Minerals Pretty Matt (puder matujący)
Pretty Glow. Ogromne, pozytywne zaskoczenie. Puder jest doskonale rozdrobniony, puszysty i mięciutki w dotyku. Po wcześniejszych doświadczeniach z Annabelle Minerals, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, i przyznaję szczerze, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona - kosmetyk odstaje znacząco od oferowanego asortymentu i moim zdaniem, to jeden z najlepszych i najmniej docenianych produktów polskiej marki mineralnej.

Kosmetyk owszem, zapewnia efekt rozświetlający, ale jest to niezwykle gładka, delikatna, satynowa i subtelna otoczka, trudna do uchwycenia na zdjęciach (niestety, tak subtelne kosmetyki zatracają znacznie swój urok w podglądzie obiektywu i sztucznym oświetleniu). Pretty Glow nie można odmówić niewymuszonego wdzięku, to prawdziwa gratka dla dojrzałych koneserów, stawiających poprzeczkę coraz wyżej: ceniących naturalne wykończenie makijażu z minimalną widocznością na twarzy i korzystnym wykończeniem w świetle dziennym. Jest to ten typ produktu, który docenią szczególnie osoby z nierówną, potrądzikową i dojrzałą cerą, gdzie ani przesadny błysk, ani mat, nie działa zbawiennie na strukturę twarzy.

Największą zaletą pudru jest jego niewidoczność i znakomita współpraca z innymi produktami kolorowymi (nie jest ani zbyt suchy, ani zbyt mocno przyczepny). Pretty Glow doceniam szczególnie za wzorową współpracę z kosmetykami dalekimi od naturalnych i mineralnych, wzniosłych ideałów - nie ciemnieje i nie zmienia barwy podkładu kremowego, nie zabiera ładnego, świeżego wykończenia, ale jednocześnie nie wyświeca się oraz nie migruje w pory. Wśród bezmiaru pudrów wykończeniowych, wcale nie tak łatwo o kosmetyk wysokiej jakości, a na pewno nie w tak dobrej cenie jak Annabelle Minerals.

Skóra w Pretty Glow prezentuje się niezwykle korzystnie, zwłaszcza w świetle dziennym oraz przy dużych zbliżeniach - co jest moim najważniejszym miernikiem przy ocenie jakości pudrów. Z pewnością dla wielu osób efekt ten będzie zbyt subtelny, a może nawet niewidoczny, niezauważalny... Jednak po moich wielu, nieudanych doświadczeniach, doceniam kosmetyki, których kolejna warstwa jest w pełni zasadna - Pretty Glow jest niezwykle komfortowy w noszeniu, przez co nie wzmaga łojotoku (a to już zapewnia w moim przypadku całodobową trwałość makijażu), nie podkreśla w fatalny sposób linii, zrogowaceń, zmarszczek, bruzd i niedoskonałości (a może nawet odrobinę je wygładza), nie gwarantuje efektu przeładowania makijażem, zaś efekt rozświetlenia to unikalna świetlistość, a nie mało korzystny, szczególnie dla skóry po przejściach, drobinowy, krzykliwy blask.

Puder rozświetlający Pretty Glow to schłodzony, półtransparentny beż w połączeniu ze srebrzystą poświatą bez świdrujących drobin, widocznych jedynie w maksymalnych zbliżeniach makro (i zupełnie zanikających po rozprowadzeniu produktu na skórze), jednak w odróżnieniu od Pretty Matt, jest zupełnie neutralny dla zaaplikowanych już kosmetyków i nie podkreśla suchych skórek. Trochę żałuję, że tak długo zwlekałam z recenzją, bo to zdecydowanie najlepszy puder wykończeniowy w tak niskiej cenie.

INCI: Mica, Zinc Oxide, Silk, Kaolin, CI 77491, CI 77492, CI 77493
Cena: 4g/ 54.90 zł 

annabelle minerals pretty matt pretty glow pretty neutral puder matujący dla skóry tłustej trądzik jaki puder jak zmatowić skórę rozszerzone pory naturalny puder
Od lewej: Annabelle Minerals Pretty Neutral (puder glinkowy), Annabelle Minerals Pretty Glow (puder rozświetlający), Annabelle Minerals Pretty Matt (puder matujący)
Pretty Matt. Matowe produkty nie są łatwe w obsłudze, powiedziałabym, że wykonanie makijażu bazującego jedynie na zastygających podkładach i pudrach silnie absorbujących wilgoć jest trudne, gdyż łatwo nimi podkreślić niekorzystnie wszelkie wgłębienia, zrogowacenia i obecne na skórze niedoskonałości. Mimo posiadania typowej tłustej cery, bardzo szybko porzuciłam kosmetyki matujące, zazwyczaj osiągane rezultaty były zupełnie odwrotne od zamierzonych celów i rozbieżne z moimi oczekiwaniami - widoczność, krótkotrwałość i nieuchronne pobudzanie łojotoku skutecznie zniechęciły mnie do stosowania popularnych chłonnych proszków. Nie jest inaczej w wersji Pretty Matt, która nie jest odpowiednia dla mojego typu cery.

Prócz specyfiki pudrów matujących, w Pretty Matt dostrzegam spore wady, które utrudniają stosowanie pudru. Konsystencja i struktura pyłu jest mocniej przyczepna (moim zdaniem aż za bardzo, przez co puder osiada na skórze niezgrabnie i jest trudny we współpracy) i sucha. Półtransaprentność Pretty Matt nie jest już zaletą jak w przypadku pozbawionej suchości i nadmiernego przylegania wersji rozświetlającej Pretty Glow, bowiem beżowo-ciepłe zabarwienie pudru sprzyja oksydacji, co jest dużym problemem szczególnie przy przetłuszczaniu się cery oraz stosowaniu mokrych produktów, a przecież wówczas pojawia się potrzeba zakupu produktu, mającego absorbować tłuszcz. Pretty Matt ciemnieje samoistnie na skórze oraz przyciemnia znacząco zaaplikowane już uprzednio produkty, jest to widoczne zwłaszcza na tak jasnej skórze jak moja.

Konsystencja pudru utrudnia również współpracę z kosmetykami innymi niż mineralne - matuje delikatnie i nietrwale, a struktura pyłu osiada zbyt mocno na skórze, przez co jest mocno widoczny, nieco toporny, trudny do roztarcia oraz sprzyja rozwarstwianiu się kosmetyków i migracji produktów we wgłębienia, zwłaszcza w najbardziej porowatych topograficznie miejscach. Nie znalazłam również zastosowania dla Pretty Matt w rejonie oczu -  moim zdaniem skóra po zastosowaniu pudru wygląda gorzej, dlatego w tym przypadku zrezygnowałam z kolejnej warstwy makijażu.

Dziwna i nazbyt sucha konsystencja pudru osiada na niedoskonałościach, podkreśla wgłębienia i bruzdy, a praktycznie w ogóle nie przedłuża trwałości makijażu, niezależnie od tego w jaki sposób i czym jest aplikowana. Puder kiepsko współpracuje z większością podkładów, chociaż na pewno o wiele lepiej zgrywa się z proszkami - skraca, zamiast przedłużać ich trwałość, daje efekt dużej warstwy makijażu na skórze oraz ciemnieje, a w najlepszym przypadku nie robi nic szczególnego. Niestety, mimo wielu pozytywnych ocen w internecie, z pudrem Pretty Matt jest mi nie po drodze i nie mogę dojść z nim do porozumienia. 

INCI: Mica, Bambusa Arundinacea Stem Powder, Silk, CI 77491, CI 77492
Cena: 4g / 54.90 zł 

Pretty Neutral. Stali czytelnicy bloga doskonale wiedzą, że puder glinkowy Annabelle Minerals doczekał się już swoich pięciu, zasłużonych minut i specjalnej sesji w Warszawskich Łazienkach - jest to jeden z niewielu kosmetyków do makijażu, który, mimo upływającego czasu i masy przewijających się produktów, nadal zajmuje ważne miejsce w mojej kosmetyczce i jest traktowany już jak produkt upiększający. Opinie na temat Pretty Neutral są podzielone, ale ja jestem w grupie zadowolonych klientów. 


Puszysta, delikatna, przyjemna konsystencja o neutralnym, nieoksydującym zabarwieniu, puder doskonale normalizuje skórę - absorbuje nadmiar sebum, ale jednocześnie nie wysusza nadmiernie cery, jest łagodniejszy od klasycznych pudrów matujących oraz zapewnia przez to trwalszy i bardziej naturalny efekt, najbardziej polubią go osoby z tłustą cerą i stopniowo narastającym łojotokiem. Nie wchodzi w pory, bruzdy i załamania, sprawdza się zarówno w roli pudru wykończeniowego, jak i primera - aplikowanego pod podkład sypki/prasowany. Nosi się komfortowo.

Współpracuje najlepiej z kosmetykami mineralnymi, ale w odróżnieniu od pudru Pretty Matt, nie ciemnieje i aplikowany bardziej puchatym pędzlem, może sprawdzić się i w połączeniu z produktami mokrymi - dobrze je utrwala i utrzymuje na miejscu, chociaż nie gwarantuje tak ładnego i gładkiego wykończenia jak Pretty Glow.

Pretty Neutral, mimo że jest zwykłym (a może nie-zwykłym?:)), transparentnym pudrem glinkowym, zaaplikowany oszczędnie na skórę sprawia, że wygląda o wiele lepiej - jest wygładzona, nieco wyrównana, uspokojona, ładniejsza w odbiorze. Przy regularnym stosowaniu pudru, widziałam sporą różnicę w kondycji cery (obkurczenie porów, mniejsza tendencja do powstawania bolesnych zmian zapalnych, szybsze gojenie się naskórka). Puder nie nasila rogowacenia, odwodnienia skóry oraz nie nie podkreśla suchych skórek - jak już pisałam wcześniej w pełnej recenzji - marzę, by dojść do takiej kondycji cery, by móc ograniczyć się tylko do Pretty Neutral.

INCI: Illite, Mica, Kaolin
Cena: 4g / 54.90 zł 

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW MINERALNYCH ANNABELLE MINERALS.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

LEKKI KREM, KTÓRY NIE ZATYKA PORÓW | LA ROCHE-POSAY, AVENE, THE ORDINARY

$
0
0

Dzisiejszy artykuł nie wygrał w plebiscycie na najbardziej ambitną i twórczą treść roku, choć przyznaję, przez długi czas odczuwałam jego przejawiający się w każdej możliwej płaszczyźnie deficyt: wybrałam trzy, w moim odczuciu najprzyjemniejsze kremy o interesującej, niebanalnej i beztłuszczowej konsystencji, które sprawdzają się stosowane zarówno w pielęgnacji codziennej, jak i współgrają z kosmetykami do makijażu.  

Pewna wyczuwalna zachowawczość i niechęć udzielania konkretnych produktów wynika nie z obawy przed przypadkowym ujawnieniem wiedzy tajemnej, ciężko jednoznacznie orzec, zwłaszcza w pielęgnacji skóry, czy dany kosmetyk nie przysporzy dodatkowych problemów z cerą, bowiem nawet najlżejsza struktura może zadziałać komedogennie, jeżeli jest stosowana ponad rzeczywiste zapotrzebowanie skóry. Wśród bezmiaru stosowanych preparatów, wyodrębniłam jedynie garstkę produktów, które mają sporą szansę sprawdzić się na skórze tłustej, zanieczyszczającej się i jednocześnie wymagającej niewielkiego, choć pewnego nawilżenia. 

LA ROCHE-POSAY HYDRAPHASE INTENSE LEGERE (GŁĘBOKO NAWILŻAJĄCY KREM O LEKKIEJ KONSYSTENCJI I PRZEDŁUŻONYM DZIAŁANIU)

Nie zamierzam z precyzją aptekarza ważyć swoich słów: z większością produktów La Roche-Posay nie jest mi po drodze, a z pewnością nie ze słynną serią przeciwtrądzikową Effaclar, która mimo wielu pozytywnych rekomendacji specjalistów, trądzik nasila aniżeli go leczy, nie jest również idealnym dopełnieniem nierzadko agresywnego i wysuszającego leczenia dermatologicznego. Pragnę jednak zwrócić uwagę na rzeczywiście udaną formułę Intense Legere, to spore, pozytywne zaskoczenie: krem jest niezwykle lekki, bez tłuszczowej otoczki z aksamitnym, miłym wykończeniem.

Konsystencja początkowo spoista, przy bliższych stosunkach lejąca, transparentna o klasycznej, aptecznej, wyczuwalnej, choć niedokuczliwej woni, mimo że przez pewien czas utrzymuje się na skórze. Pod wpływem ciepła wędrujących opuszek, krem zyskuje wodną i przezroczystą, aczkolwiek przyjemną, nie sprawiającą problemów strukturę, nabywa przyjemnych walorów użytkowych, staje się bardziej przyjazny w odbiorze oraz, co jest nieskrywanym atutem przy wysokiej cenie preparatu, satysfakcjonującą wydajność.

Niszowe, aksamitne, niewysychające i miękkie wykończenie jakie pozostawia Intense Legere doskonale pielęgnuje skórę z niskim, choć pewnym zapotrzebowaniem na nawilżenie i niezbędną okluzję, nie należy gładkiej warstewki utożsamiać z tłustym, nieprzyjemnym nalotem, wróżącym jedynie nieuchronne problemy skórne, to raczej satysfakcjonujące i ujmujące uczucie właściwie zadbanej cery. Produkt nie lepi się, nie roluje, nie osadza w porach oraz jest komfortowy w noszeniu. Bardzo dobrze współpracuje z kosmetykami do makijażu, ułatwia ich równomierną i gładką aplikację oraz zmniejsza widoczność obecnych nierówności i przesuszających się obszarów.

Krem Intense Legere La Roche-Posay jest dosyć specyficzny i nie każdy zachwyci się jego ultra lekką konsystencją: właściwości nawilżające są słabe, krem efektywnie nie zmiękcza i nie nawadnia intensywnie skóry, gwarantuje za to optimum naskórkowi przejściowo odwodnionemu lub szybko odwadniającemu się, bez wyjątkowych (a jednocześnie wyjątkowych i tak trudnych do zapewnienia) potrzeb. Obietnice producenta nie są do końca zgodne z prawdą i wprowadzają klientów w błąd, choć formule nie mam zbyt wiele do zarzucenia i finalnie uważam ją za udaną. Zalecam jak najmniej obfitą i rozważną aplikację kremu, zrobiłam porządny research przed publikacją i odnoszę wrażenie, że niezadowolenie z Intense Legere wynika albo z wyższego zapotrzebowania na okluzję i zupełnie rozbieżny typ formuły, albo stosowania nadmiernej, jednorazowej ilości preparatu (wydajność kremu przy codziennym użytkowaniu to dokładnie 8 miesięcy, a wertując opiniotwórcze fora przeciętnie określono ją na mniej więcej 3 miesiące!).

Mimo wodnistości struktury, Intense Legere nie wysycha nadmiernie, właściwości produktu nie sprzyjają ani nadmiernej potliwości skóry (choć przy zerowym zapotrzebowaniu na okluzję zalecam rezygnację z zakupu), ani obciążaniu naskórka kolejną warstwą produktu pielęgnacyjnego. Przy wyższym zapotrzebowaniu na emolienty (skóra sucha, silnie odwodniona, zrogowaciała), krem jak najbardziej może wzmagać nadmierny łojotok, powodować miejscowe podrażnienia, a nawet wywoływać problemy skórne, formuła bowiem nie jest z gatunku intensywnie nawilżających i nie w Intense Legere poszukiwałabym swego oblubieńca.

Wygodna i higieniczna aplikacja próżniowa z pompką, wydobywającą właściwą, niewielką ilość kremu. Dostępność w polskich aptekach, ceny - zróżnicowane.

INCI: AQUA / WATER, HYDROGENATED POLYISOBUTENE, DIMETHICONE, GLYCERIN, ALCOHOL DENAT, POLYETHYLENE, PEG-20 STEARATE, PEG-100 STEARATE, CARBOMER, ZINC GLUCONATE, GLYCERYL STEARATE, ISOHEXADECANE, SODIUM HYDROXIDE, DISODIUM EDTA, COPPER SULFATE, HYDROLYZED HYALURONIC ACID, XANTHAN GUM, PENTYLENE GLYCOL, POLYSORBATE 80, ACRYLAMIDE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE COPOLYMER, CETYL ALCOHOL, CAPRYLYL GLYCOL, PARFUM / FRAGRANCE
CENA: 55-80 zł / 50 ml
STOPIEŃ NAWILŻENIA: **/*****

Od lewej: La Roche-Posay Hydraphase Intense Legere, Avene Post Acte, The Ordinary Moisturizing Factors + HA 

AVENE, CICALFATE, POST ACTE (EMULSJA REGENERUJĄCA PO ZABIEGACH)

Emulsja o niezwykle udanej, lekkiej, zastygającej formule. To kolejny kosmetyk, który może nieopatrznie zostać skrzywdzony przez niewłaściwą grupę odbiorców... Mimo że emulsja Post Acte nie przynosi spektakularnych, bizantyjskich efektów, jest to preparat, do którego bardzo często się wraca.

Zbita, spójna konsystencja o suchym, przylegającym wykończeniu. Emulsja całkowicie zastyga. Pozbawiona zapachu. Pozostawia przyjemne, zdrowe, matowe wykończenie. Nie rozpulchnia skóry, jest komfortowa w noszeniu oraz mimo lekkiej formuły, nie sprzyja nadmiernej potliwości naskórka i sprawdza się w pielęgnacji skóry delikatnej, wrażliwej oraz alergicznej.

Formuła beztłuszczowa, szybko schnąca, choć bez trudu rozprowadzająca się - w odróżnieniu od La Roche-Posay, nie gwarantuje aksamitnego, przyjemnego woalu - wtapia się w naskórek, choć nie powoduje jednocześnie nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, skóra po jej zastosowaniu jest przyjemnie rozprężona i ukojona, to krem o suchym, unikalnym, komfortowym dotyku. Podatna na wszelkie modyfikacje - aplikowana na mokro zyskuje lepszy poślizg, pozwalający manewrować mniejszą ilością zastosowanego preparatu, zaś dodatek naturalnego oleju lub witamin tłuszczowych wzmaga jej właściwości odżywcze. Nakłada okrężnymi, wmasowującymi ruchami na sucho zapewnia lepszy efekt matujący i wygładzający.

Post Acte doskonale współpracuje z większością kosmetyków do makijażu - wygładza optycznie skórę i zmniejsza widoczność oraz tendencję do migracji produktu do porów, bruzd i nierówności, co jest korzystne zwłaszcza przy stosowaniu mokrych podkładów kremowych. Jest neutralna dla barwy kosmetyków kolorowych.

Dużym plusem jest jest niesamowita delikatność i łagodność emulsji pozabiegowej. Koi i uspokaja wrażliwy, umęczony i trudny w pielęgnacji naskórek, po kilku zużytych opakowaniach, jestem w stanie potwierdzić właściwości gojące oraz regenerujące, na które wcale nie musiałam z utęsknieniem czekać - wspaniale łagodzi rumień, przyspiesza gojenie trudnych zmian oraz sprzyja szybszemu wchłanianiu się świeżych przebarwień potrądzikowych. Nie jest to produkt, który zapewnia intensywne nawilżenie, ale stosowanie emulsji nie generuje problemów skórnych i z dzisiejszej trójki jest to najbardziej ekonomiczny, neutralny i bezpieczny dermokosmetyk dla cery błyskawicznie zanieczyszczającej się, tłustej i trądzikowej.

INCI: AVENE THERMAL SPRING WATER ETHE;HEXYL PALMITATE CETEARYL ALCOHOL THIETHYLHEXANOIN ALUMINUM SUCROSE OCTASULFATE GLYCERIN, CETEARYL GLUCOSIDE DIMETHICONE BENZOIC ACID CAPRYLYL GLYCOL COPPER SULFATE DISODIUM EDTA GLYCERYL STEREATE PEG-100 STEARATE SCIEROTIUM GUM SODIUM HYDROXIDE TOCO-PHERYL ACETATE ZINC SULFATE
CENA: 20-40 zł / 40 ml 
STOPIEŃ NAWILŻENIA: */*****

THE ORDINARY NATURAL MOISTURIZING FACTORS + HA SERUM (SERUM NAWILŻAJĄCE Z KWASEM HIALURONOWYM)

Ten konkretny produkt marki The Ordinary poznałam dzięki Marcie, czytelniczce mojego bloga (bardzo serdecznie Cię pozdrawiam). Nie ukrywam skrzętnie swej niechęci do asortymentu Deciem, jednak serum-krem wyróżnia się na tle mało udanych i w moim odczuciu nijakich formuł koncernu i jest propozycją godną polecenia, zwłaszcza dla cer odwodnionych, zrogowaciałych, nierównych i dojrzałych.

Serum posiada niestandardową, kremową, zwartą, zastygającą formułę o suchym dotyku, pozbawioną całkowicie nieprzyjemnej tłustości o porządnych walorach nawadniających. Topnieje pod wpływem ciepła, przemieniając się w błyskawicznie wchłaniający się suchy olejek o satynowym wykończeniu. Jest to pierwszy produkt o tak wyjątkowych walorach użytkowych: skoncentrowany, o luksusowym wykończeniu - nie powleka skóry nieprzyjemną warstewką, nie lepi się, gwarantuje wrażenie aksamitnej, jedwabistej i doskonale wypielęgnowanej skóry. Wyśmienicie sprawdza się w stosowaniu pod makijaż w zastępstwie baz silikonowych - optycznie wygładza i wypełnia w elegancki sposób pory i nierówności, a zastygająca formuła wzorowo utrzymuje kosmetyki kolorowe, zarówno płynne, jak i sypkie, mineralne.

Konsystencja z gatunku lekkich i suchych, choć pozostawiających miłe wykończenie i przyjemną okluzję. Krem nie działa jedynie doraźnie - odczuwalnie zmiękcza, wygładza i nawilża naskórek, a przynosząc wyraźne ukojenie cery. Komfortowy w noszeniu, łatwy we współpracy i niezwykle wydajny. Pozbawiony zapachu.

Doskonale radzi sobie z miejscowym przesuszeniem naskórka, przy dłuższym stosowaniu może sprzyjać rozpulchnianiu się skóry. Dobry kandydat dla poszukujących dobrego nawilżenia w lekkiej formie i dobrej cenie.

INCI: AQUA, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CETYL ALCOHOL, PROPANEDIOL, STEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, SODIUM HYALURONATE, ARGININE, ASPARTIC ACID, GLYCINE, ALANINE, SERINE, VALINE, ISOLEUCINE, PROLINE, THREONINE, HISTIDINE, PHENYLALANINE, GLUCOSE, MALTOSE, FRUCTOSE, TREHALOSE, SODIUM PCA, PCA, SODIUM LACTATE, UREA, ALLANTOIN, LINELEIC ACID, OLEIC ACID, TPHYTOSTERYL CANOLA GLYCERIDES, PALMITIC ACID, STEARIC ACID, LECITHIN, TRIOLEIN, TOCOPHEROL, CARBOMER, ISOCETETH-20, POLYSORBATE 60, SODIUM CHLORIDE, CITRIC ACID, TRISODIUM ETHYLENEDIAMIDE DISUCCINATE, PENTYLENE GLYCOL, TRIETHANOLAMINE, SODIUM HYDROXIDE, PHENOXYETHANOL, CHLORPHENESIN. 
CENA: 20-30 zł / 30 ml (dostępna również objętość 100 ml)
STOPIEŃ NAWILŻENIA: ****/*****

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa 

RÓŻE MINERALNE ANNABELLE MINERALS

$
0
0

Bardzo brakowało mi pisania, powolnych, tętniących soczystymi barwami chwil z ciężkim obiektywem, i... wyjątkowego kontaktu z czytelnikami. Wypełniony hojnie po brzegi grafik, przytłaczająca ilość zajęć i całkowita deprywacja snu, doprowadziły do prawie miesięcznej przerwy na blogu. Wracam silniejsza i zmotywowana do działania. 

Nie wykonuję codziennie makijażu, zwłaszcza teraz, gdy studiuję i pracuję intensywniej niż kiedykolwiek. Minuty o poranku, zwłaszcza dla nocnego marka, są na miarę złota, zwinięcie się z łóżka o tak wczesnych godzinach jest dla mnie niezwykle uciążliwe i obarczone ogromnym poświęceniem. Rozsądnie zatem dawkuję inkrustowane, dźwięcznie przesuwające się wskazówki zegara, na choć odrobinę dłuższy sen, posiłek, aktywność fizyczną, nie mniej - tonę w głębokim smutku, gdy z premedytacją zaniedbuję czas na zasłużony relaks i odpoczynek. 

Życie w ogromnym, pędzącym mieście wymaga szybkich, praktycznych i przemyślanych działań, bogatsza o doświadczenia, w wyprawce na studia, zabieram ze sobą jedynie sprawdzone produkty, co oszczędza mój czas, plecy i pozwala na doprowadzenie się do ładu na pociągowym siedzeniu. Niezmiennie, już od prawie 5 lat, w poręcznej, studenckiej kosmetyczce znajdują się moje ulubione róże mineralne Annabelle Minerals: doskonale napigmentowane, miękkie, łatwe i przyjemne w obsłudze oraz trwałe. 

ZA CO LUBIĘ RÓŻE ANNABELLE MINERALS

Wciąż wiele osób niestrudzenie dopuszcza się bezzasadnej racjonalizacji, broniąc się niemalże każdą kończyną przed kosmetykami mineralnymi: przytłacza ich sypka postać mineralnych pyłów, trudność w ich dozowaniu oraz domniemany, kiepski efekt końcowy. Niesłusznie. Owszem, istnieją formuły wielce problematyczne, wymagające sporego doświadczenia i obycia w makijażu, aczkolwiek róże Annabelle Minerals do nich z pewnością nie należą. To idealne, kompromisowe wypośrodkowanie, zarówno dla osób stosujących kosmetyki mineralne, jak i dalekich od idei czystego makijażu.

Róże cenię za niezwykle przyjemną, wyczuwalnie kremową formułę. Produkty są doskonale rozdrobnione, aksamitne i miękkie w wykończeniu, zapewniając efekt subtelnej, bezpiecznej mgiełki koloru, oczywiście w zależności od upodobań, otrzymany efekt można stopniować do osiągnięcia pełnej satysfakcji.

Pyłek równomiernie i gładko osiada na skórze, nie tworzy nieprzewidywalnych plam, zacieków, nie podkreśla suchych miejsc oraz niedoskonałości - gwarantuje jednolity i niezwykle korzystny kolor na policzkach, nie tylko na idealnie gładkich twarzach. Róże aplikuję pędzlami z moim ulubionym naturalnym włosiem kozy, choć rekomendowane przez producenta pędzle wykonane w miękkiego, syntetycznego tworzywa również doskonale spełniają swoją rolę.

Sypka formuła różów może przekłamywać ich rzeczywiste walory użytkowe - mają one doskonałą przyczepność, nie pylą nadmiernie oraz bardzo łatwo i przyjemnie się z nimi pracuje na co dzień.  Nie przesuszają skóry oraz nie wzmagają rogowacenia. Największą zaletą jest jednak ich niezwykle naturalne, satynowe wykończenie pozbawione jakiejkolwiek nachalnej i odejmującej uroku pudrowości - pięknie zdobią rumieńce, nadając skórze młodzieńczego, zdrowego blasku. Prostota składu i pozbawiona nachalnego blichtru formuła - bez drobin i niereformowanej metaliczności.

Jedynymi minusami w morzu zalet, jakie dostrzegam, jest podatność różów na oksydację kolorów, niemalże wszystkie odcienie zmieniają swoją kolorystykę i wraz z upływem czasu znacznie ocieplają się na mojej lubiącej się w makijażu przetłuszczać, skórze twarzy. Nie podoba mi się również ich średnia trwałość - giną gdzieś bezpowrotnie w makijażu, po kilku godzinach noszenia nie ma po nich śladu. Nie mniej, wolę efekt stopniowego blednięcia koloru, aniżeli nierównomiernie niknięcie koloru, obarczone mało estetycznymi plamami. Na skórze dojrzałej i mieszanej, róże prezentują się w stanie nietkniętym przez co najmniej 12 godzin, co jest niesamowitym wynikiem jak na kosmetyk o tak uproszczonym, minimalnym składzie.

KOLORYSTYKA

Jestem ogromną fanką zróżnicowanych kolorów i faktur - zachwycam się miękkimi tkaninami, gładzę jedwabiste skóry wielbłądzie, cieszę oczy niesztampowymi przeszyciami i wyjątkowymi, powodującymi natychmiastowy wzrost adrenaliny w surowicy krwi - kolorami. Prawda jest jednak taka, że gdy fala ekscytacji opadnie, sięgam po stonowane, bezpieczne kolory, których nie brakuje w ofercie marki Annabelle Minerals.

Róże występują w sześciu, bezpiecznych wariacjach kolorystycznych: przygaszonych beżach, stłumionych różach, ciepłych, stonowanych brzoskwiniach, idealnych do biura, na uczelnię, na co dzień. Nie dominują urody, a wspaniale ją podkreślają, myślę, że każda zainteresowana osoba zakupem podstawowych kosmetyków do makijażu, znajdzie w ofercie Annabelle Minerals produkty idealnie skrojone na miarę codziennych potrzeb.

[zdjęcia udostępnię we wtorek, niestety, ale moja karta pamięci ma awarię...]

Romantic. Blady, liliowy, chłodny, jasny róż, dający efekt świeżości. Idealny dla alabastrowej, jasnej skóry.

Nude. Chłodny róż, przełamany beżem. Idealny kolor na co dzień - nieoczywisty, choć piękny. Na każdej skórze prezentuje się inaczej, choć równie korzystnie. Stworzony dla przygaszonych, stłumionych typów urody.

Rose. Średni, barokowy róż o stonowanej bazie. Daje efekt rumianej, świeżej cery. Może się dość mocno ocieplać.

Coral. Brudny, ciemny róż, dający efekt zmrożonych niskimi temperaturami policzków. Niezwykle twarzowy, elegancki i kobiecy. Dedykowany każdemu typowi kolorystycznemu. Znikomo ociepla się.

Sunrise. Mrożona, delikatnie przygaszona brzoskwinia. Świetny kolor na co dzień dla osób, które nie widzą w siebie w różu. Doskonała wariacja office w bardziej ciepłym wydaniu.

Honey. Najbardziej intensywny, nieco ceglasty odcień ciepłej brzoskwini. Dobrze komponuje się z ciemniejszymi typami urody.

Opakowanie standardowe z zasuwką. Cena 4g / 44.90 zł. Cena współmierna i korzystna do jakości i niesamowitej wydajności.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxides

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z PRODUCENTEM KOSMETYKÓW MINERALNYCH ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

CLOCHEE SOOTHING CLEANSING OIL | WYGŁADZAJĄCY OLEJEK DO MYCIA TWARZY I DEMAKIJAŻU

$
0
0

Zdradzę Ci pewien sekret - w etapie oczyszczania zdarza i mnie samej się pogubić - to jeden z najtrudniejszych do wyważenia i jednocześnie najważniejszych kroków w pielęgnacji. Wymaga ogromnego wyczucia, pewnej finezji i zawsze szeroko otwartych oczu.

Właśnie tutaj, łatwo nie wywęszyć skrytych wnyków i wpaść w sidła błędnego koła, popełniając zatrważającą ilość błędów, które rzutują projekcje na dalsze, przeprowadzane naiwnie działania. Nęcą nas z pozoru atrakcyjne opakowania, piękne zapachy i idee, którym nie potrafimy się oprzeć... To nie jest również etap, w którym warto poszukiwać oszczędności - nawet jeśli wydaje Ci się, że produkty mają zbyt krótki kontakt ze skórą, by czynić z nią cokolwiek niesprzyjającego.

Jak mówi stare porzekadło, nie ma reguły, która nie dopuszczałaby wyjątków. Olejek wygładzający marki Clochee odbiega niemal całkowicie od przyćmiewających mi celów i wyznaczonych jasno standardów, a jednak wkradł się na stałe w moje codzienne, wieczorne rytuały przed masywnym lustrem. To kolejny dowód na to, że rozbijanie składów na czynniki pierwsze często jest pozbawione głębszego sensu, i zamiast otwierać oczy - może zaślepiać na naprawdę udane formulacje.

WŁAŚCIWOŚCI I KOMFORT STOSOWANIA

Olejek Clochee jest niestandardowym olejkiem myjącym o nieagresywnych, wręcz nikłych, właściwościach myjących. Nie sądziłam, że w tej kategorii można posilić się na jakąkolwiek innowację i przekonać mnie do użytkowania produktu, którego to działanie jest zbliżone do klasycznego, olejowego oczyszczania skóry. Do momentu. Odblokowanie systemu dozującego, jeden, dwa, trzy uciski. I jest.

Elegancka w dotyku konsystencja, aksamitnie sunąca po skórze z rozkosznym, wytrawnym i stopniowo ulatniającym się na skórze akordem muszkatałowca i radośnie wybrzmiewającym słodkim miąższem pomarańczy ustępuje miejsca powściągliwemu bukietowi świeżo rozgniecionych goździków. Olejek o korzennej woni posiada niesamowicie przyjemną, nieschnącą strukturę - doskonały poślizg produktu umożliwia dokładne rozpuszczenie zabrudzeń za jego pomocą oraz wykonanie dłuższego masażu. Ogromnym plusem jest duży komfort stosowania, nie daje on bowiem uczucia obciążenia, pokrycia naskórka strukturą obcą, dziwaczną i nadmiernie lepką, a rzeczywiście pozwala czerpać przyjemność nawet podczas wykonywania głębokiego demakijażu - jest delikatny i wykwintny w obyciu.

Soothing Cleaning Oil posiada w sobie pewną esencjonalność i równoważącą, nieprzytłaczającą kompozycję, świetnie zbierającą zanieczyszczenia, przez co doskonale sprawdza się w wykonywaniu pełnego demakijażu skóry, spełniając swoją podstawową rolę. Już teraz muszę przyznać, że olejki myjące nie były elementem stałym w mojej pielęgnacji, miały raczej charakter okazjonalny, a nawet posiadały znamiona nomady kosmetycznej - sięgałam po nie, gdy nosiłam adekwatnie ciężkie i sprawiające najwięcej trudów w wieczornej toalecie, produkty. Nierzadko zdarzało się, że skuteczność i efektywność olejków, przekładałam ponad komfort ich stosowania, co sprzyjało odwadnianiu się naskórka i sprawiało, że oczyszczanie pełne nie miało najmniejszego sensu w powszednich działaniach. Cieszę się, że Clochee udało się połączyć te dwa, niegdyś sporne elementy.

Olejek doskonale rozpuszcza nawet wodoodporne produkty, ale skutecznie nie usuwa ich ze skóry - wymaga on jednak zastosowania ciepła i rozbudowania demakijażu, szczególnie jeśli stosujesz kosmetyki, których należy efektywnie pozbyć się z powierzchni naskórka. Będą to na pewno o wiele mniej zintensyfikowane i wymagające działania niż w klasycznej metodzie OCM (metoda mechaniczna - ściereczka, gąbka konjac lub chemiczna - delikatne detergenty) lub zupełnie zbędne w przypadku skóry mającej spore zapotrzebowanie na substancje okluzyjne.

Zważywszy na mój pejoratywny stosunek do olejów naturalnych, można wywnioskować, że niedomywająca się konsystencja olejku Clochee jest sporą wadą, choć finalnie właśnie ta delikatność formuły jest kluczem Rosetty do mojego końcowego zadowolenia z działania produktu polskiej marki Clochee. Dzięki właściwościom Soothing Cleansing Oil jestem w stanie korzystać w pełni z właściwości mycia dwuetapowego nawet na co dzień, co przy kiepskich formułach innych produktów było, jak już wcześniej napisałam, awykonalne - powodowały albo zbyt duże odwodnienie i ściągnięcie naskórka, albo okazywały się za tłuste i zupełnie nie współgrały z kolejnymi etapami myjącymi. Tutaj tę ciężkość produktu doskonale wyważono.

Clochee w bezpośrednim kontakcie z wodą nie tworzy klasycznych emulsji, spłukuje się w specyficzny, praktycznie niezauważalny sposób. Pewna, znamienna, nieprzytłaczająca lekkość produktu sprawia, że chwyta się on, z niewyjaśnioną dla mnie łatwością, włókien oraz gąbczastych struktur, bez pozostawiania nieprzyjemnego, tłustego nalotu, ale i dokuczliwego ściągnięcia, co przy wielu podobnych produktach niemal graniczyło z cudem.

Dużym plusem jest również jego współpraca z innymi kosmetykami myjącymi, a szczególnie mleczkami, które dzięki Clochee jeszcze lepiej radzą sobie z usuwaniem tłustych zanieczyszczeń i w korzystny sposób spłukują się z powierzchni naskórka. Produkt bez zastosowania dodatkowych środków, zostawia pewną, wyczuwalną warstwę na skórze, która w moim przypadku jest nie do zaakceptowania. Stosowany we właściwy dla typu i rodzaju cery sposób, zdecydowanie sprzyja jej lepszej kondycji oraz upraszcza dalszą pielęgnację: zapewnia efekt wypielęgnowanej, miękkiej i gładkiej skóry, bez sztucznie rozbudowanych kroków pielęgnacyjnych.


SKŁAD, JAKOŚĆ, CENA I DOSTĘPNOŚĆ

Olejek wygładzający spełnia szereg restrykcyjnych wymogów - jest pozbawiony cierpienia zwierząt, zawiera certyfikowane, naturalne składniki, jest zgodny z filozofią roślinnego stylu życia. Cieszę się, że obok niezwykle udanej formuły, za produktem stoi czysta polityka i prokonsumenckie działania.

Olejek wygładzający Clochee to mieszanka oleju sezamowego i migdałowego z niezwykle delikatnymi, niepieniącymi się mieszankami emulgującymi. Aromatyzowany jest w stopniu umiarkowanym naturalnymi olejkami eterycznymi - goździkami, gałką muszkatałową, pomarańczą chińską. Nie sprzyja podrażnieniom skóry, mimo że naturalne składniki mają najwyższy potencjał alergenny.

Cena produktu może wydawać się zaporowa (92,00 zł), biorąc jednak pod uwagę specyficzną wydajność olejków myjących, zastosowane, wysokiej jakości, naturalne składniki, udaną formułę oraz dużą pojemność (250 ml) jest ona finalnie adekwatna do oferowanej jakości i nie zaciera o mitomanię. Dużym plusem jest porządne, ciężkie opakowanie, odporne na uszkodzenia oraz sprawny system dozujący.

Kosmetyk dostępny w wielu miejscach on-line oraz stacjonarnie.

INCI: Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Decyl Oleate, Sorbitan Laurate, Polyglyceryl-4 Laurate, Dilauryl Citrate, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Citrus Sinensis Oil, Eugenia Caryophyllus (Clove Bud) Oil, Myristica Fragnans Oil, D-Limonene**, Eugenol

GRUPA DOCELOWA 

Nie jest to z pewnością kosmetyk dla osób, które wymagają mocnego efektu oczyszczającego, natomiast z pewnością docenią go osoby, które mają już powoli dosyć nowych wrażeń i rozczarowań kosmetycznych oraz poszukują produktu, który stanie się niejako pielęgnacją skóry. To jedna z niewielu olejowych formuł, która sprawdza się do stosowania na cerze odwodnionej lub też z dużą skłonnością do nadmiernego odwadniania się (duża nadreaktywność, wrażliwość, suchość) oraz daje szerokie pole do wszelkich modyfikacji. Olejek wygładzający marki może być również świetnym elementem pielęgnacji skóry suchej oraz dojrzałej, moim zdaniem kluczowe znaczenie ma tutaj sposób domywania lub nie-domywania produktu.

Kosmetyk jest w stanie wykorzystać każdy rodzaj i typ cery, jest to kwestia włączenia go w pielęgnację i połączenia z innymi działaniami. Jego największą zaletą jest niespotykanie delikatna formuła, która mimo właściwości oczyszczających, potencjalnie nie odwadnia cery. Właściwości komedogenne (powlekające) można bezproblematycznie modulować za pomocą kolejnych kroków - olejek jest neutralny dla skóry, jeśli jest właściwie usuwany z powierzchni skóry.

Przed publikacją recenzji, postanowiłam skorelować swoje wrażenia z częścią innych osób, i nie do końca się z nimi zgadzam, a na pewno nie z doniesieniami o podrażnianiu okolic oczu - mimo że większość olejków myjących zaburza chwilowo obraz widzenia (objaw mgły) oraz prowokuje świąd, tak w przypadku Clochee nie zauważyłam tego typu skutków ubocznych.

Patrząc szerokospektralnie, olejek z pewnością poprawił kondycję mojej trądzikowej skóry i uprościł znacznie pielęgnację - szczególnie, gdy decydowałam się na zastosowanie cięższych konsystencji i nie do końca radziłam sobie z pełnym etapem myjącym, który zawsze był mniejszą lub też większą traumą dla mojej cery.

Soothing Cleaning Oil marki Clochee nie doprowadza mnie do nadmiernej egzaltacji. Nie jest produktem, bez którego nie byłabym w stanie utkać ponownie swojej pielęgnacji, ale nie mogę odmówić mu przyjemności stosowania oraz korzystnego działania na moją skórę. Jeden z najlepszych olejków myjących o tak dobrej dostępności na polskim rynku.

Ogólna ocena ****/*****
Właściwości myjące /spłukujące **/*****
Właściwości pielęgnujące ***/*****
Komfort stosowania *****/*****
Właściwości potencjalnie wysuszające */*****

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z PRODUCENTEM KOSMETYKÓW NATUALNYCH CLOCHEE. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

NISZCZ PRYSZCZ | ZIOŁOWA SERIA PRZECIW NIEDOSKONAŁOŚCIOM SKÓRNYM

$
0
0

Parzone gorącym strumieniem z porcelanowego, wypolerowanego uprzednio gładką ściereczką, imbryczka napary, wrzące w kotle aromatyczne, gorzkie, kłączowe mikstury, alkoholowe, zakręcane wydrążonym kołkiem z drzewa bukowego nalewki... Mimo że wiedza wykorzystywana przez nasze prababki była mocno nacechowana praktyką i czynnikami kulturowymi, a ziołom i sporządzanym z nich przetworom przypisywano pozaziemskie właściwości, działanie fitoterapii i jej oddziaływanie na zmysły, okazywało się na tyle skuteczne, że metodą pokoleniową, wiemy, bez zagłębienia się w biochemiczne szczegóły, jak melisa doskonale łagodzi zszargane nerwy, kwiat lipy przynosi ulgę bolącej, suchej śluzowce gardła, a piołun znakomicie zwalcza nadkwasotę żołądka. Skutecznych rozwiązań w medycynie ludowej nie brakowało również w raczkującej dermatologii, bowiem zioła pomagały skutecznie zwalczać lub chociaż zmniejszać postać trudnych w leczeniu problemów skórnych - tę zaklętą w ziołach moc, postanowiły wykorzystać założycielki marki Kosmetyki DLA - gdzie stanowią one podstawową i integralną część kompozycji oferowanych kosmetyków. 

SERIA NISZCZ PRYSZCZ

Bardzo cenię, zarówno przedmioty, jak i kosmetyki, jakimi się otaczam, gdy za ich użytkowością i działaniem, stoi pewna historia. Nie jest inaczej z serią Niszcz Pryszcz marki Kosmetyki DLA. To niebywałe, jak jedna osoba, rzecz, przypadkowe zdarzenie, może stać się prawdziwą siłą napędową i całkowicie zmienić nasze dotychczasowe i uwikłane w bezpieczny kokon jestestwo - i na przykład tak, doświadczeniem własnej siostrzenicy, Pani Marta, jedna z założycielek Kosmetyki DLA, została zachęcona do założenia  marki, bazującej na ziołowych, leczniczych naparach.  

Seria Niszcz Pryszcz bazuje na świeżym odwarze z kory wierzby, szczególnie bogatym w naturalne, przeciwzapalne i mikrozłuszczające salicylany oraz napar z krwawnika, który doskonale radzi sobie z podrażnieniami, wysuszeniem i stanem zapalnym skóry. Składy kosmetyków Kosmetyki DLA, co pozytywnie mnie zaskoczyło, są dość uproszczone jak na produkty o tak dobrej dostępności, zarówno w aptekach, jak i drogeriach, nie przytłaczają ilością substancji potencjalnie alergennych i spełniających jedynie fanaberie producenckie, między innymi obecność syntetycznych barwników. 

KREM NA DZIEŃ

Moja cera nie przepada za kremami, a szczególnie w codziennych rutynach pielęgnacyjnych, zatem asekuracyjnie dawkuję nawilżenie w formach mniej konwencjonalnych - spłukiwanych. Nie ukrywam jednak, że nie zawsze to pokrywa rzeczywiste potrzeby, zwłaszcza teraz, gdy październikowa plucha i wietrzne poranki, smyrają nieczule moją trądzikową, acz wrażliwą skórę. 

Krem na dzień posiada gęstą, choć suchą w dotyku konsystencję w kolorze zbrunatniałych i podmokłych, październikowych liści. Doskonale rozprowadza się oraz pozostawia przemiłą, wyczuwalną, choć komfortową, zabezpieczającą warstwę. Dużym plusem produktu jest brak uczucia wędrującego oleju pod palcami, zarówno podczas rozprowadzania kosmetyku, jak i tuż po zakończeniu tejże czynności: to kremowa, jednolita w odbiorze struktura, otulająca spierzchnięty i pozbawiony odpowiedniej troski naskórek, przywracając, już po zaledwie kilku zastosowaniach, prawidłowy poziom nawilżenia i natłuszczenia. Nie przeładowuje skóry, pomimo zawartości naturalnych olejów. Skóra, która rzeczywiście wymaga pewnej porcji okluzji, powinna docenić krem za jego właściwości oraz przynoszony przez niego komfort i niewymuszone ukojenie. Myślę, że w tak niskiej cenie, ciężko będzie znaleźć produkt o równie dobrych walorach zmiękczająco-pielęgnujących. 

Kompozycja zapachowa może budzić różne doznania, jest specyficzna w odbiorze - ziołowo-kwiatowa, o słodkiej woni, znamiennej dla przyrządzonych i naciągniętych łapczywie w domowym zaciszu kwiecistych naparów. Intensywna, choć stopniowo ulatniająca się. Maluje w mojej głowie obrazy z wczesnego dzieciństwa, z prowizoryczną, drewnianą i niewygodną huśtawką - obrośniętą wokół sowicie salutującym swym bukietem, krwawnikiem. 

Krem Kosmetyki DLA na dzień, polubiłam szczególnie w działaniach porannych, gdy moja pielęgnacja, ze względu na makijaż mineralny - uległa nieopatrznemu poszerzeniu. Kosmetyk zaskakująco dobrze, choć niecałkowicie, wchłania się oraz przez swoje zastygające wykończenie, utrzymuje kosmetyki kolorowe, szczególnie mineralne, w nienaruszonej formie, pozbawiając je suchego, pylistego wykończenia. Nadmienię, iż nie jest to konsystencja bardzo lekka w odbiorze, na finalne doznania wpływa oczywiście ilość zaaplikowanej konsystencji oraz częstotliwość jej stosowania, ale daje ona o sobie znać - będzie wskazana u osób, których cera wymaga zastosowania skoncentrowanych konsystencji ze względu na szybkie uciekanie wilgoci z naskórka. 

Nie mniej, moje wymagania muszą trochę wzrosnąć, bowiem według producenta, jest to preparat o pewnym, kierunkowym działaniu - zwalczającym trądzik, niż tylko charakterze wyłącznie wspomagającym, zatem pomimo poprawy nawilżenia, a tym samym elastyczności i kolorytu skóry, krem Niszcz Pryszcz, powinien również zauważalnie poprawiać kondycję cery trądzikowej podczas regularnego stosowania. Nie jest to zbieżne z moimi popartymi empiryzmem przekonaniami: pokrywanie swych nadziei w redukcji trądziku jedynie w kremach jest złudne i nieco naiwne. 

Pragnę podejść jednak do temu całkowicie obiektywnie, zatem jeżeli problemy skórne nie są mocno nasilone, a większość z nich jest wynikiem za agresywnej, niedostosowanej oraz wysuszającej pielęgnacji - krem na dzień Kosmetyki DLA, stosowany rozsądnie i w ramach rzeczywistej potrzeby, może wykazywać działanie normalizujące i okazać się dla nich równoważnią, rzeczywiście poprawiając kondycję skóry z trądzikiem o patogenezie powikłaniowej (toksycznej). Z drugiej strony, nie widzę produktu tego typu w terapii trądziku endogennego, łojotokowego lub na cerach niewymagających codziennego działania powlekającego - warstwa obciążających kremów może wręcz pogarszać kondycję skóry, nawet pomimo zawartych w nich leczniczych i sprzyjających kondycji cery trądzikowej, komponentów. 

INCI: Infusion of Achillea Millefolium, Deoctum Salix Alba Bark, Cetearyl Alcohol, Borago Officinalis Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Glycerin, Helianthus Annus Seed Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Titanium Dioxide, Ceteareth-18, Butyrospermum Parkii Butter, Kaolin, Allantoin, Panthenol, Ascorbic Acid, Alumina, Simethicone, Parfum, Citronellol, Limonene, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Linalool, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid

Właściwości pielęgnacyjne: ***/****
Właściwości potencjalnie komedogenne: **/*****
Walory użytkowe: ***/*****
30 ml / cena: około 30 zł 


kosmetyki dla krem na pryszcze nsizcz pryszcz lekki krem na trądzik kuracja przeciwtrądzikowa jaki krem na zmiany skórne zioła na trądzik

KREM NA NOC

Absolutnie nie dążę do celowej dewaluacji kremu nocnego marki Kosmetyki DLA - choć regularni czytelnicy bloga doskonale wiedzą, że jestem przeciwniczką jasnych podziałów i antycypacyjnym spojrzeniem powlekam kosmetyki z konkretnymi wskazaniami stosowania. Moja wieczorna pielęgnacja jest niezwykle uproszczona, zatem celowe wdrożenie kremu nocnego, było dla mnie sporym wyzwaniem, zarówno fizycznym (wprowadzenie niezbędnych zmian w przeprowadzanych już schematycznie krokach) oraz aspekcie psychicznym (zahamowanie negatywnego prymatu afektu i tym samym bezstresowe pogłębienie pielęgnacji, tuż przed snem). 

Krem na noc posiada zupełnie odmienną strukturę od kremu dziennego - jest mniej toporny i gęsty, łatwiej, z tłuszczowym poślizgiem rozprowadza się, ale jednocześnie jest zdecydowanie cięższy i powlekający w ten nieprzyjemny i niekorzystny sposób. Nie zapewnia on uczucia zadbanej, wypielęgnowanej i odżywionej cery, a zabezpiecza ją nieprzepuszczalną i niekomfortową warstwą kosmetyku, której moja skóra fizycznie nie znosi - niestety, nie musiałam długo czekać na skutki niepożądane i w błyskawicznym tempie, eufemistycznie pisząc, pojawiły się zmiany, którym to powstawaniu krem miał zapobiegać. Zmiany zastane już na skórze, ulegały dodatkowemu zaostrzeniu i ich gojenie przebiegało znacznie dłużej niż w dni, gdy wstrzymywałam się z aplikacją kremu nocnego. 

Ciężko jest mi ocenić rzeczywiste działanie przeciwtrądzikowe produktu, ponieważ stosowanie dwóch, rożnych kremów dwukrotnie w ciągu dnia, to dla mojej, i z pewnością również dla wielu trądzikowych typów cery, zdecydowanie za dużo. Już po jednorazowym zastosowaniu kremu Niszcz Pryszcz na noc, pojawiało się na mojej skórze znacznie więcej wyprysków, których występowanie i charakter jestem w stanie jednoznacznie powiązać ze stosowaniem produktu Kosmetyki DLA. Przez niedopasowaną do moich potrzeb formułę, kosmetyk poszerzał pory, dawał efekt nieświeżej skóry, który narastał wraz z czasem jego noszenia. Upewniam się w przekonaniu, że na nic zda się udana kompozycja składników aktywnych, jeśli formuła kosmetyku nie trafia w bieżące potrzeby skóry, i tak też jest w w tym przypadku - musiałam jak najszybciej znaleźć inne zastosowanie dla produktu. 

Krem na noc wykorzystuję w formie spłukiwanej - składnika aktywnego w maskach bazujących na glinkach, algach i innych suchych komponentach. Mając ograniczony kontakt z naskórkiem,  kompozycja kremu widocznie go wycisza oraz pozostawia miłym w dotyku, kamuflując nieprzyjemny zapach świeżych alg. Nie ukrywam, krem nie spełnia moich wymogów, a reakcja skóry była tak natychmiastowa, że nie było nawet mowy o sumiennym i zalecanym przez producenta, stosowaniu. 

Krem na noc marki Kosmetyki DLA mógłby natomiast sprawdzić się u osób, niemających najmniejszego problemu z zanieczyszczaniem się cery oraz reagujących pozytywnie na nieschnące i intensywnie wyczuwalne na skórze konsystencje.

Kremy posiadają higieniczne i sprawnie działające opakowania typu air-less. 

INCI: Infusion of Achillea Millefolium, Deoctum Salix Alba Bark, Cetearyl Alcohol, Borago Officinalis Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Glycerin, Helianthus Annus Seed Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Ceteareth-18, Butyrospermum Parkii Butter, Allantoin, Panthenol, Lactic Acid, Parfum, Citronellol, Limonene, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Linalool, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid

Właściwości pielęgnacyjne: */*****
Właściwości potencjalnie komedogenne: *****/*****
Walory użytkowe: */*****
30 ml / cena: około 30 zł 

PODSUMOWANIE 

Spotkanie z marką Kosmetyki DLA uznaję za dość udane, mimo że darzę szacunkiem filozofię marki i wykorzystanie naturalnych, polskich, obfitych w naturalne substancje, świeże zioła, oceniam kosmetyki najbardziej uczciwie jak potrafię. Po części moje niezadowolenie wynika ze standardowej i niezaskakujacej formy produktów, nie do końca zbieżnej z moimi przyzwyczajeniami kosmetycznymi. Najbardziej pozytywnymi uczuciami darzę krem na dzień o bardzo dobrych walorach nawilżająco-zmiękczających, nie potrafię natomiast znaleźć nici porozumienia z kremem nocnym, ale widocznie nie jest to formuła stworzona dla mojego typu cery.

Kosmetyki z serii Niszcz Pryszcz są dostępne stacjonarnie w drogeriach Hebe.

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW ZIOŁOWYCH DLA. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

BŁOTO BOROWINOWE (NIEODWODNIONY TORF KOSMETYCZNY) W PIELĘGNACJI SKÓRY Z TRĄDZIKIEM

$
0
0
torf maska do twarzy torf kosmetyczny borowina plus na twarz trądzik jak pozbyć się zaskónikow

Moje ciało listopadową porą zamarza. Rozdygotane od zimna, uwielbia być opatulane grzewczymi, miękkimi wełnami i pojone gorącymi, aromatycznymi trunkami zasładzanymi hojnie naturalnym miodem. Nie daję się jednak zwieść jesiennej rozkoszy, bowiem ten błogi czas co rok jest zwiastunem nadchodzących ociężałym chodem problemów skórnych: moja delikatna, trudna skóra chłostana brutalnie mroźnymi podmuchami wiatru reaguje niemal histerycznie: nasila się trądzik, pogrąża odwodnienie, utrwala rumień. 

Nauczona doświadczeniami wiem doskonale, zwłaszcza w tych trudnych momentach remisji, jaki model postępowania sprawdza się u mnie najlepiej oraz jak ogromne znaczenie ma w moim przypadku pielęgnacja specjalna - regularnie przeprowadzane terapeutyczne okłady na bazie naturalnych, wysoko zmineralizowanych błot, glinek i soli morskich pozwalają uzyskać mi prawdziwy relaks i utrzymać właściwą kondycję cery, niezależnie od przeszkód z jakimi przyjdzie mi się zmierzyć. Do odkryć ostatnich miesięcy mogę z pewnością zaliczyć czysty, nieodwodniony torf kosmetyczny, który dla wielu z Was prawdopodobnie okaże się nowością.

BOROWINA PLUS

Torf, podobnie jak inne błota, muły i gliny, to peloid - naturalna postać geologiczna o leczniczych właściwościach, stosowana w formie nieprzetworzonej, zupełnie naturalnej, najczęściej mieszana jedynie z wodą. Podobnie jak powyższe, jest to substancja hipoalergiczna.

Za borowiną, a dokładnie pozyskiwanym z niej bogatym preparatem torfowym, stoi niesamowita historia -  polska historia. Renomowany i darzony sympatią profesor botaniki - a jakże, Stanisław Tołpa, którego to nazwisko jest nieprzypadkowo powiązane z marką kosmetyczną o tymże samym nazewnictwie, po latach niepowodzeń, opracował unikalny i w 100% naturalny ekstrakt torfowy. Dzięki posiadanej szerokiej wiedzy botanicznej nie postrzegał on leczniczej substancji jedynie jako szczątków obumarłych roślin. Nie mnie oceniać skuteczność opracowanego preparatu, ale historia ciemnego torfu skrywa w sobie sporo, równie ciemnych tajemnic. Wizja leku była daleka od myśli polskiego profesora, który poświęcił całe swoje życie niesamowitej wartości polskiej, zhumifikowanej ziemi. Niewłaściwi ludzie, nieudane inwestycje i nie do końca czyste intencje  inwestorów sprawiły, że temat torfu w farmacji po pewnym czasie umarł śmiercią naturalną.

Borowina jest szczególnie aktywną, nieodwodnioną postacią leczniczego błota torfowego. Posiada znamienny, mało przyjemny zapach nawozu naturalnego. Zawiera bogactwo unikalnych związków aktywnych o silnych właściwościach regenerujących, oczyszczających i antyoksydacyjnych. To preparat o wysokiej bioaktywności chemicznej. Stosowany na skórę działa ściągająco, hamuje silnie stan zapalny oraz pobudza właściwe procesy regenerujące (głównie dzięki przekrwieniu skóry), co jest kluczowe w pielęgnacji skóry trądzikowej - będącej jednocześnie skórą uszkodzoną, narażoną na ogrom procesów wolno rodnikowych.

Jak dotąd najlepszą i najbardziej aktywną borowiną, jaką udało mi się dostać u rodzimych producentów, jest wzmocniona wodnym, zagęszczonym ekstraktem, Borowina Plus producenta farmaceutyków Sulphur-Zdrój.

SPOSÓB I EFEKTY STOSOWANIA 

Borowinę można stosować samodzielnie, z wodą, klasycznie, jak i rozpatrywać ją w roli składnika aktywnego masek oczyszczających, stosując w mniejszym stężeniu i na bardziej kremowej, łagodnej, nabiałowej bazie. Działanie nieodwodnionego, narodowego torfu można uznać za wyjątkowe, bowiem jak dotąd żaden preparat ani zabieg w takim stopniu nie poprawił stopnia oczyszczenia mojej cery, jak okłady z borowiny, właśnie.

Klasyczne okłady borowinowe mieszane z wodą dogłębnie oczyszczają skórę, efekt ten podbija znacznie przyspieszona cyrkulacja krwi, która znosi dolegliwości bólowe - skóra po nałożeniu borowiny jest intensywnie pobudzona, co czuć szczególnie podczas spłukiwania okładu chłodną wodą. Czynność ta nie należy do trudnych, bowiem borowina nie wchodzi w zakamarki skóry i jest niesamowicie łatwa do usunięcia przy użyciu samych rąk i bieżącej wody. Znacznie trudniej jest ją równomiernie rozprowadzić, borowinowa, toporna pasta wymaga dodatkowego zwilżenia oraz stoickiego spokoju podczas aplikacji. Pomijam już dodatek olejków eterycznych, bowiem waloryzują one efekt drażniący torfu, a sam efekt oczyszczający po okładach w moim przypadku jest w pełni satysfakcjonujący. Zapoznając się z papierową, prowizorycznie umocowaną ulotką producenta Sulphur Zdrój, zaskoczyły mnie ogromnie zalecenia i zastrzeżenia producenta, jednak po zastosowaniu tak aktywnego preparatu muszę przyznać mu sporo racji - ze względu na intensywne pobudzenie mikrokrążenia, nie zalecałabym stosowania borowiny w formie klasycznych okładów na większe partie osobom z zaburzeniami krążenia oraz miejscowo cerom wrażliwym z tendencją do rumienia oraz w fazie silnego stanu zapalnego skóry z ranami ropnymi i wysiękowymi.

Okłady borowinowe uskuteczniam na zanieczyszczonej, ale niezmienionej zapalnie skórze - najczęściej po nieprzespanych nocach i regularnym noszeniu makijażu, gdy mojej trądzikowej skórze zaczyna brakować młodzieńczego wigoru i zauważam narastające objawy skóry zaniedbanej - nagle pojawia się większa ilość kłębiącego się pod palcami martwego naskórka, zaskórników (głównie otwartych), zanieczyszczonych i poszerzonych porów, a nawet notuję obecność łojotoku, z którym na co dzień nie mam najmniejszego problemu. Borowina fantastycznie normalizuje problematyczne rejony skóry: oczyszcza naskórek, zmniejsza ilość zaskórników (najlepiej ze wszystkich dotąd poznanych mi okładów) i zwraca mu świeży, jednolity, zdrowy koloryt.

Okład torfowy w żaden sposób nie przypomina mi efektów po klasycznych okładach glinkowych - pory nie są nadmiernie obkurczone, a naskórek nie bywa ściągnięty i wysuszony (wręcz rozluźniony i przyjemnie wygładzony), a raczej złudnie przypomina kondycję skóry po aktywnym wysiłku - jest zdrowo zaczerwieniony, gładszy, bardziej mięsisty w dotyku i sprawia wrażenie czystego, zdetoksykowanego, dotlenionego. Niweluje skutecznie miejscowy łojotok (w przypadku łojotoku endogennego może jedynie zmniejszać aktywność gruczołów łojowych, ale ze względu na patogenezę wewnętrzną będzie on jedynie oddziaływał w sposób doraźny), bez waloryzowania odwodnienia skóry. Okłady trzymam na mojej dość opornej skórze, maksymalnie przez 15 minut. Borowina lecznicza może okazać się idealną opcją dla zanieczyszczonych, odwadniających się, klasycznych łojotokowych i dojrzałych typów cery, które raczej nie mają problemów z nadreaktywnością naczyniową i które nie do końca tolerują działanie glinek lub też pragną pewnego urozmaicenia w pielęgnacji specjalnej.

Jak już wyżej napisałam, nie zawsze, mimo tak pozytywnych emocji, jakimi darzę polską borowinę, jestem w stanie jej używać samodzielnie, szczególnie, gdy na mojej twarzy pojawiają się zmiany zapalne (które zaostrza, może być to efekt jak najbardziej pozytywny, szczególnie przy zmianach naciekowych, opornych, gdzie należy ewakuować treści zapalne) oraz naskórek przejawia symptomy skóry wrażliwej. Doskonałym kompromisem, jest traktowanie borowiny jak substancji aktywnej - może być to niewielki dodatek do klasycznych okładów glinkowych, a nawet maseczek kremowych. Wówczas borowina działa o wiele łagodniej, choć zachowuje swoje unikalne właściwości oczyszczające. Polecam również niewielki dodatek torfu do żelu myjącego - świetnie oczyszcza i ma jedynie krótkotrwały kontakt ze skórą.

Wskazania: skóry łojotokowe, nasilone hiperkeratynizacje, trądzik zaskórnikowy, skóra zanieczyszczona i dojrzała, niektóre zmiany naciekowe,
Przeciwwskazania: skóry wrażliwe, delikatne, naczyniowe, z nadreaktywnością naczyniową, klasyczny trądzik różowaty, zaburzenia krążenia, zmiany zapalne i wysiękowe,

DOSTĘPNOŚĆ I CENA

Po przemaglowaniu doszczętnie oferty producenckiej, stwierdzam uczciwie, że jak dotąd najlepszą borowinę aktywną posiada producent Suphur Zdrój, polecam szczególnie wersję wzmocnioną - Plus. Koszt niewielki - kilogramowe wiaderko to koszt liczący poniżej 30 złotych.

INCI: Peat, Peat Extract, Ethylparaben.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

LECZNICZE KROPLE Z GLISTNIKA JASKÓŁCZE ZIELE NA UCIĄŻLIWE ZMIANY SKÓRNE

$
0
0
jaskółcze ziele glistnik na krosty trądzik zioła na pryszcze zaskórniki kurzajki

Enigmatyczna, zaskakująca i wyjątkowa - wzbijająca się wzniośle od podnóża o niepozornym, rzec można - pospolitym, żółto-kwiecistym wyglądzie, bylina, jest ciągłym obiektem badań naukowców.

Mimo że jaskółcze ziele ani nie wabi zapachem, ani nie przyciąga magnetycznie wzroku i z pewnością nie jest rośliną egzotyczną i trudną w uprawie, rzekoma pospolitość byliny skrywa bogactwo unikalnych i niezwykle silnych substancji o charakterze leczniczym. Warto wspomnieć, że sam profesor Różański poświęcił glistnikowi kilka lat swojego życia i dopatrywał się w nim swoistego antidotum na większość trudnych w leczeniu, a szczególnie o jatrogennym charakterze, schorzeń. 

Na interesujące doniesienia naukowe poświęcone glistnikowi jaskółcze ziele natrafiłam w swym krótkim życiu już kilka razy - każdorazowo, zupełnie przypadkowo. By było jeszcze ciekawiej, znajdował on potencjalne zastosowanie w leczeniu schorzeń, które znajdowały się w kręgu moich dość wąskich zainteresowań, zwłaszcza w zupełnie niepowiązanym z główną tematyką mojego bloga, dziale neuropsychiatrii.

Drzemiący w glistniku potencjał zasługuje na znacznie więcej atencji, dlatego też pragnę mu poświęcić choć 5 minut na własnej witrynie. 

GLISTNIK JASKÓŁCZE ZIELE W PIELĘGNACJI SKÓRY 

Dzięki różnorodności i zmienności biochemicznej, zioła są bardzo dobrymi środkami antybiotycznymi - wykazują wysoką skuteczność działania, przy stosunkowo niskich efektach niepożądanych oraz relatywnie zerowym ryzyku powstania oporności. 

Glistnik jaskółcze ziele to przede wszystkim zróżnicowane alkaloidy, których na stan dzisiejszej wiedzy zawiera około 35, choć prawdopodobnie jest ich znacznie więcej. Alkaloidy, dzięki swej specyficznej i skomplikowanej budowie, blokują na wielu płaszczyznach rozwój patogennych bakterii, grzybów, roztoczy, pierwotniaków oraz wirusów. Co ciekawe, w skrupulatnie wyliczonych dawkach aptekarskich wykazują niesamowite właściwości lecznicze, by w wyższym stężeniu doprowadzić do nagłego, spektakularnego zgonu - zioła bogate w alkaloidy to słynne trutki równie słynnych, o nierzadko wysokim statusie społecznym, morderców. Wykorzystanie zmienionych molekularnie alkaloidów w przemyśle farmaceutycznym nie jest również żadną skrywaną nowinką - stanowią one grupę leków o silnym działaniu przeciwwirusowym i antybiotycznym, należą do leków silnie działających o wysokim stopniu toksyczności. 

Glistnik stosowany zewnętrznie w postaci intraktów i alkoholowych nalewek działa szerokospektralnie w zakresie biobójczym, co jest szczególnie pomocne w leczeniu zmian skórnych o charakterze zapalnym oraz podejrzeniu chorób pasożytniczych (na przykład nużycy) i lekoopornych (gronkowiec złocisty). Zastosowanie ziela w leczeniu i profilaktyce zakażeń skóry w zasadzie jest jego najbardziej popularną formą aktywnego zastosowania, szczególnie w tradycyjnym leczeniu opornych kurzajek (wirus HPV). Mimo wysokiej aktywności biologicznej, glistnik nie zaburza, a normalizuje mikroflorę skórną, co zapobiega dalszemu rozwojowi infekcji, zmniejsza szanse na ponowną remisję dermatoz o podłożu zakaźnym oraz nie generuje całej kaskady problemów pielęgnacyjnych.


Prócz właściwości antybiotycznych, jaskółcze ziele fantastycznie normalizuje pracę gruczołów łojowych i tym samym wpływa pozytywnie na stopień oczyszczenia naskórka, zmniejsza nie tylko ilość zmian zapalnych, ale i zmian zaskórnikowo-grudkowych. Mniej popularnym efektem ubocznym stosowania glistnika są jego silne właściwości wybielające, nawet kilkadziesiąt razy silniejsze od popularnej mącznicy lekarskiej, bogatej w naturalną arbutynę. Połączenie właściwości antybiotycznych, przeciwzapalnych, normalizujących, ściągających oraz wybielających sprawia, że roślina jest stworzona do pielęgnacji skóry trądzikowej, łojotokowej, i ogólnie ujmując - stanowiącej spore wyzwanie pielęgnacyjne. 

MOŻLIWOŚCI ZASTOSOWANIA I EFEKTY

Najbardziej aktywną formą glistnika jaskółcze ziele jest intrakt alkoholowy oraz nalewka alkoholowa, znacznie mniej -napar ziołowy. Daje to wiele możliwości jej wykorzystania - płynna forma ekstraktu pozwala na wzbogacanie nią z dużym sukcesem zarówno pielęgnacji niespłukiwanej dwufazowej, a nawet jednofazowej (kremy, serum, emulsje), jak i pielęgnacji spłukiwanej (maski, środki myjące). Ze względu na wysokie stężenie alkoholu przyrządzonych lub zakupionych przetworów oraz silne działanie ziela, nie zalecam samodzielnego stosowania bezpośrednio na skórę, a jako dodatek, główny składnik aktywny. Świeży napar nie wymaga dodatkowego rozcieńczania, choć działa silnie ściągająco i tonizująco, gdy jest bezpośrednio zaaplikowany na skórę.


Nalewkę glistnikowa stosuję głównie w pielęgnacji spłukiwanej, jednak nie odstępuję od stosowania jaskółczego ziela w formie pozostającej na dłużej, gdy moja skóra zaczyna przejawiać symptomy skóry tłustej lub staje się zmieniona zapalnie. To, co zauważyłam przy nawet jednorazowym stosowaniu ziela, to silne działanie przeciwzapalne, znaczne przyspieszenie gojenia zmian skórnych z treścią ropną (zwłaszcza zmian naciekowych, które wchłaniały się bez wywoływania miejscowego, powierzchownego odczynu zapalnego) oraz widoczne rozjaśnienie skóry. Przemywanie skóry mniej efektywnym, typowym naparem działa głównie ściągająco oraz redukuje nadmierny łojotok - jaskółcze ziele w roli wcierki znacząco ogranicza nadmierne przetłuszczanie włosów oraz lekko je usztywnia tuż przy naradzie (patent na większą objętość). Zioło jest szczególnie pomocne podczas leczenia trądziku tradycyjnymi antybiotykami - wzmacnia ich działanie, co pozwala na krótsze i bardziej efektywne stosowanie leków. W moim przypadku glistnik to głównie efektywny środek w zapobieganiu wystąpienia trądziku toksycznego oraz trądziku zakaźnego po silniejszych kuracjach dermatologicznych - z tego powodu od kilku miesięcy jest on nieodłącznym elementem mojej pielęgnacji, szczególnie specjalnej.


Dużym utrudnieniem, szczególnie dla wrażliwych typów cery, może okazać się alkoholowa baza nalewek oraz intraktów. Mniej efektywnym, choć znacznie delikatniejszym, rozwiązaniem są świeżo parzone napary ziołowe lub ograniczenie stosowania glistnikowych alkoholi jedynie w formie spłukiwanej, gdy kontakt ze skórą jest znacznie ograniczony i złagodzony przez obecne w środkach myjących lub maskach, emolienty. 

  • Możliwości stosowania: nalewki i intrakty alkoholowe do 10-15% jako składnik aktywny kosmetyków posiadających fazę wodną i tłuszczową (dodatek do kremów, emulsji, serum, toników, masek) / świeże napary z ziela: możliwe stosowanie 100% koncentracji w postaci toników, okładów, jak i dodatek do innych kosmetyków jak w/w. 

Glistnik w formie nalewek jest dostępny w wielu aptekach i sklepach zielarskich, warto jednak zwrócić uwagę na stosunek surowca zielarskiego do alkoholu, bowiem ceny bywają zawrotne i nie zawsze są adekwatne do oferowanej jakości. Zachęcam, mimo wygody internetowych zakupów, do wykonywania własnych mikstur ziołowych, bowiem ogromne znacznie ma ilość wykorzystanego surowca oraz przede wszystkim, czego nie jesteśmy w stanie zweryfikować, jego jakość i świeżość. 

Wskazania: trądzikowe, łojotokowe typy skóry, zakażenia skórne, trądzik ropny, trądzik toksyczny ze zmianami trudno gojącymi się, 
Przeciwwskazania: bezpośrednio na uszkodzenia mechaniczne skóry, przerwania tkanki ciągłej, uczulenie lub/i nadwrażliwość na glistnik jaskółcze ziele, wrażliwa skóra, nadreaktywność naczyniowa, 


ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

FESTIWAL KOLORÓW | CIENIE MINERALNE ANNABELLE MINERALS [PEŁNA GAMA KOLORYSTYCZNA]

$
0
0
Gdy zanoszę się z zamiarem zakupu jakiegokolwiek, gotowego produktu o konsystencji innej niż sypki pył, po chwili beztroskiej ekscytacji, natychmiast pojawia się uciskający klatkę piersiową lęk. Tworzę zawiłe, mrożące krew w żyłach scenariusze i gorączkowo poszukuję mineralnego, czystego odpowiednika, nierzadko finalnie wykreślając dany produkt z listy życzeń. 

Już szmat czasu temu zrezygnowałam z tradycyjnych, prasowanych i paletkowych cieni. To był mój pierwszy, zdecydowany krok w stronę optymalizacji posiadanych zasobów. Boleśnie uświadomiłam sobie, że większość zalegających rzeczy to fizyczny dowód starty pieniędzy, a oferowane, mineralne cienie spełniają większość moich dość wysokich wymogów. Silna argumentacja opowiadająca się za możliwością indywidualnego doboru kolorów oraz bezterminowością czystych pyłów doprowadziła nieuchronnie do radykalnych porządków w kosmetycznej komodzie. 

Klasyczne cienie Annabelle Minerals należą do moich ulubionych. Miękkie wykończenie, fantastyczna łatwość w obsłudze i dobra trwałość sprawiają, że nie mam im zbyt wiele do zarzucenia. 

CIENIE MINERALNE ANNABELLE MINERALS 

Cienie posiadają niezwykle miłą, aksamitnie gładką formułę. Świetnie przyczepiają się do pędzla, i mimo swej sypkiej postaci, nadmiernie nie osypują się. W cieniach jest pewna, znamienna już dla Annabelle Minerals suchość, co jest w tym przypadku ogromną zaletą, gdyż cienie doskonale rozcierają się, nie tworząc nawet przy nieporadnych ruchach smug, plam i zacieków. Tak jak w standardowych cieniach, powtarza się pewna zasada: nieco gorszą przyczepność posiadają kolory ciemne, ale jest to powiązane z większą ilością zastosowanego pigmentu. Wykończenie satynowe, z delikatnymi, świetliście odbijającymi wiązki światła, drobinkami.

Po latach doświadczeń muszę stwierdzić, że z Annabelle Minerals, spośród wszystkich dostępnych mineralnych cieni, pracuje się najłatwiej i najprzyjemniej. Są to kosmetyki stworzone z myślą o osobach którym albo brakuje wprawy w makijażu albo nie chcą poświęcać kilku godzin na misternie wykonane makijaże. Większość kolorów to w zasadzie odcienie na całą powiekę, a przy ich zastosowaniu nienaganny makijaż zajmuje mniej niż pięć minut z zegarkiem w ręku.

O ile cienie glinkowe [pełna recenzja tutaj>], są dość specyficzne w użyciu, a przez zawarty w nich kaolin mogą nastręczać nieuchronnych problemów (kiepska współpraca z mokrymi formułami, w tym z żelowymi kredkami i mokrymi bazami), o tyle cienie w wersji tradycyjnej są nastawione na bezproblemową współpracę z większością konsystencji. Cienie doskonale chwytają się gęstych, smolistych kredek, wspaniale reagują na dodatek wilgoci (bardziej satynowy, mokry i trwały efekt) 
GAMA KOLORYSTYCZNA
ffg

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

RECEPTURA | AKTYWNE SERUM NA TRĄDZIK Z 8% WITAMINĄ B3

$
0
0

Marka The Ordinary zdążyła narobić sporo szumu, również i w polskiej sieci: prawie każda osoba interesująca się odpowiednią, specjalistyczną, efektywną pielęgnacją choć raz zainteresowała się koncernem Deciem lub chociaż zdążyła o nim usłyszeć. Jednym z ciekawszych i z racji popularności, wciąż niedostępnym produktem w szerokim asortymencie marki, jest serum z wysokim stężeniem niacynamidu i cynkiem, które zalecane jest do pielęgnacji problematycznej skóry.

Mimo wielu wspaniałych recenzji i niskiego, zasłużonego pokłonu w stronę niacynamidu, serum nie do końca przypadło mi do gustu. W moim odczuciu minimalistyczna formuła kosmetyków The Ordinary jest ich jednoczesnym, sporym minusem: zarówno pod względem użytkowym, jak i pielęgnacyjnym, postanowiłam zatem wraz z marką półproduktów kosmetycznych ECOSPA >, przygotować dla Was bardziej zrównoważoną, delikatną i równie efektywną recepturę opartą na doskonałych właściwościach niacyny, która ma szansę sprawdzić się nie tylko w warstwowej, bogatej pielęgnacji, ale i dość okrojonej, bez względu na posiadany typ oraz rodzaj cery. 

RECEPTURA

Głównym składnikiem aktywnym serum jest niacynamid zastosowany w stężeniu 8% - utworzone serum jest ukierunkowane głównie na problemy powiązane z aktywnym / zaleczonym trądzikiem oraz łojotokiem / tłustą cerą: podczas regularnego stosowania, kosmetyk będzie działał normalizująco, przeciwtrądzikowo, przeciwzapalnie, wybielająco oraz przeciwłojotokowo. Biorąc pod uwagę wysoką ilość zastosowanej niacyny, zależało mi na maksymalnym złagodzeniu formuły, by serum sprawdzało się również w pielęgnacji bardziej problematycznych, odwodnionych typów cery, gdy stosowanie silniejszych kwasów, czy pochodnych witaminy A nie wchodzi już w grę, gdyż powodują zbyt mocne podrażnienia i wysuszenie.

Baza serum nie jest również dziełem przypadku, zastosowałam hydrolat z szałwii lekarskiej, który pomimo dobrej tolerancji i łagodności w swym działaniu, wykazuje widoczne właściwości oczyszczające, normalizujące oraz przeciwłojotokowe i bioferment z bambusa, który również zapewnia efekt przeciwtrądzikowy oraz co było dla mnie kwestią kluczową przy recepturowaniu: posiada unikatowe właściwości użytkowe: powleka skórę łagodnym, niekomedogennym, przyjemnym filmem, ułatwia rozprowadzenie produktu i zwiększa jego wydajność, daje efekt wygładzenia i sprawia, że serum z jego dodatkiem jest niezwykle delikatne, komfortowe i przyjemne w użyciu. Dodatkowe, nieznaczne zażelowanie formuły naturalną gumą ksantanową sprawia, że serum świetnie współpracuje z nawet problematycznymi typami skóry i pomimo dużej zawartości leczniczego niacynamidu, daje efekt nawilżenia, złagodzenia i ukojenia.

Za nieznaczną lepkość produktu odpowiada pantenol, który również nie bez przyczyny znajduje się w tak wysokim stężeniu - dzięki 4% zawartości witaminy B5, konsystencja serum jest bardziej jednolita, gładka, a sama formuła jest bardziej stabilna chemicznie. Aby jeszcze bardziej ułatwić i uprzyjemnić stosowanie serum, można do niego dodać opcjonalnie glikolu roślinnego, który nada konsystencji aksamitności, gładkości i zwiększy walory nawadniające serum, a także zminimalizuje do zera towarzyszącą, nieznaczną lepkość serum żelowego (która mi osobiście nie przeszkadza i daje świetny efekt zmiękczenia).

Składniki:
  • hydrolat z szałwii lekarskiej / zielonej herbaty / z rozmarynu - 37.35 g
  • bioferment z bambusa - 5 g
  • niacynamid (witamina B3) - 4 g
  • pantenol (witamina B5) - 2 g
  • glikol roślinny (propanediol) - 1 g 
  • Eko konserwant w płynie ECOSPA 0.35 g (10 kropli) / W ofercie ECOSPA znajdują się dwa, naturalne konserwanty, ze względu na finalne 6.5 pH serum  (zapewniające najwyższą stabilność niacyny), polecam zastosować konserwant płynny, który działa w szerszym zakresie pH,
  • guma ksantanowa - 0.3 g (około 0.15-0.2 ml) 
  • opcjonalnie papierki lakmusowe i kwas mlekowy / mleczan sodu do regulacji pH (pH serum bez regulacji na poziomie 6.5 pH)
Akcesoria:
  • szklana zlewka,
  • szklana szpatułka,
  • szklane opakowanie z ciemnego szkła z pipetą,
  • papierki lakmusowe,
  • waga elektroniczna lub łyżeczki miarowe,


Przy doborze składników, przyświecał mi cel, by wszystkie zastosowane składniki nie tylko idealnie ze sobą współgrały i zapewniały najlepszy efekt terapeutyczny, ale również samo stworzenie serum było niesamowicie łatwe pomimo znacznej ilości składników, a niezbędne składowe były dostępne w jednym miejscu - co mi się udało, bowiem wszystkie wymienione półprodukty wraz akcesoriami zakupisz w sklepie internetowym ECOSPA >. Wykonanie serum jest bardzo łatwe, jedynym nastręczającym problemy etapem, może okazać się samo odmierzanie składników. Aktualnie korzystam z wagi elektronicznej i ten sposób polecam najbardziej, ponieważ ewentualny margines błędu w przypadku korzystania z wagi jest bardzo niski, bądź zastosować metodę łyżeczek miarowych i przeliczyć wszystkie składniki z gramów na mililitry (dla opornych polecam kalkulatory stężeń)

  • W szklanej zlewce umieść odpowiednią ilość hydrolatu, powoli, mieszając całość szklaną szpatułką, wlej ostrożnie bioferment z bambusa, powinna powstać jednolita, delikatnie mleczna emulsja, 
  • Następnie odmierz właściwą ilość niacyny i cały czas kręcąc szpatułką, wsypuj jej niewielkie ilości do wodnego roztworu, 
  • Jeśli decydujesz się na konserwant w proszku i nie zamierzasz pomijać zastosowania glikolu roślinnego, aby ułatwić sobie jego rozproszenie, rozpuść go w propanediolu, a następnie dodaj do całości, 
  • Dodaj konserwant w płynie, 
  • Sprawdź za pomocą papierków lakmusowych pH roztworu, 
  • Na łyżeczce miarowej odmierz odpowiednią ilość pantenolu i rozpuść w niej gumę ksantanową, dzięki temu guma rozproszona w witaminie B5, będzie równomiernie zagęszczać serum, wlewaj powolnymi porcjami, cały czas intensywnie mieszając, 
  • Serum przelej do szklanego opakowania z pipetą i intensywnie wstrząsaj przez około 30 sekund, przechowuj w lodówce nie dłużej niż 12 tygodni,

WŁAŚCIWOŚCI I MOŻLIWOŚCI WYKORZYSTANIA SERUM W PIELĘGNACJI

Serum jest stworzone do minimalistycznej, jak i bardziej rozbudowanej pielęgnacji. Starałam się, by lekka formuła produktu nie była jednocześnie zbyt wodnista, a dawała efekt zmiękczenia i ukojenia,  a także nie generowała kolejnych problemów z odwodnieniem skóry. Żelowa konsystencja serum to nie tylko komfort stosowania, ale również jego wyższa skuteczność. Kosmetyk sprawdza się stosowany samodzielnie, ale i jako dodatek do innych kosmetyków pielęgnacyjnych - zwiększa ich walory nawilżające oraz normalizuje i rozjaśnia skórę problematyczną.


Serum może być ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, dodatkiem do innych konsystencji oraz elementem warstwowej pielęgnacji. Ze względu na aktywny składnik zastosowany w wysokim, efektywnym stężeniu, serum może być stosowane zarówno w skutecznej monoterapii (terapia normalizująco-regulacyjna), jak i terapiach skojarzonych - będzie wzmagać działanie wybielające oraz przeciwłojotokowe.

Regularnie stosowany kosmetyk przede wszystkim zmniejsza ilość wydzielanego łoju, obkurcza rozszerzone pory, wybiela skórę, zmniejsza rumień, hamuje nadmierną peroksydację lipidów i tym samym zmniejsza ilość zaskórników oraz może normalizować nadmierną hiperkeratynizację. To idealny produkt do pielęgnacji skóry mało problematycznej, jak i sprawiającej duże problemy, gdy pojawia się nietolerancja i nadmierna wrażliwość na większość składników aktywnych, zaawansowane stadium trądziku (w tym różowatego), skrajne odwodnienie.

Ważne: serum może być stosowane w porannej pielęgnacji (zapewnia ochronę antyoksydacyjną), bez względu na porę roku oraz przez kobiety spodziewające się dziecka i karmiące. 

MARKA ECOSPA

Rodzinna manufaktura istnieje na rynku już od 2006 roku, to szmat czasu, przez który właściciele krzewią ideę tworzenia własnych, domowych, naturalnych kosmetyków oraz zdrowego stylu życia. Dla mnie, jako konsumenta, ogromne znaczenie ma nie tylko jakość (często organicznych, ekologicznych i certyfikowanych) oferowanych surowców, ich dobra dostępność i użyteczność (ostatnio założyciele zdecydowali się na odświeżenie opakowań, co moim zdaniem wpłynęło tylko na plus - design, składniki sypkie znajdują się w porządnych woreczkach strunowych, zaś składniki płynne w szklanych, ciemnych opakowaniach), ale również ludzie, którzy stoją za swoim dziełem.

Biorąc pod uwagę nienaganną jakość obsługi oraz surowce, z których jakości jestem szczerze zadowolona - zachęcam do nie tylko stworzenia serum przeciwtrądzikowego, które jest świetną, łatwo dostępną alternatywą dla koncernu Deciem, ale zakupów w sklepie ECOSPA > - kolejnym plusem jest również możliwość odbioru zamówienia stacjonarnie, w Warszawie. 

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ PÓŁPRODUKTÓW KOSMETYCZNYCH ECOSPA. ODNOŚNIK DO SKLEPU INTERNETOWEGO, UDANYCH ZAKUPÓW ;) >>

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa Szałkowska

FESTIWAL KOLORÓW | CIENIE MINERALS ANNABELLE MINERALS [PEŁNA GAMA KOLORYSTYCZNA]

$
0
0
Gdy zanoszę się z zamiarem zakupu jakiegokolwiek, gotowego produktu o konsystencji innej niż sypki, mineralny pył, po chwili beztroskiej ekscytacji, natychmiast pojawia się uciskający klatkę piersiową lęk. Tworzę zawiłe, mrożące krew w żyłach scenariusze i gorączkowo rozpoczynam poszukiwania krótkoskładnikowego odpowiednika, w efekcie nierzadko wykreślając dany produkt z listy życzeń. 

Już szmat czasu temu zrezygnowałam z tradycyjnych, prasowanych i paletkowych cieni. To był mój pierwszy, zdecydowany krok w stronę optymalizacji posiadanych zasobów. Boleśnie uświadomiłam sobie, że większość zalegających i kurzących się rzeczy to fizyczny, nieodparty dowód mojego nieroztropnego marnotrawstwa, a oferowane, mineralne cienie spełniają w zasadzie większość postawionych, nie ukrywam, dość wysokich wymogów. Silna argumentacja opowiadająca się za możliwością indywidualnego doboru kolorów oraz bezterminowością czystych pyłów doprowadziła nieuchronnie do radykalnych porządków w kosmetycznej komodzie. 

Niezaprzeczalnie klasyczne cienie Annabelle Minerals należą do moich ulubionych. Miękkie wykończenie, fantastyczna łatwość w obsłudze i dobra trwałość sprawiają, że nie mam im zbyt wiele do zarzucenia. 

CIENIE MINERALNE ANNABELLE MINERALS 

Cienie wyróżnia miła, aksamitnie gładka konsystencja. Świetnie przyczepiają się do pędzla. Mimo sypkiej postaci nie są trudne w użyciu, nadmiernie nie osypują się i nie pylą (choć ze względu na sypką formułę i dużą gramaturę, niestety, ale cienie brudzą intensywnie otaczające środowisko). Pigmentacja średnia, dobra w budowaniu. Wyczuwam w nich znamienną już dla Annabelle Minerals suchość, co jest akurat w przypadku cieni ogromną zaletą, gdyż doskonale rozcierają się, nie tworząc nawet przy nieporadnych ruchach smug, plam i zacieków. Powtarza się pewna, niepisana zasada: nieznacznie gorszą przyczepność posiadają kolory ciemne i jaskrawe. Pomijając ten szkopuł, między poszczególnymi kolorami nie istnieją duże dysproporcje pod względem jakości, pigmentacji i współpracy, a sam dobór cieni nie staje się rosyjską ruletką - odróżnia je jedynie stopień roziskrzenia. Wykończenie satynowe, z delikatnymi, świetliście odbijającymi wiązki światła, drobinkami.

Po latach spędzonych wspólnie z marką Annabelle Minerals odważnie stwierdzam, że spośród wszystkich dostępnych mineralnych cieni, pracuje się z nimi najłatwiej i najprzyjemniej. Są to kosmetyki stworzone z myślą o zarówno nowicjuszach, jak i kaście zabieganych wyjadaczy, oszczędzających swój ograniczony czas. Większość oferty stanowią klasyczne barwy na całą powiekę, a przy ich zastosowaniu staranny makijaż zajmuje mniej niż pięć minut z zegarkiem w ręku. Z tego tak prostego powodu cienie towarzyszą mi podczas każdej podróży i wyjazdów studenckich, a w moim sercu kwitnie lekkie poczucie winy, że wspominam o nich dopiero teraz, po ponad 5 latach prowadzenia witryny.

W porównaniu do cieni glinkowych [pełna recenzja tutaj>], które posiadają zdecydowanie bardziej specyficzne właściwości, a przez zawarty w nich kaolin mogą nastręczać nieuchronnych problemów, szczególnie z konsystencjami mokrymi, o tyle cienie w wersji tradycyjnej są nastawione na bezproblemową współpracę z większością struktur niepowiązanych z ideą czystego makijażu. Cienie doskonale chwytają się gęstych, smolistych kredek, wspaniale reagują na dodatek wilgoci (bardziej błyszczący, mokry efekt, większa głębia koloru), przy czym sprawdzają się bez zarzutu stosowane samodzielnie, bez żadnego, wyjątkowego uprzedniego przygotowania powiek.

Trwałość cieni zależna jest od sposobu aplikacji, bazy oraz samej skóry powiek. Powtarzam to do znudzenia, ale moje potwornie tłuste powieki nie są miarodajnym wskaźnikiem, bowiem każdy cień, niezależnie od formuły i postaci, jest w stanie przetrwać u mnie maksymalnie 2-3 godziny. Cienie Annabelle Minerals cenię za to, że wraz z upływem czasu bledną i giną na powiekach bez tworzenia plam i zrolowanych, dziwacznych elementów.

GAMA KOLORYSTYCZNA

Większość kolorów to odcienie idealne na co dzień, nie brakuje jednak barw o dużym potencjalne energetycznym, mogącym ożywić każdy, nudny makijaż.

Podoba mi się to, że odcienie nie są nazbyt wyszukane i idealnie podkreślają słowiańską, przygaszoną, delikatną urodę. Warto obrać za cel Annabelle Minerals, jeśli poszukujesz cieni, których na pewno będziesz używać w codziennym makijażu, wówczas ich ogromna gramatura (aż 3g!) na pewno Cię nie przytłoczy. Na uznanie zasługują szczególnie ugłaskane do poziomu używalności kolory żywe i jaskrawe, tworząc spójną gamę kolorystyczną z resztą klasycznych barw.

Warto również zwrócić uwagę na czysty i bezterminowy skład cieni, nie zawierają one bowiem substancji dodatkowych i toksycznych, stąd też są odpowiednie do makijażu nawet wyjątkowo wrażliwych i delikatnych powiek, nie tracąc zupełnie na swoich walorach użytkowych. Nie ponoszą za sobą ryzyka infekcji. Człowiek pewnych rzeczy nie docenia, póki nie doświadczy nieprzyjemnej sytuacji - nie zliczę ile łez uroniłam po kiepskiej jakości prasowańcach, które terminowały się szybciej niż czas oczekiwania na kolejną owulację. Cieszę się mocno, że nie muszę przedkładać zdrowia własnych spojówek nad dobro makijażu. Cienie mineralne to poważnie doskonała inwestycja i kompromis w jednym!


Vanilla. Dzienny, jasny, mleczny, łagodnie zgaszony beż o wielu zastosowaniach. Iskrzący feerią srebrzystych drobinek. Jeden z najlepszych i wystarczająco jasnych, mineralnych cieni bazowych, dających efekt nienachalnie rozświetlonej powieki - dla każdego, nawet trudnego typu kolorystycznego. To jedyny cień mineralny, którego zapas regularnie uzupełniam.

Ocena: 5 / 5.


Candy. Kolor gumy balonowej. Neutralny, delikatny, niesamowicie dziewczęcy, z niewielką ilością subtelnych, ledwie zauważalnych, chłodnie migoczących drobinek.

Ocena: 4.5 / 5


Ice Cream. Stonowany, zgaszony, połyskujący księżycową poświatą, średniej jasności róż. Idealny wybór dla chłodnych i neutralnych typów urody, szczególnie posiadaczek niebieskich oczu.

Ocena: 4.5 / 5


Cappuccino. Kolejny kolor, który warto posiadać Cappuccino to barwa zgaszonego, nieoczywistego, jasnego, kawowego, choć przełamanego kremową nutą, brązu. Idealnie współgra z delikatnymi typami urody, szczególnie gdy większość ciemniejszych kolorów daje efekt ociężałej powieki i przemalowania. Idealny wybór, gdy brakuje koncepcji na makijaż. Elegancki, stonowany i zawsze adekwatny do okazji!

Ocena: 5 / 5


Chocolate. Gorzka, chłodna czekolada. Esencjonalny, głęboki, piękny, choć nieprzytłaczający. Intensywnie iskrzący.

Ocena: 4.5 / 5


Nougat. Głęboki odcień ciepłego, średniej jasności brązu z mnóstwem odbijających srebrzyście strugę światła, drobinek. Stworzony dla ciepłych i nieco ciemniejszych typów kolorystycznych.

Ocena: 5 / 5


Cinnamon. Kremowy odcień cynamonu. Odrobinę bardziej powściągliwy i zachowawczy. Mimo swej buzującej temperatury, przyjemnie stonowany. Jeden z niewielu ciepłych odcieni, których noszenie nie jest problematyczne i trudne. Spełnia wiele funkcji. Warto mieć go pod ręką. Niesamowita pigmentacja!

Ocena: 5 / 5


Cardamon. Niepowtarzalny. Cardamon trafnie odzwierciedla barwę korzennej, orientalnej przyprawy, której to zapach dosłownie świdruje w moich nozdrzach! Ależ zrobiło się aromatycznie. Na pograniczu oliwkowej zieleni, a odważnej, musztardowej żółci. Nieco bardziej suchy, choć pigmentacja potrafi zwalić z nóg.

Ocena: 4 / 5


Water Ice. Odcień niewinnej, nieskalanej niebieskości. Może być ciekawym akcentem makijażu,  choć wymaga ogromnego wyczucia i klasy użytkującego, łatwo bowiem operując Water Ice o tandetny, dyskotekowy makijaż.

Ocena: 3.5 / 5


Lilac. Jasny, liliowy róż przełamany fioletem. Uroczy, niewinny, subtelny. Cudownie podkreśli brązową tęczówkę. Migocze mnóstwem srebrnych drobinek. Wyjątkowy!

Ocena: 4.5 / 5



Lollipop. Chłodny, rozbielony liliowy róż. Połyskuje powściągliwie. Stworzony dla chłodnych, i bardzo jasnych oliwkowych typów urody.

Ocena: 4 / 5


Platinum. Stonowana, roziskrzona szarość. Zachowawczy, choć urokliwy. Zdecydowanie dla chłodnych typów urody.

Ocena: 3 / 5


Mint. Kolor zmrożonej, eleganckiej i nieco zachowawczej mięty. Jeden z niewielu stonowanych odcieni zieleni, uposażonych w ogromny takt i zrównoważenie. Doskonale napigmentowany i niebiańsko roziskrzony! Stworzony dla osób, które pragną przełamać przetarte, kosmetyczne ścieżki i nieco zaszaleć w codziennym makijażu.

Ocena: 5 / 5


Lavender. Fiolet, który nie daje efektu zmęczonych, schorowanych oczu. Przepięknie podkreśla zieloną i piwną tęczówkę. Suto połyskuje srebrzystymi drobinkami. Mimo nasycenia, nie skrada całego makijażu - potrafi być powściągliwy i tajemniczy

Ocena: 4.5 / 5


Blueberry. Jagodowy granat połyskujący obficie całą feerią kolorowych drobinek. Rozpasana i zuchwała gwiazda wieczoru! Wymaga aplikacji na mokro.

Ocena: 4 / 5


Smoky. Grafitowa czerń. Stworzona dla osób, których przytłacza czerń węgielna i pragnących podkreślić linię rzęs w bardziej subtelny i stonowany sposób. Doskonała pigmentacja. Jak na tak ciemny kolor, ze Smoky pracuje się naprawdę łatwo, szybko i przyjemnie.

Ocena: 4.5 / 5


Cornflower.  Chabrowa niebieskość ze średnią ilością połyskujących drobinek. Dość suchy, osypuje się najmocniej ze wszystkich cieni Annabelle Minerals, wymaga budowania koloru. Zyskuje podczas aplikacji na mokro.

Ocena: 2.5 / 5

Cena / gramatura: 3g / 36.90 zł 

Bezproblemowa dostępność na terenie Polski. 

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

ORPHICA TIMELESS ANTI-AGEING FACE MASK

$
0
0

Ja i maseczki w płachcie dotychczas nie tworzyliśmy zgranego duetu. Za śliskie, za lepkie, nie przynoszące satysfakcjonujących efektów, a to wszystko za cenę złota. Uogólniając, moich obiekcji było zawsze więcej, aniżeli realnych korzyści płynących ze stosowania masek w tak szybkiej i poręcznej postaci, zatem przez kilka lat niewzruszenie odpierałam zmasowane ataki i tkwiłam beztrosko w swojej kosmetycznej strefie komfortu. 

Mimo kilku lat praktyki, nigdy nie zadomowiło się w mojej głowie przeświadczenie o własnej nieomylności. Nie oblewam się już gorącym rumieńcem, gdy ogołocona zostaje moja niewiedza, a konfrontacja moich przekonań z odmiennym punktem widzenia staje się cenną lekcją - do takiego poziomu, że lubię się mylić. Marce Orphica to się udało. 

WPROWADZENIE: ORPHICA TIMELESS ANTI-AGEING MASK

Płachta jest nasączona odpowiednią, nie wyliczoną skąpo, ilością aksamitnego, chłodzącego płynu - naturalny, bogaty w odżywcze związki roztwór, powleka subtelnie niezwykle miłą i delikatną w dotyku tkaninę. Koktajl odróżnia się od w zdecydowanej większości budzącego rozczarowanie wnętrza kolorowych i infantylnych konkurentów - płyn pozbawiony jest nadmiernej lepkości i żelowej, kluskowatej formuły. Nakładając płachtę Orphica towarzyszyło mi już od samego początku nieomylne wrażenie, że robię dla swojej skóry rzeczywiście coś dobrego. 

W jednym, pełnym komplecie masek Orphica znajdują się cztery, oddzielnie zapakowane, w sposób skromny, pozbawiony krzykliwej ornamentacji, płachty. Po przecięciu fioletowego ambalażu z emblematem marki i wyjęciu gotowego produktu, na samym dnie pozostaje jedynie niewielka ilość płynu, wystarczająca na dogłębną pielęgnację sąsiadujących części ciała - małżowin usznych, szyi, dekoltu i górnych części ramion. Formuła maski jest nieschnąca (choć przytrzymana dłużej niż 60 minut zastyga i ściąga się podobnie do maseczek peel off, pozostawiając skórę miękką, gładką i pozbawioną jakiegokolwiek powlekającego filmu, kosztem słabszych właściwości nawilżających), zatem po zakończonym zabiegu warto wykorzystać maksymalnie pozostałości maski do pielęgnacji pozostałych części ciała. 

Produkt posiada prawidłową wielkość oraz małe, choć właściwie wyważone topograficznie otwory. Być może ktoś to uzna za czepialstwo z mojej strony, za niewielki i mało znaczący element, jednak dzięki takiemu, a nie innemu rozmieszczeniu i zastosowanym rozmiarom, płachta nie pomija rejonu bruzd nosowo-wargowych, okolic oczu oraz czerwieni wargowej, które zasługują jednak na szczególną opiekę w większości typów i rodzajów cery. Formuła maski pozwala na bezproblemową i rzeczywiście błyskawiczną aplikację, a także nie utrudnia jej użytkowania - okład nie ześlizguje się ze skóry i nie wymaga dodatkowych poprawek. Jedynym minusem, a być może i plusem - jest pełna relaksacja podczas zabiegu, bowiem wycięte starannie fragmenty ograniczają znacznie mimikę twarzy, nie pozwalając na jednoczesne przyjmowanie płynów i pokarmów.

Aromat przyjemny, delikatny, nienachalny i szybko ulatniający się - wyczuwalny, choć stonowany kwiatowy irys, delikatnie słodki, neutralny i pozbawiony chemicznej, drażniącej nuty. Odpowiedni nawet dla osób wrażliwych na zapachy.


DZIAŁANIE

Według producenta jest to maska intensywnie przeciwdziałająca nieuchronnym skutkom starzenia się skóry. Nie jestem w stanie potwierdzić tychże obietnic na podstawie kilku, przeprowadzonych zabiegów oraz przede wszystkim po tak krótkim czasie użytkowania kuracji, jednak nie mogę odmówić producentowi rzeczywistych efektów stricte pielęgnacyjnych - płachta zdecydowanie poprawia stopień nawilżenia i odżywienia naskórka, i co zaskakuje, nie jest to jedynie efekt doraźny, mimo że sam pojedynczy zabieg nie trwa więcej niż 30-60 minut. 

Moje wrażenia ze stosowania masek Orphica należą do pozytywnych, choć jednocześnie sprzecznych i dziwacznych. Początkowy okres noszenia płachty to czas błogiego uczucia ukojenia i niepowtarzalnego nawodnienia, przemija on jednak stosunkowo szybko, po około 15 minutach obecności płachty na skórze jest raczej neutralna pod każdym względem. To, co jednak wprawia mnie w największe zdziwienie, to skóra bezpośrednio po usunięciu wilgotnej tkaniny - wygląda nijako i gdybym miała jedynie opierać się na swoich pierwszych wrażeniach, z pewnością nie poleciłabym jej stosowania nikomu poza ludnością z nieograniczonymi zasobami finansowymi i ciągłą, niepohamowaną potrzebą poznawania nowych kosmetycznych wynalazków. Cóż, naskórek jest nieco pobudzony, trochę zaogniony, łagodnie lepki, intensywnie schłodzony, wręcz zimny, ale nic konkretnego poza tym się nie dzieje. Wiele osób może odstręczyć zastosowane słowo lepkość - uspokoję zatem, nie jest to lepkość niekomfortowa, glicerynowa (duży plus za modyfikowaną glicerynę w dystalnych czeluściach listy składników) a raczej dająca efekt zmiękczenia, jędrności, nawodnienia i wynikająca po prostu z dużej, choć nieprzytłaczającej ilości obecnego na skórze skondensowanego płynu. 


Tuż po usunięciu płachty oraz rozprowadzeniu i wklepaniu resztek serum, jedwabisty i cudownie gładki płyn stopniowo wsiąka w naskórek, zapewniając zdrowy, niewymuszony blask. Po około 5 minutach schłodzona skóra zaczyna pracować z odżywczym koktajlem, staje się wyczuwalnie wygładzona, jędrna i zwarta w dotyku. W tym krótkim czasie wklęsłości, szczególnie rozszerzone pory i zaskórniki otwarte, są bardziej widoczne i łatwe do usunięcia manualnego, co jest oczywiście niepodważalnym dowodem na bardzo dobre właściwości nawadniające płachty. 

Niemniej, przyznaję, zmartwiło mnie to trochę, moja skóra wymaga aptekarskiego i nieco zachowawczego dawkowania nawilżenia. Kłębiące się jednak nad moją głową czarne chmury szybko uległy przepędzeniu, bowiem po około 30-60 minutach płyn nie wymagał żadnej, stosownej ingerencji z mojej strony. Wchłonął się całkowicie, w sposób niewyczuwalny, elegancki i dyskretny, pozostawiając nawet przez chwilę nieco ściągniętą skórę. Wywołało to moje zmieszanie. 

Tak naprawdę efekty wynikające ze stosowania płachty Timeless mogłam obiektywnie ocenić co najmniej dzień po wykonanym zabiegu. Dopuszczając się retrospekcji, nie pamiętam, kiedy moja skóra była tak doskonale znormalizowana i zrównoważona - czułam rzeczywiste nawodnienie skóry, ale bez często symultanicznych skutków przeciążenia naskórka (maska nie zaogniła problemu trądziku, wręcz go wyciszyła). 

Skóra po Timeless Orphica Mask to skóra wypoczęta: świeża, promienna, znaczne wyciszona (większość moich przebarwień pozapalnych była zredukowana o co najmniej 50%, oczywiście po zaognieniu skóry uległy zaostrzeniu), wyrównana, zwłaszcza pod względem obecnych, suchych zrogowaceń. Chciałabym widzieć za każdym razem takie odbicie w lustrze po nieprzespanej nocy. Cieszy mnie to, że skóra po zastosowaniu okładu rzeczywiście ulega zdecydowanej poprawie. Nie są to efekty krótkotrwałe, zatem cenę produktu można uznać za uzasadnioną. 

Podsumowując, płachta Timeless posiada fantastyczne właściwości, dając efekt zadbanej, wypielęgnowanej skóry. Produkt różni się znacząco od drogeryjnych i przegrywających, w moim odczuciu, już w przedbiegach, konkurentów, zwłaszcza, że maska posiada niezwykle korzystny wpływ na trądzikową i trudną w pielęgnacji skórę, a jednak nie zawsze szło to w parze z tego typu produktami. Muszę przyznać, że to jeden z niewielu produktów w pielęgnacji, który pozwolił mi na tak dużą redukcję stosowanych kosmetyków oraz przynosił tak szybkie i jednocześnie widoczne efekty, nie wymagając jednocześnie rozbudowanych działań dodatkowych. Czyni to maski Timeless doskonałym prezentem, nawet dla samej siebie, na zbliżające się Święta - prosta oprawa, doskonałe i widoczne działanie, duża przyjemność stosowania. Nie chcę popadać w nadmierną egzaltację, ale to zdecydowanie jedna z najlepszych płacht jaką dotychczas stosowałam. 

Polecam. 

Wskazania: każdy typ skóry wymagający dogłębnego nawodnienia i rewitalizacji, skóra długo gojąca się o obniżonym stopniu regeneracji, 
Przeciwwskazania: skóra silnie atopowa i bardzo sucha,

Komplet 4 płacht / 159 zł 

INCI: Aqua, Propylene Glycol, Butylene Glycol, Zinc Sulfate, Retinyl Palmitate, Iris Florentina Root Extract, Gingko Biloba Leaf Extract, Trehalose, Pueraria Lobata Root Extract, Chlorella Vulgaris Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Menthyl Lactate, Hydroxyethylcellulose, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Salva Officinalis (sage) Leaf Extract, Caviar Extract, Triethanolamine, Pentasodium Pentetate, Phytic Acid, Silver Oxide, Potassium Sorbate, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Glyceryl Caprylate, Dipropylene Glycol, Disodium Edta, Salix Alba (willow) Bark Extract, Propanediol.

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ ORPHICA>. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

JAK SKUTECZNIE POZBYĆ SIĘ WĄGRÓW (ZASKÓRNIKÓW OTWARTYCH)? | CZĘŚĆ TEORETYCZNA

$
0
0

Wędrujące w ekstatycznym tańcu palce, żrący klej tapicerski, zabarwione soczystą purpurą mięsiste, bawełniane ręczniki. To nie jest kolejny odcinek CSI, a na miejsce zbrodni nie wkroczy rudowłosy Horatio Caine ze swoją niezawodną ekipą. Nie mnie pierwszej i ostatniej puszczają nerwy i towarzyszą ociężałe wyrzuty sumienia, gdy podczas dobrze zapowiadającego się wieczornego seansu z kubkiem pełnym popcornu, ujrzę czarne, gnieżdżące się zuchwale pod skórą istoty.

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie dopuścił się tych nikczemnych i brutalnych tortur, nie wytaczając najcięższych dział przeciwko zaskórnikom. To jedna z najczęściej wyszukiwanych fraz w internecie - wągry, jak się ich pozbyć? No właśnie, jak? 

CZYM SĄ ZASKÓRNIKI OTWARTE

By zrozumieć sens wdrażanych działań terapeutycznych mających na celu skuteczną likwidację zmian zaskórnikowych, należy przede wszystkim znać mechanizm ich powstawania - nawet krótka, oględna i dość powierzchowna lekcja powinna dać do zrozumienia, że z zaskórnikami należy walczyć całościowo, przewartościowując całą pielęgnację, bez wzniosłych oczekiwań uzależnionych od jednego elementu, który może jak najbardziej bilansować, ale także i rozregulowywać zupełnie pielęgnację, co spowoduje w istocie jedynie narastanie problemu. To wyjaśnia niską skuteczność i krótkotrwałość jakichkolwiek terapii wymierzonych w te małe, czarne, aroganckie poczwary - trzeba włożyć mnóstwo wysiłku, by cieszyć się gładką cerą, choć nie zawsze zorientowane działania przynoszą oczekiwane rezultaty - czasami zaskórniki towarzyszą i będą nam towarzyszyć przez całe życie.

O ile trądzik zapalny, ropny, naciekowy może mieć swoje wewnętrzne przyczyny, tak powstawanie zaskórników jest najczęściej wynikiem powierzchownych, nieodpowiednich działań lub pośrednim skutkiem nadmiernego łojotoku i nadpotliwości - zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku, prócz szeroko pojętych zanieczyszczeń i złogów martwego naskórka, kluczową rolę odgrywa nadmiar lipidów, które pod wpływem wielu czynników - peroksydują.

Problem trądziku zaskórnikowego może być niezauważalny aż do momentu wdrożenia czegokolwiek, co istotnie nasila procesy oksydacyjne i uwidacznia treści zaskórnicze poprzez ich stwardnienie i zmianę zabarwienia. To także ten typ trądziku, który może rozwinąć się na skórze, która nie przejawia i nie przejawiała nigdy wcześniej tendencji do rozwoju jakichkolwiek dermatoz, w tym trądziku pospolitego. Przebieg choroby charakteryzuje się zarówno stopniową, jak i napadową ekspansją, co jest podstawową różnicą między klasycznym trądzikiem zaskórnikowym zamkniętym, wymagającym postępowego, dłuższego czasu rozwojowego. Oznacza to tyle, że z zaskórnikami otwartymi może zmagać się absolutnie każdy z nas, ale w zależności od wiodącej przyczyny problemu, droga może być mniej lub też bardziej wyboista i wymagać zupełnie innych metod leczniczych, stąd tak zróżnicowane opinie na temat środków, które mają ten problem skutecznie niwelować.

Treści zalegające w kanalikach mieszków włosowych na skutek peroksydazy, zmieniają swoje właściwości fizykalne - tworzą treści twarde, mniej plastyczne oraz zmieniają swój kolor na ciemniejszy. Do nadmiernego utleniania się, czyli uwalniania wolnych rodników, dochodzi na skutek wielu czynników, choć najważniejszymi z nich są: nadmiar tłuszczów na powierzchni skóry oraz wzmożone procesy oksydacyjne, na przykład na skutek naturalnego starzenia się skóry, ekspozycji słonecznej, dymu papierosowego, zanieczyszczeń w powietrzu, chorób przewlekłych oraz stosowania kosmetyków powodujących wzmożoną oksydację.

JAK Z NIMI WALCZYĆ?

Problem zaskórników może dotyczyć w zasadzie każdego - może on pojawić się na niemalże każdym typie i rodzaju cery oraz w każdym możliwym czasie, a jego przyczyny bywają oczywiście odmienne. Z pewnością z zaskórnikami będą zmagać się posiadacze skóry tłustej, łojotokowej, porowatej (łatwość zagnieżdżania się treści zaskórniczych) z tendencją do nadmiernego przetłuszczania się, u tych osób też walka z zaskórnikami będzie znacznie bardziej przeciągać się w czasie: jest o wiele dłuższa, wymagająca i prawdopodobnie, jeśli łojotok nie ma przyczyny zewnętrznej (ulegającej łatwej i sprawnej modyfikacji) - będzie on obecny przez cały czas, z mniejszym lub też większym nasileniem.

W nieco lepszej sytuacji odnajdują się skrzywdzeni przez niewłaściwe, zbyt rozbudowane i nieprzystosowane działania pielęgnacyjne - za ciężkie formuły, zbyt agresywne środki oczyszczające lub też za lekkie i warstwowe aplikacje zbędnych produktów, które doprowadzają do rozregulowania skóry. Można łatwo wywnioskować, że u każdej tej osoby walka z zaskórnikami będzie przebiegać zupełnie inaczej, zadowalające efekty przyniosą również rozbieżne produkty, dlatego też nie sugerowałabym się opiniami w internecie, a własnymi obserwacjami i dążeniem do optymalnej normalizacji - na kogoś zbawienny wpływ będzie mieć seria zabiegów u kosmetyczki z silnymi kwasami, a innej osobie spektakularne efekty przyniesie zwykła zamiana środka myjącego. I jedna, i druga osoba może mówić prawdę.

KROK PIERWSZY: Zrównoważona pielęgnacja i przystosowane działania, mające na celu redukcję łojotoku wywołanego i napędzaną hiperkeratynizację.

Zaskórniki to zmiany skórne niezwykle zależne od przeprowadzanych działań, w tym stosowanych produktów i ich sposobu użytkowania. Zmiany tego konkretnego typu nie występują bowiem na skórze znormalizowanej - jeśli problem łojotoku (zarówno endogennego, jak i egzogennego) nie istnieje, a Twoja skóra nie jest powlekana nadmiarem tłuszczów, problem zaskórników otwartych nie powinien Ci doskwierać na co dzień. Uświadomienie sobie własnych błędów bywa trudne, jednak pozwala na rezygnację z utartych i bezmyślnych kroków pielęgnacyjnych na rzecz działań zrównoważonych, sensowych i efektywnych.

Pielęgnacja zrównoważona to optymalne działania pielęgnacyjne, gdzie każdy krok wypełnia po brzegi model pielęgnacyjny i prócz wiodącego działania, zapewnia coś znacznie więcej - przygotowuje skórę najlepiej jak to tylko możliwe na kolejne kroki, ograniczając ich przeprowadzaną ilość. Za pojęciem nie kryje się ani skrajny minimalizm, ani też przesadny warstwowy schemat postępowania - to rozsądna ilość produktów, która pozwala zachować jak najlepszy stan skóry. Zawsze to powtarzam: mnogość produktów na półce to w zdecydowanej większości jedynie potwierdzenie problemów skórnych.

Wszystkie przeprowadzane działania rzutują bezpośrednio na każdy aspekt naszej działalności - bez zrównoważonych działań każda próba regulacji jest obarczona bardzo wysokim ryzykiem pogorszenia stanu skóry. Kreśli to schemat błędnego koła. Niewłaściwe oczyszczanie, nadmiar okluzji, permanentne odwodnienie - to wszystko napędza problemy skórne i wymaga pierwszorzędnej reakcji.

To co martwi mnie najbardziej, to fakt, że schematy postępowania jednak w znacznej mierze są nieadekwatne do zastanej sytuacji - zamiast większej uważności podczas wprowadzania kolejnych produktów i budowania mocnych podstaw, są ślepe i często nietrafione poszukiwania błyskawicznego rozwiązania na zastane problemy. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak ogromną siłę sprawczą może posiadać zwykły, niepozorny żel myjący, wodniste serum (bo przecież jest lekkie), podkład, tonik kwasowy - tak! Nieprawdopodobne jak jeden środek może narobić tyle szkód lub też całkowicie zoptymalizować kondycję cery! Prawie nikt nie analizuje swojego postępowania, nie doszukuje się w nim błędów, nie szuka mocnych stron. To takie ludzkie - własne niechlujstwo lub niewiedzę, bronić zaciekle beznadziejną podwójną helisą lub miejskim smogiem. Nie na tym polegają mądre działania - jak mają nie pojawiać się zaskórniki, jeśli preparat, który ma za zadanie je usunąć generuje tak duże podrażnienia, że albo pojawia się wzmożony łojotok i rogowacenie, albo rodzi się potrzeba stosowania preparatów silnie natłuszczających? Skóra efekcie zanieczyszcza się jeszcze bardziej, a oprócz zaskórników, mogą pojawić się toksyczne zmiany zapalne, czy naprawdę to ma sens?

KROK DRUGI: Dokładne i komfortowe oczyszczanie skóry.

Oczyszczanie skóry to jeden z najważniejszych etapów, głównie dlatego, że rzutuje projekcje na dalsze kroki pielęgnacyjne. Wielokrotnie to powtarzam - to nie jest etap, na którym warto oszczędzać. Równie często ronię krokodyle łzy, gdy wśród bezmiaru produktów pielęgnacyjnych, brakuje dobrych i jednocześnie tak kluczowych elementów, stanowiących podstawę do jakiegokolwiek działania.

Oczyszczanie skóry ma na celu nie tylko usunięcie powierzchownych zabrudzeń, ale również pozostawienie szeroko pojętego komfortowego wykończenia. I z tym jest już problem. Otóż zarówno zbyt agresywne kosmetyki, jak i za delikatne oraz nieefektywne, będą generować problemy skórne. Etap myjący złudnie przypomina ślizganie się po przyprószonym warstwą śniegu, lodowatym, zdradzieckim gruncie - potrzeba lat praktyki, by nie wywinąć ostentacyjnego orła, choć nabyta wiedza i zmysły nigdy nie zapobiegają gromkim upadkom.

Podstawowym błędem wielu osób jest próba rozwiązania jednego, nieudolnego kroku pielęgnacyjnego (najczęściej mycia) innym, a nie likwidacją generatora nieszczęśliwych reakcji. Niestety, ale tak to nie działa. Jeśli Twoje mycie nie jest współmierne do ilości zabrudzeń organicznych, kosmetycznych, stopnia zanieczyszczania się i jednoczesnego odwadniania się skóry, zawsze będą problemy, niezależnie od nawet mistrzowsko dopracowanych kroków późniejszych. To będzie zawsze wymuszone działanie. Działanie ponad Twoje potrzeby. Inteligentne oczyszczanie może w większości przypadków zastąpić pielęgnację dystalną, natomiast produkty niespłukiwane, pielęgnacyjne, nigdy nie zastąpią tak ważnego etapu jakim jest prawidłowe i adekwatne oczyszczanie cery!

Oczyszczanie skóry odznacza się dużą ruchomością - otóż nie istnieje w tym konkretnym zagadnieniu coś takiego jak rutyna. Etap myjący niemal zawsze będzie ulegał modyfikacjom - inaczej będzie przebiegał w przypadku braku makijażu, a konkretnej sztaludze produktów kolorowych na skórze. Nie każdego dnia Twoja skóra również będzie przejawiać taki sam, identyczny model potrzeb - to najczęściej utarte działania usypiają czujność i bardzo często powodują narastanie problemów skórnych!

KROK TRZECI: Ograniczenie peroksydazy tłuszczowej.

By zniwelować do optymalnego minimum ryzyko utleniania się treści zaskórniczych zalegających w porach, należy przede wszystkim zminimalizować ilość tłuszczów obecnych na skórze - to jest ograniczyć nadmierny łojotok i/lub zmniejszyć ilość tłuszczów oraz związków powlekających dodatnich o charakterze zewnętrznym (kosmetyki z fazą tłuszczową oraz substancje silnie powlekające, filmotwórcze).

Na tym etapie bardzo korzystne i miarodajne są wszelkie testy obserwacyjne - szczególnie pod kątem wzmożonego przetłuszczania się skóry. Odpowiedz sobie na następujące pytania: o której porze dnia, Twoja skóra prezentuje się najlepiej? W jakim tempie pojawia się nadmierny film na skórze? Jaki kosmetyk ogranicza znacznie przetłuszczanie się skóry w skali powyżej 4 godzin, a który znacząco je przyspiesza? Czy nadmierne przetłuszczanie skóry nie jest równoznaczne z jej odwodnieniem i wzmożoną reaktywnością? Wykonuj wszelkiego rodzaju próby, wyłączając jeden element z pielęgnacji, zapisuj swoje wnioski. Mając przed sobą proste, wykalkulowane zapiski, łatwiej o refleksję, nowe pomysły, dostrzeżenie własnych błędów i przede wszystkim - realnych potrzeb skóry.

Czynnikami znacznie wyzwalającymi peroksydazę są wszelkie związki o potencjale oksydacyjnym - może być to zjełczały tłuszcz, tłuszcz roślinny o słabych wiązaniach (omega-3, omega-6), niestabilny kwas askorbinowy, domowe, nieustabilizowane formuły, skończywszy na użytkowaniu produktów po upływie terminu ważności (szczególnie kremów ochronnych, podkładów, kosmetyków, które mają długi i codzienny kontakt z cerą). Potencjał oksydacyjny będzie również posiadał łój ludzki (sebum), zatem wszelkie produkty, które nasilają jego ilość lub ściśle przylegają do skóry, będą jednocześnie sprzyjać nie tylko powstawaniu zaskórników, ale również przyspieszać procesy starzenia się skóry. Jest to kolejny element popierający tezę, że udana pielęgnacja przeciwtrądzikowa jest również udaną terapią przeciwstarzeniową.

W tym miejscu warto włączyć do pielęgnacji środki o działaniu detoksykacyjnym i silnie wiążącym (węgiel aktywny, olejki eteryczne, dziegieć brzozowy, zioła bogate w alkaloidy, na przykład glistnik jaskółcze ziele), które usuną pożywkę wolnorodnikową oraz stabilne antyoksydanty, najlepiej w formie o zwiększonej wchłanialności. Tematem trudnym są natomiast kremy przeciwsłoneczne - bowiem z jednej strony skuteczne i stabilne preparaty zmniejszają całą kaskadę procesów zapalnych oraz hamują nadmierną hiperkeratynizację, z drugiej zaś, formuła preparatów sama w sobie może sprzyjać ich powstawaniu. Kluczowe znaczenie odgrywa w tym miejscu zdecydowanie konsystencja i współpraca preparatu ze skórą, jednak oczywiste jest to, że niezależnie od osobniczych reakcji, skórę przed nadmiernym promieniowaniem należy chronić na wszelkie możliwe sposoby - począwszy od celowej, długotrwałej ekspozycji, a skończywszy na rozsądnej ochronie fizycznej.

KROK CZWARTY: Systematyczna, dopracowana regulacja chemiczna i/lub mechaniczna.

Nie popadaj w panikę, otóż nie zawsze wystarczające okazuje się dopięcie codziennych działań, będących trzonem dla pozostałych, dokonywanych kroków, szczególnie, gdy symultanicznie na skórze aktywne jest rogowacenie naskórka. Nic nie jest czarno-białe, a na pewno nie w rozsądnym postrzeganiu tego świata i zjawisk mu towarzyszących.

Rogowacenie jest naturalnym procesem fizjologicznym, jednak bardzo często, pod wpływem wielu, niekorzystnych warunków, narasta. Relatywnie częstą przyczyną takiego stanu rzeczy jest celowe odwadnianie skóry, uszkodzenie naskórka oraz stosowanie okluzyjnych, niedostosowanych preparatów, co jest sporym utrudnieniem szczególnie w etapach, które narażają skórę na wysuszenie. Czasami system obronny skóry jest tak głęboko zacietrzewiony, że niestety, nawet dopracowane podstawy pielęgnacyjne samodzielnie nie przyniosą spektakularnych, normalizujących efektów. W takiej sytuacji niezbędna może okazać się już konkretna regulacja skóry.

W zależności od stopnia odwodnienia naskórka, jego tolerancji oraz zaawansowania rogowacenia, należy dobrać właściwy sposób regulacji. Kluczowe znaczenie odgrywa nie tylko wybór metody normalizacyjnej i substancji aktywnej, ale przede wszystkim baza i siła preparatu oraz częstotliwość stosowania.

Przewodnią zasadą regulacji jest postępowanie zgodnie z zasadą primum non nocere - jest to element dodatni, który wyrównuje obecne patologie, nie będących wynikiem niewłaściwych kroków pielęgnacyjnych, przy generowanych stosunkowo niskich stratach. Znaczy to tyle, że regulacja nie uzależnia skóry oraz nie wywołuje nagłych, nieprzewidywalnych reakcji - musi być to etap przemyślany oraz przede wszystkim współgrający z rzeczywistymi potrzebami naskórka oraz bieżącą pielęgnacją (dobra, przystosowana regulacja nie dyktuje apodyktycznie kroków pielęgnacyjnych, ona je upraszcza). Z pewnością na cerach z dużą tendencją do odwodnienia i łojotoku wywołanego, lepiej sprawdzają się działania efektywne, ale na tyle rzadkie, by nie wymuszać na skórze żadnych, dodatkowych działań. Na cerach mniej problematycznych, z mniejszą tendencją do łojotoku, warto przedłożyć właściwe działanie mechaniczne nad chemicznymi - mechaniczne złuszczanie naskórka w wielu przypadkach okazuje się mniej drażniące, z mniejszym potencjałem wysuszającym, a przez efektywne obkurczenie porów, ogranicza znacznie zagnieżdżanie się treści w strukturach skóry. Na cerach zaś z tendencją do organicznego łojotoku, korzystne może okazać się mądre wdrożenie regulacji zasadowej.

Najważniejsza i jednocześnie najtrudniejsza w całym tym zawiłym etapie jest systematyczna obserwacja własnej skóry. Intuicyjne wyczucie, na ile i jak często można sobie pozwolić. Złapanie tego bilansu to często łapanie wiatru w dłonie, ale nabycie tej unikalnej umiejętności pozwala na osiągniecie maksymalnych i przede wszystkim trwałych efektów.

KROK PIĄTY: Przystosowany makijaż.

Wbrew pozorom, makijaż może naprawdę wiele komplikować, nawet jeśli jest on stosunkowo lekki i mało inwazyjny, to zawsze wymaga chociaż najmniejszych, dodatkowych zmian w pielęgnacji - rozbudowania kroków pielęgnacyjnych oraz wzmocnienia siły mycia.

Nie zawsze najlepszym rozwiązaniem jest również brak makijażu, otóż istnieją pewne przypadki, gdy przystosowane kosmetyki kremowe koloryzujące wspaniale zapełniają istniejące zapotrzebowanie na emolienty i tym samym równoważą pielęgnację oraz sypkie, czyste mineralne pyły dzięki swym właściwościom pochłaniającym, normalizują cerę z tendencją do przetłuszczania. Problemy są wówczas, gdy niezależnie od stosowanego produktu, po zmyciu makijażu zawsze pojawiają się problemy, których na co dzień zwyczajnie nie ma - ściągnięcie, łojotok, nieświeży wygląd skóry, podrażnienia, rumień.

Warto mieć również na uwadze fakt, że mineralne, pozbawione substancji dodatkowych, nie zawsze są jednoznaczne z lepszym wyborem dla Twojej skóry. Mimo że należę do grona fanów naturalnego makijażu i prowadzę w tym zakresie zdecydowanie największego bloga tematycznego, wiem, że kosmetyki mineralne mają również i swoje ciemne strony, których nie zakrywam nikczemną kurtyną milczenia. Kosmetyki mineralne mogą być równie toksyczne i niebezpieczne dla skóry co standardowe produkty z drogerii, jeśli generują silny, napadowy łojotok, podrażnienia, czy wzmagają tak często tolerowane odwodnienie. Podobnie jest z kremowymi kosmetykami - ich kiepski skład nie jest zawsze równoznaczny z jednoczesnym pogorszeniem stanu cery, ale jak najbardziej może również generować ropną drogę mleczną w miejscu zastosowania. Warto ocenić, skupiając się wyłącznie na faktach i własnych obserwacjach, co jest najlepsze dla Twojej cery.

KROK OSTATECZNY: Leczenie ogólnoustrojowe.

Gdy wszelkie metody zawiodą, jedynym, rozsądnym wyborem jest leczenie ogólnoustrojowe. Dotyczy ono zarówno leczenia napadowego, endogennego łojotoku, jak i histerycznie narastającego rogowacenia. Dopuść do swojej głowy myśli, że czasami problemy skórne to subtelny sygnał nieprawidłowości, do jakich dochodzi w tak skomplikowanej maszynie, jakim jest organizm ludzki, a wszelkie działania terapeutyczne o charakterze zewnętrznym bezpowrotnie uszkadzają i niszczą Twoją delikatną skórę, nie przynosząc pożądanych rezultatów. W tym miejscu warto obserwować własnego siebie - diagnostyka to jedynie wypadowa mediana liczb, Twoje objawy somatyczne często są w stanie powiedzieć znacznie więcej o Twojej chorobie niż pobranie krwi!

Część druga, praktyczna pojawi się jeszcze w tym roku. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

ULUBIONE KOSMETYKI MIYA COSMETICS | 3-MINUTOWA MASECZKA WYGŁADZAJĄCA, MYBEAUTY ESSENCE, MYSTARLIGHTER

$
0
0

Minęły już bezpowrotnie ponure czasy świecących pustkami drogeryjnych półek. Przekomarzając się kolorowymi korytarzami wyściełanymi gładką, mozaikową płytą, coraz łatwiej natrafić na polskie kosmetyki stworzone z myślą o nas, kobietach i naszych codziennych, realnych potrzebach.

Miya Cosmetics szturmem zawojowała kosmetyczny skrawek internetu, utożsamiając się z wizerunkiem kobiety prawdziwej, spontanicznej i niezmanierowanej. Marka oferuje kosmetyki naturalnie skrojone na miarę dzisiejszych potrzeb, oferując wysoką jakość, prostotę stosowania i efektywność przy stosunkowo niewielkim wysiłku.

Marka mówi stanowcze nie składnikom owianym powszechnie złą sławą, wyszczególniając, w oferowanych produktach nie znajdują się parabeny, parafiny, PEG-i oraz sztuczne barwniki. Jako całkowicie bezstronny recenzent, swoją końcową opinię kształtuję całkowicie na własnych odczuciach dotyczących formuły, jakości oferowanego produktu i równie ważnego stosunku ceny detalicznej do powyższych czynników. Nie neguję ani polityki, ani ideałów, za którymi stoją założycielki #JesteśGotowa z MIYA, jednak dla mnie tego typu kwestie nie mają przewodniego znaczenia, co oczywiście nie oznacza, że się z nimi nie identyfikuję.

Mimo że nie wszystkie produkty marki trafiają w moje bieżące potrzeby, wybrałam część z nich, które w moim mniemaniu zasługują na nieco dłuższą pauzę. I choć nie popadam w nadmierną egzaltację, muszę uczciwie przyznać sama przed sobą, że w tak niskiej cenie marka Miya, jako jedna z niewielu, oferuje konkretną i zadowalającą jakość.

BŁYSKAWICZNA PIELĘGNACJA. 3-MINUTOWA MASECZKA WYGŁADZAJĄCA Z WĘGLEM KOKOSOWYM.

Regulacja chemiczna nie jest już podstawą normalizacji mojej trądzikowej cery, od kilku miesięcy przeważa nad nią zdecydowanie regulacja mechaniczna, przez co nie wyobrażam sobie nagłej, stanowiącej swoisty trzon, rezygnacji z leczniczych okładów na bazie glinek, błot i węgla aktywnego. Rytuały w postaci masek prawdopodobnie podsyca ideologiczne jeziorko mojej wybujałej wyobraźni, jednak pomijając zupełnie aspekt psychologiczny, nawet kilkudniowe niechlujstwo podczas wyjazdów, pociągało za sobą katastrofalne w skutkach efekty skórne. Bardzo szybko zatem posypałam swą głowę popiołem i postanowiłam powrócić pokornie do uskuteczniania łazienkowych obrzędów. Nie będę kryć - nie było to na pewno ani łatwe, ani tym bardziej wygodne rozwiązanie w warunkach niestacjonarnych.

Błyskawiczna maseczka wygładzająca to cudownie kremowa, spójna i jednolita konsystencja o barwie głębokiej, grafitowej czerni, również po rozprowadzeniu (świadczy to o rzeczywiście wysokiej zawartości czołowego składnika aktywnego - węgla kokosowego). Zawartość nie ucieka z dłoni, nie spływa oraz nie jest problematycznie tępa, grudkowata, ciężka, komfort stosowania maski Miya jest zupełnie nieporównywalny do własnoręcznie wykonywanych oczyszczających maseczek. Czarna pasta jest właściwie zwarta i rozkosznie gładka w dotyku, z jednoczesnym, właściwie wyważonym poślizgiem, dzięki temu okład aplikuje się doprawdy błyskawicznie i równomiernie, nie nastręczając dodatkowych problemów. Konsystencja maski pozwala na co najmniej 7-9 bogatych aplikacji na twarz i cząstkowo na szyję. Uważam to za bardzo dobry wynik przy standardowej ilości 50 g słoiczka.

Już podczas rozprowadzania maski czuć błogie ukojenie - skóra pod kołderką czarnej pasty odczuwalnie rozluźnia się, uspokaja i chłonie aktywne składniki. Radzę jednak podchodzić do oferowanego produktu ostrożnie - zawartość rumianku pospolitego może wywołać zupełnie odwrotną reakcję.

Świadomie wydłużam czas trzymania węgielnego okładu - zalecane trzy, błyskawiczne minuty, to zdecydowanie za krótko dla mojej równie błyskawicznie zanieczyszczającej się skóry. Nie ukrywam, moje bezceremonialne przeciąganie maseczkowej przyjemności ma i swoje minusy, jednak finalnie i tak górują nad nimi zalety. Postępowanie zgodne z adnotacją na pastelowym słoiczku przynosiło jedynie niewielkie uczucie odświeżenia, a to jednak zdecydowanie zbyt mało dla mojej wiecznie nienasyconej oczyszczenia skóry.

Maski nie warto oszczędzać, gdy jest nałożona w zbyt skąpej ilości, wysycha znacznie szybciej, przez co zwiększa swój potencjał drażniący i wysuszający skórę. Gdybym trzymała się bezwzględnie producenckich zaleceń, problem uciekania wilgoci z okładu oraz narastającego sukcesywnie delikatnego podszczypywania skóry, z pewnością nie by nie istniał. Po około 5 minutach uchodzi beztroskie uczucie smyrania jedwabną satyną, a nastaje nieco mniej przyjemny, choć nieodpychający, moment. Maksymalny czas trzymania maski bez efektu zastygania to około 12 minut i jest to również mój optymalny czas, który przynosi na mojej skórze najlepsze efekty. Bezpośrednio po spłukaniu 3-minutowej maseczki wygładzającej obserwuję u siebie lekkie zaognienie skóry, sytuacja nie ma miejscu przy sztywnym trzymaniu się zaleceń producenta.

Maseczki na bazie węgla leczniczego mogą naprawdę uprzykrzyć życie, mam na myśli oczywiście ich pracochłonny proces zmywania. Kremowa formuła maski węglowej nie ułatwia tego zadania i daje sylwetkę nie studentki pielęgniarstwa, a absolwenta geologii górniczej. Mimo że skóra po bezpośrednim spłukaniu maski jest niezwykle miękka, wygładzona i niewysuszona, czarny nalot, który szczególnie nieestetycznie wypełnia pory, wymaga kolejnego mycia i tym samym powtórnego kontaktu z wodą. By przyspieszyć proces zmywania czarnej pasty oraz zatrzymać jak najwięcej pielęgnacyjnych właściwości okładu,  zmywam go za pomocą gąbeczki konjac sowicie zmiękczonej bardzo ciepłą wodą (ciepła woda odgrywa tutaj dość kluczową rolę, gdyż usprawnia cały proces, a okład nie brudzi ceramiki) i odrobiną, delikatnie pieniącego się żelu.

Pozostawianie osadu utrudnia szczególnie stosowanie maski w warunkach niestacjonarnych, jednak nie przekreśla finalnie jej pozytywnego oddziaływania na nawet sprawiającą sporo problemów, skórę. Miya to bardzo dobre, mobilne i szybkie rozwiązanie dla osób, których przeraża sporządzanie domowych okładów glinkowych. Nie jest to wprawdzie tak widoczny i agresywny efekt oczyszczający, jaki osiągam przy własnych recepturach, jednak regularne stosowanie maski Miya opartej na glince białej oraz węglu kokosowym, rzeczywiście niesamowicie wygładza naskórek, przeciwdziała skutecznie nadmiernej hiperkeratynizacji oraz ładnie wycisza i rozjaśnia problematyczną, trądzikową cerę. Widzę namacalne efekty i z pewnością niska cena, bardzo dobra wydajność oraz doskonała dostępność, przemawiają za uzupełnieniem domowych stanów magazynowych.

Kwestią dyskusyjną i zupełnie indywidualną jest towarzysząca produktom Miya woń. Mam zupełnie inne preferencje zapachowe i mnie osobiście drażnią tak trwałe, świdrujące w nozdrzach aromaty o charakterze spożywczo-kwiatowym.


INCI: Aqua (Water), Kaolin, Charcoal Powder, Isostearyl Isostearate, Cetearyl Alcohol, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Panthenol, Glyceryl Stearate Citrate, Glyceryl Stearate, Glycerin, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Methylpropanediol, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Sodium Phytate, Alcohol, Parfum (Fragrance)

Cena: 34.99 zł / 50 g

NAWILŻENIE W SPRAYU. MYBEAUTY ESSENCE.

Lekka, warstwowa pielęgnacja już dawno wypadła z mojego obiegu. Lekkie serum, żelowe formuły, mgiełki... szybko spacyfikowałam tę część pielęgnacji i puściłam nieodwracalnie w próżnię. Nie sądziłam, że tak chętnie powrócę do tej formy pielęgnacji, jednak w zupełnie innej postaci niż dotychczas.

W ofercie Miya znajdują się dwie esencje w sprayu - FlowerBeautyPower oraz CocoBeautyJuice. Niestety, kwestie zapachowe pokryję ponownie nikczemnym milczeniem, gdyż zapach każdej mgiełki utrudnia mi ich użytkowanie, mimo że ich działanie przypadło mi mocno do gustu.

Formuła mgiełek jest niezwykle lekka, lecz pozostawia na skórze pewną, łagodną, niewymuszoną, pozbawioną nadmiernej lepkości okluzję, która albo komuś będzie odpowiadać, albo generować problemy pielęgnacyjne, na przykład wzmagając potencjalnie wysuszenie. Może przynosić doskonałe ukojenie i nawodnienie naskórkowi, który toleruje niewielką warstwę substancji powlekających, ale jednocześnie nie ma tendencji do błyskawicznego, nadmiernego uciekania wilgoci - w Miya warto ulokować pieniądze, gdy lekkie esencje i wodne toniki przynoszą pożądany efekt nawadniający, stanowiąc udaną formę pielęgnacji. Esencja nie pozostawia na skórze dziwnego i nieprzyjemnego osadu. Z pewnością forma mgiełek pozwala na ich wielokierunkowe wykorzystanie w pielęgnacji w roli toniku, mgiełki odświeżającej i podtrzymującej wilgotność okładów na bazie glinek, błot i alg lub pełnienia funkcji składnika aktywnego, etapu warstwowej pielęgnacji, redukcji za ciężkich konsystencji kremowych i wiele, wiele innych. Nie mniej, tego typu struktury zupełnie nie sprawdzają się aktualnie w mojej pielęgnacji i wymagają jednak jej rozbudowania, na co nie mam ani czasu, ani szczególnej chęci.

Nie oznacza to, że esencje w sprayu nie znajdują zastosowania w moich zasobach tak bogatych jak neseser pielęgniarski, otóż okazało się, że stały się jak dotąd najlepszym rozwiązaniem dla moich skomplikowanych relacji z makijażem. Nocami rzewnie płakałam nad swoją beznadziejną sytuacją - nieidealna skóra, postępujące odwodnienie, trądzik. Tego typu mieszanka skutecznie zabierała mi jakąkolwiek radość płynącą z makijażu - suche, pudrowe formuły bezlitośnie wysuszały mój naskórek, generując potworny łojotok, kremowe zaś odznaczały się po stokroć lepszą trwałością, lecz ceną była większa ilość niedoskonałości skórnych. Czekałam naiwnie na rozwiązanie moich problemów.

Niecałkowicie wysychająca formuła mgiełek Miya oraz ich doskonały, sprawny aplikator, który rozpyla odpowiednią i równomierną ilość preparatu, doskonale scala makijaż mineralny, nadając mu dużej lekkości i pewne znamiona makijażu kremowego, jednak na tyle lekkiego i łagodnego dla skóry, by nie generować odwodnienia i łojotoku wywołanego. MyBeautyEssence w moim przypadku doskonale zwiększyły przyczepność makijażu mineralnego, zmniejszyły potencjalne wysuszenie sypkich kosmetyków mineralnych, i tym samym pozwoliły cieszyć się makijażem, który nie generuje już tylu problemów jak wcześniej oraz jest zdecydowanie bardziej trwały. Podoba mi się szczególnie świetliste wykończenie makijażu przy użyciu mgiełek Miya oraz brak jednoczesnej, przytłaczającej i często niekomfortowej tłustości. Chociaż tryskałam entuzjazmem na hasło aplikacja makijażu mineralnego na mokro, przy użyciu mgiełek, jest to niezwykle proste, łatwe i satysfakcjonujące. Pigmenty pięknie chwytają się skóry, a jednocześnie nie tworzą plam, zacieków oraz nie podkreślają nadmiernie porów, a także nie odparowują z prędkością światła, pozostawiając na skórze bardziej suchego piekła niż wcześniej. Gdy skończę opakowania MyBeautyEssence, które posiadam, na pewno uposażę się w kolejne. 

INCI (MyBeautyEssence, Flower Beauty Power (Aktywna esencja w lekkiej mgiełce): Aqua (Water), Rosa Damascena Flower Water, Panthenol, Sodium Hyaluronate, Hyaluronic Acid, Glycerin, Hibiscus Sabdariffa Flower Extract, Paeonia Officinalis Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Aqua (Hot Spring Water), Niacinamide, Polyglyceryl-4 Laurate/Sebacate*, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate*, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Phytate, Alcohol Parfum (Fragrance), Citronellol, Geraniol

Cena: 29.99 / 100 ml

INCI (MyBeautyEssence, Coco BeautyJuice (Aktywna esencja w lekkiej mgiełce)): Aqua (Water), Cocos Nucifera Fruit Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Aqua (Hot Spring Water), Niacinamide, Sodium Hyaluronate, Hyaluronic Acid, Panthenol, Polyglyceryl-4 Laurate/Sebacate*, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate*, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Phytate, Alcohol, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Parfum (Fragrance), Benzyl Benzoate, Coumarin

Cena: 29.99 zł / 100 ml 

NATURALNY BLASK. MYSTARLIGHTER.

MyStarLighter, to iście szatańska nowość marki Miya, dająca natychmiastowy, ekspresowy i niezwykle naturalny efekt.

Warto już teraz napisać, że nie jest to z pewnością kosmetyk, który wkupi się w łaski każdej fanki rozświetlenia, daje on bowiem dość specyficzny, delikatny efekt końcowy. Jest tłusty i nieschnący, przy dłuższym, a nawet w jednostkowym stosowaniu, jak najbardziej może wykazywać pozytywny bądź też negatywny wpływ na kondycję cery. Nie mniej, taka struktura rozświetlaczy jest jednocześnie ich niezaprzeczalnym atutem, mianowicie świetnie współpracuje z każdym typem cery, a szczególnie ze skórą dojrzałą i suchą, na których klasyczne produkty rozświetlające w formie sypkiej lub prasowanej mogą dawać zbyt pudrowy, metaliczny efekt oraz podkreślać niekorzystnie strukturę skóry. Kremowa formuła lepiej wtapia się w naskórek, a zatopione w niej pigmenty wykazują lepszą przyczepność, przez co prezentują się jeszcze naturalniej oraz mogą wykazywać znacznie wyższą trwałość. W zależności od zastosowanego makijażu, rozświetlacz może migrować na inne rejony twarzy.

Konsystencja przyjemnie kremowa, choć grudkowata, topniejąca w dotyku, przypomina jąca organoleptycznie czyste masło awokado. Zwarta, transparentna struktura wypełniona jest barwiącą miką z zatopionymi obficie delikatnymi i drobno zmielonymi połyskującymi drobinkami. MyStarLighter topnieje pod wpływem ciepła, pozostawiając skórę nienachalnie i niesamowicie naturalnie rozświetloną. Nie jest to mocny, wieczorowy błysk, ujmie za serce wciąż poszukujących subtelnego, gładkiego, mokrego, choć widocznego wykończenia, takiego, które upiększa, ale jednocześnie nie krzyczy patrz na mnie. Skóra w MyStarLighter rzeczywiście promienieje w bardzo wyważony sposób. Nota bene, jest to mały trik światowych makijażystów - odrobina wazeliny lub naturalnego oleju nieschnącego aplikowana na szczyty kości jarzmowych to sekret pięknej, zdrowej cery prosto z czerwonego dywanu!

Rozświetlacz jest niezwykle prosty w użyciu, współpracuje zarówno z kosmetykami mineralnymi, jak i kremowymi. Na pochwałę zasługują jego wygładzające właściwości, nie wchodzi on bowiem w pory ani skórne niedoskonałości, a imituje naturalny poblask zadbanej cery.


Kwestią dyskusyjną jest trwałość. Na mojej skórze produkty kremowe odznaczają się znacznie lepszą przyczepnością i tym samym dłużej pozostaje na skórze. W MyStarLighter podoba mi się najbardziej wyważona gra światłem, na cerze odwodnionej z tendencją do łojotoku łatwo bowiem o przesadny efekt. Kosmetyk dzielnie współpracuje z cerą, mimo obecności olejów i miki, towarzyszy mi w stanie prawie niezmiennym (ma tendencję do lekkiego blednięcia) aż do momentu demakijażu. Sprawdza się stosowany na większe powierzchnie ciała, choć jak to bywa przy tego typu produktach - niestety, ale może brudzić ubrania.

Wersja Rose Diamond pachnie malinową mambą, w pozostałych, trzech opcjach kolorystycznych można wyczuć lekkie cytrusy. Mój zdecydowany faworyt to chłodny, odświeżający Rose Diamond.

INCI: Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Cera Alba (Beeswax), Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, CI 77019 (Mica), CI 77891 (Titianum Dioxide), Aluminium Starch Octenylsuccinate, Isostearyl Isostereate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Tocopheryl Acetate, Citral, Limonene, CI 77491 (Oxides). 

Cena: 39.99 zł / 4g

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ MIYA COSMETICS. 

Pozdrawiam ciepło, 
Ewa, 

JAK SKUTECZNIE POZBYĆ SIĘ WĄGRÓW (ZASKÓRNIKÓW OTWARTYCH)? | CZĘŚĆ PRAKTYCZNA

$
0
0

W kimże nie zawrzało, gdy wielokrotne próby walki z zaskórnikami kończyły się sromotną klęską? Ciężko utrzymać nerwy na wodzy, gdy na skórze obecny jest tak uporczywy i niebywale trudny w leczeniu problem rozbestwionych zaskórników.

Tak jak pisałam już w poprzednim artykule [tutaj], walka z zaskórnikami, w zależności od stopnia nasilenia oraz przede wszystkim, przyczyny, może posiadać zupełnie odmienny przebieg i przynosić rozbieżne rezultaty. Ciężko akurat w tej, konkretnej przypadłości, mówić o jakiejkolwiek skuteczności, dlatego też nie warto przyjmować personalnie doświadczonych porażek - często problem zaskórników będzie towarzyszył nam przez całe życie i mimo wielu, podjętych trudów - nie da się zrobić z nim zbyt wiele.

NAJLEPSZE ŚRODKI W WALCE Z ZASKÓRNIKAMI OTWARTYMI "WĄGRAMI"

Nie oznacza to wcale, że walka z zaskórnikami musi zawsze zakończyć się haniebnym wyciągnięciem białej flagi - ograniczenie ekspansji zaskórników i gładsza, bardziej równomierna faktura skóry to naprawdę spory sukces. By uporać się z problemem zaskórników należy podjąć kilka, właściwie opracowanych strategii z jednoczesną, pokorną akceptacją zasad pielęgnacji zrównoważonej, będącej trzonem dla jakichkolwiek przeprowadzanych działań.

METODA PIERWSZA:Rozpuszczenie martwych złogów naskórka i nagromadzonych treści zaskórniczych. Efektywność zarówno w treściach zaskórniczych powierzchownych, plastycznych i miękkich, jak i głębokich, utwardzonych.

Olejki myjące z kwasami rozpuszczalnymi w tłuszczach. Tłuszcze z kwasami lipofilnymi doskonale rozbijają twarde złogi o podobnej strukturze - wytworzone ciepło i energia wspomagają mechaniczną i chemiczną ewakuację zalegających treści.

Olejki eteryczne i absoluty. Olejki eteryczne są jedną z najbardziej wartościowych, najlepiej przyswajalnych oraz aromatycznych części surowców zielarskich, to w ich wnętrzu drzemie niezwykła siła natury. Atrybuty olejków są dodatkowo skondensowane, intensywne i aktywne biologicznie, dlatego wymagają określonego stężenia stosowania, mniejszego lub większego, w zależności od surowca. Są szczególnie pomocne w pielęgnacji skóry z trądzikiem zaskórnikowym, bowiem bogata mieszania aktywnych związków aktywnych doskonale udrażnia ujścia gruczołów łojowych, rozpuszcza zalegające w nich treści

Suche masaże krzemionką / talkiem. Krzemionki i talk posiadają odpowiedni poślizg, doskonale absorbują nadmiar sebum i choć brzmi to nieprawdopodobnie - mimo sypkiej, pozornie tępej struktury, można nimi wykonać pełny, efektywny i przede wszystkim przyjemny masaż twarzy. Jest to jedna z najbezpieczniejszych form masażu dla cer zanieczyszczających się i negatywnie reagujących na nadmiar okluzji w pielęgnacji - krzemionkę łatwo spłukać ze skóry i jeśli nie jest chemicznie modyfikowana - nie posiada właściwości filmotwórczych. Masaż skóry zwiększa metabolizm komórkowy oraz mechanicznie uwalnia treści zaskórnicze - w zależności od intensywności ruchów, może okazać się świetną metodą walki i profilaktyki przeciw krętym włóknom łojowym.

Oksydermabrazja. Wykonywana jest pod ciśnieniem przy pomocy hiperbarycznego tlenu oraz rozproszonych kropli soli fizjologicznej, którymi można złuszczać obumarły naskórek. Podobnie jak kawitacja, oczyszcza doskonale zabrudzenia tkwiące głęboko w porach oraz wykazuje działanie antyseptyczne. Jest jedną z najmniej drażniących metod i wpisuje się idealnie w pielęgnację skóry wymagającej i zanieczyszczonej. Jest to zabieg działający bardziej na powierzchowne zabrudzenia zaskórnicze.

Peeling kawitacyjny. Wykorzystuje ultradźwięki, dzięki temu w kontakcie z wodą dochodzi do tak zwanego zjawiska kawitacji. Ultradźwięki rozpraszają wodę i bardzo delikatnie usuwają martwy naskórek poprzez odbijanie się cząsteczek wody od skóry, a wszystko to, dzięki wysokim drganiom - bez konkretnych, i nierzadko agresywnych działań chemicznych i mechanicznych po zabiegu masz bardzo dokładnie oczyszczoną cerę. Podobnie jak oksydermabrazja, peeling kawitacyjny doskonale usuwa powierzchowne treści zaskórnicze i może okazać się świetną metodą regulacyjną dla cery błyskawicznie zanieczyszczającej się.

Peeling enzymatyczny. Enzymy roślinne (podobnie jak niektóre pierwiastki, na przykład wodór, bor, krzem, siarka) wchodzą w reakcję z białkami, co pozwala skutecznie rozpuścić zaległe warstwy martwego naskórka oraz stwardniałe treści czopujące ujścia mieszków włosowych. Ogromne znaczenie odgrywa baza peelingu. Formułę kosmetyku należy dopasować zarówno do potrzeb skóry, jak i efektu jaki pragniemy osiągnąć. Sypkie odtłuszczające, ziarniste bazy będą doskonale niwelować zaskórniki bardziej plastyczne, lepkie oraz powierzchowne, zaś kremowe, nawilżające - suche, stwardniałe i zrogowaciałe.

Borowina (torf kosmetyczny). Jest szczególnie aktywną, nieodwodnioną postacią leczniczego błota torfowego. To prawdziwe bogactwo unikalnych związków aktywnych o silnych właściwościach regenerujących, oczyszczających i antyoksydacyjnych. Torf jest z pewnością preparatem o wysokiej bioaktywności chemicznej. Stosowany na skórę działa ściągająco, hamuje silnie stan zapalny oraz pobudza właściwe procesy regenerujące (głównie dzięki przekrwieniu skóry), co jest kluczowe w pielęgnacji skóry z trądzikiem zaskórnikowym.

METODA DRUGA:Zwężenie ujść gruczołów łojowych i zapobieganie nagromadzaniu się zanieczyszczeń (najkorzystniej poprzez rozrzedzenie wydzieliny, tudzież mieszaniny zaskórniczej).

Zdarza się, że problem zaskórników nie wynika bezpośrednio ze skłonności skóry, a koreluje z porowatą, gąbczastą fakturą skóry. Należy uzmysłowić sobie, że na takim typie cery z pewnością wszelkie zabrudzenia będą osadzać się widoczniej i szybciej, a najlepszym działaniem jest fizyczne obkurczenie ujść gruczołów łojowych.

Nadtlenek benzoilu. Substancja, która potencjalnie może nasilać powstawanie zaskórników otwartych, ale również może fantastycznie zwalczać tenże problem - nadtlenek wykazuje właściwości keratolityczne, ściągające, antybakteryjne oraz przeciwzapalne. Poprawia przepływ wydzieliny łojowej oraz silnie odtłuszcza naskórek, intensywnie zwężając ujścia gruczołów łojowych. Właściwości nadtlenku benzoilu warto wykorzystać szczególnie w preparatach myjących, ubolewam mocno, że w Polsce w przeciągu kilku lat wyparowało ponad 70% preparatów leczniczych na trądzik, w tym również porządne preparaty z powyższą substancją czynną.

Wysokie stężenia witaminy B3. Jest to jedna z niewielu substancji czynnych o tak wielokierunkowym, normalizującym, a jednocześnie łagodnym, nieuzależniającym działaniu - dzięki swoim właściwościom, doskonale sprawdzi się zarówno w regulacji, jak i codziennej pielęgnacji skóry, szczególnie problematycznej, dotkniętej nie tylko trądzikiem pospolitym, ale i trudniejszymi formami, świadczącymi o rozregulowaniu naskórka. Może przynieść dobre efekty w leczeniu łojotokowego zapalenia skóry, czy trądziku różowatego. Jest to kwestia istotna, bowiem trądzik zaskórnikowy może towarzyszyć każdemu rodzajowi i typowi cery, nie zawsze łatwym w pielęgnacji, gdy dobór właściwych środków zostaje znacząco ograniczony. Niacynamid w stężeniach powyżej 4-6% wykazuje działanie przeciwłojotokowe, powierzchownie ściągające oraz rozrzedzające wydzielinę zaskórniczą w gruczołach łojowych.

Dziegieć brzozowy. Produkt suchej destylacji z gałęzi, drewna i kory brzozowej. Aktualnie powraca do łask, bowiem po zakończeniu II wojny światowej uważano go za substancje niebezpieczną dla zdrowia (potencjalne działanie kancerogenne). Intensywny zapach gwarantuje silnie właściwości antybakteryjnie, przeciwgrzybicze, przeciwpasożytnicze, przeciwzapalnie i antyseptycznie. Hamuje nadmierny łojotok i intensywnie oczyszcza skórę oraz zwęża pory. Wymaga aptekarskiego dozowania. Warto również w tym miejscu przy okazji napisać choć pobieżnie o ziołach bogatych w alkaloidy, na przykład glistniku jaskółcze ziele [tutaj], saponiny oraz naturalne garbniki - one również będą świetnie regulować nadreaktywność łojową i wykazywać podobne, choć mniej intensywne właściwości.

Dermapen. Urządzenie działa na zasadzie automatycznego nakłuwania skóry przy pomocy pulsujących igieł, jest to bardziej komfortowe niż inne, manualne metody nakłuwania, które w zależności od ręki wykonującego - mogą sprawiać spory, fizyczny ból. Igiełki są krótsze, zabieg jest mniej intensywny i bolesny, a więc zabieg wymaga co najmniej kilku sesji stosowania, ale za to okres rekonwalescencji jest znacznie krótszy i bardziej sprzyjający skórze z tendencją do odwodnienia, podrażnień, rumienia. Kluczowa jest również długość igieł i ich gęstość - dermapen to aktualnie jedno z najlepszych urządzeń w walce z drobnymi bliznami, w tym z rozszerzonymi porami, zwiększa bowiem w dość powierzchownych warstwach naskórka jego gęstość oraz poprzez mikrouszkodzenia, służy prawidłowemu i korzystnemu zabliźnianiu się tkanki skórnej.

Laser frakcyjny. Metoda polega na wybiórczych uszkodzeniach naskórka mikrowiązkami światła (nagrzewanie) i wywoływaniu stanu zapalnego skóry (w wyniku fototermolizy frakcyjnej). Mimo że laseroterapia obarczona jest wieloma skutkami ubocznymi i sprawdzi się jedynie na niewielkiej grupie osób, może przynieść świetne efekty pod względem zagęszczenia skóry, zwiększenia jej spoistości i tym samym - obkurczenia porów oraz drobnych, powierzchownych blizn.

Kwasy małocząsteczkowe. Atmosfera gęstnieje. Kwasy to toporny i jednocześnie imponująco rozbudowany temat. Wokół kwasów, nie ukrywam, nierzadko słusznie, narosło sporo mitów podszytych ludzkim lękiem. Łatwo zatonąć w oceanie sprzecznych informacji, jednak warto podkreślić, że kwasy mogą realnie poprawiać kondycję cery i wcale nie zapętlać problemów skórnych, choć należy mieć pełną świadomość, że decyzja włączenia ich do pielęgnacji jest zawsze ryzykowna i wymaga sporo uwagi, roztropności, mądrości i głównie umiaru w stosowaniu. To trudne. Sprawa na każdym etapie staje się coraz bardziej skomplikowana, gdyż tak naprawdę o działaniu preparatu nie przesądza jedynie zastosowana substancja aktywna, a formuła w jakiej została umieszczona, jej specyfikacja chemiczna, kondycja skóry, równolegle stosowane produkty pielęgnacyjne oraz sposób i częstotliwość jej stosowania. Właściwości kwasów można wykorzystać nie tylko w konkretnych peelingach złuszczających [tutaj], ale mikrozłuszczaniu [tutaj], czy nawet etapie myjąco-złuszczającym [tutaj], gdy kontakt substancji aktywnej ze skórą jest znacząco ograniczony.

  • Kwas LHA lipofilna cząsteczka o doskonałych właściwościach penetracyjnych. Zwęża i obkurcza pory, normalizuje pracę gruczołów łojowych oraz zwiększa gęstość skóry. Ma udowodnione działanie przeciwzmarszczkowe. Jedna z lepszych substancji w leczeniu głębokich włókien łojowych. 
  • Kwas salicylowy sztandarowa substancja przeciwtrądzikowa. Upłynnia złogi łojowe, działa bakteriostatycznie oraz hamuje nadmierne wydzielanie sebum. 
  • Kwas azelainowy. Substancja aktywna rozpuszczalna w tłuszczach o neutralnym pH, wykazuje właściwości normalizujące oraz antyoksydacyjne, co również ma spore znaczenie w leczeniu zaskórników otwartych [tutaj]. Pełny opis substancji aktywnej oraz nonkonformistyczna forma jej wykorzystania [tutaj]
  • Kwas mlekowy cechują doskonałe właściwości ściągające, obkurczające i oczyszczające, mimo że jest kwasem rozpuszczalnym w wodzie, jego unikalna struktura wpływa wyjątkowo korzystnie na skórę zanieczyszczoną. Przynosi świetne efekty szczególnie na skórach uregulowanych z ciągłą, błyskawiczną tendencją do zanieczyszczania się. 
  • Kwas askorbinowy. Witamina C w formie kwasu askorbinowego poprzez kwaśne pH i spory potencjał antyoksydacyjny może skutecznie niwelować problem zaskórników otwartych oraz poprawić ogólny koloryt cery, dając efekt wybielający. Uwaga, przez wysoką niestabilność chemiczną kwas askorbinowy może okazać się źródłem zmartwień i przynosić zupełnie odwrotne efekty! 
  • Kwas glikolowy. Mała cząsteczka i prosta budowa czyni kwas glikolowy jedną z najbardziej biozgodnych i najbardziej aktywnych substancji na skórze z grupy alfa-hydroksykwasów. Substancja słynie z właściwości zwiększających spoistość naskórka, stąd może okazać się najlepszym wyborem dla skóry gąbczastej i powierzchownie zanieczyszczonej.
  • Kwas szikimowy. Wykazuje podobne właściwości do kwasu glikolowego. Odznacza się wyższą skutecznością i tym samym inwazyjnością. 
  • Kwas trójchlorooctowy denaturuje białko i silnie złuszcza (w zależności od zastosowanego stężenia) średnie, a nawet i głębokie warstwy naskórka. Może przynieść spektakularne efekty lecznicze przy szybko zanieczyszczających się powierzchownie partiach skóry (gąbczasta struktura) oraz tkwiących filamentach łojowych, opornych na jakiekolwiek leczenie. 

Izotretinoina i tretinoina. Izotretinoina jest retinoidem pierwszej generacji, działa efektywniej w hamowaniu nadmiernego łojotoku o różnorakiej patogenezie. Kuracje izotretinoiną wewnętrznie są polecane nie tylko w przypadku leczenia trądziku cystowego i ropowiczego, ale także nadmiernego łojotoku i łojotokowego zapalenia skóry oraz ich następstwach. Izotretinoina stosowana zewnętrznie hamuje łojotok, zmniejsza ujścia gruczołów łojowych i zapobiega ich rozpulchnieniu oraz hamuje stan zapalny. Tretinoina z kolei doskonale hamuje hiperkeratynizację, może okazać się szczególnie pomocna, gdy u podnóża problemu zaskórników otwartych leży nadmierna ilość czopującego gruczoły łojowe naskórka.

Peelingi zasadowe. Wbrew powszechnej opinii: mydła nie muszą pogrążać trądzikowych typów skóry, nie służą jedynie etapowi myjącemu - a mogą zajmować więcej miejsca w pielęgnacji:, na przykład zastępować peelingi oraz preparaty usuwające martwe złogi niezłuszczonego naskórka, zalegającego łoju oraz innych zanieczyszczeń. Mogą być bezpiecznie stosowane w przypadku kiepskiej tolerancji kwasów oraz pochodnych w leczeniu mało zaognionego trądziku - to również substancje regulujące, które w przypadku skóry z łojotokiem nierzadko są mniej agresywne oraz bardziej efektywne w działaniu od zalecanych sposobów normalizacyjnych. W skrócie - czasami oczyszczenie skóry raz na jakiś czas agresywnym, pieniącym się i zasadowym mydłem może oddziaływać na skórę lepiej niż pseudo-delikatne peelingi kwasowe lub niedopasowane metody regulacyjne.

METODA TRZECIA: Normalizacja nadmiernego łojotoku i działanie ściągająco-absorbujące.

Metoda najobszerniejsza ze wszystkich, zaś najmniej bogata w objętościowy tekst, bowiem normalizacja łojotoku może wymagać przeprowadzenia szeregu metod diagnostycznych, prób, testów obciążeniowych i eliminacyjnych, a nie sposób o tym napisać w jednym, czy nawet w kilku artykułach celowanych. Obecność endogennego łojotoku zawsze wymaga głębszej autorefleksji i czasami jedynym, rozsądnym działaniem są podjęte działania lecznicze o charakterze wewnętrznym - regulacja przekaźników DHT, normalizacja gospodarki hormonalnej, czy w skrajnych i niewyjaśnionych (często uwarunkowanych genetycznie) przyczynach idiopatycznego łojotoku - podleganie kuracji doustną izotretinoiną. Co więcej, często tego typu kuracje regulują nie tylko skórę, ale i cały organizm.

Zioła odtłuszczające usuwają nadmiar sebum i potu, oczyszczają naskórek, dając natychmiastowe uczucie świeżości wraz z poczuciem czystości. Mogą zastępować płyny micelarne i wzmacniać efekt oczyszczający, pełniąc rolę trzeciego kroku oczyszczania (po myciu przy użyciu wody). To także świetna baza do masek oczyszczających i rozrzedzania za ciężkich konsystencji, bowiem napary mogą pełnić funkcję aktywatora. Niektóre zioła zawierają sporo ściągających garbników oraz naturalnych saponin, które zapewniają efekt odświeżenia oraz bardzo dobrze usuwają nadmiar tłuszczu ze skóry. Są również bogate w związki o działaniu antyseptycznym - nie wyjaławiają skóry, ale ograniczają ilość patogennych bakterii, wirusów, pasożytów. Można do nich zaliczyć między innymi wawrzyn szlachetny, miąższ kasztanowca zwyczajnego, tymianek, skrzyp polny, pięciornik, wierzbownicę drobnokwiatową, oczar wirgilijski oraz mydlnicę lekarską.

Naturalne glinki i błota. Dzięki wysokiej zawartości łatwo przyswajalnych związków mineralnych, glinki doskonale detoksykują i oczyszczają tkanki - wiążą metale ciężkie, dostarczają niezbędnych minerałów, podnoszą pH skóry, posiadają niezwykłe właściwości absorbujące, poprawiają przepływ krwi i limfy - usprawniają nie tylko przepływ związków wartościowych, ale i poprawiają odprowadzanie szkodliwych metabolitów. Okłady z glin i błot posiadają neutralne lub lekko zasadowe pH - doskonale pochłaniają, emulgują i usuwają tłuszcz z powierzchni skóry. W przeciwieństwie do zasadowych środków myjących nie zaburzają mikroflory skórnej, ale stosowane nierozważnie i zbyt często, mogą silnie odwadniać skórę


METODA CZWARTA: Usunięcie mechaniczne powierzchownie ulokowanych treści zaskórniczych. Metoda krótkoterminowa, ale skuteczna. Usunięcie mechaniczne treści okazać się niezbędne w leczeniu zmian stwardniałych, gdy złogi są głęboko i mocno ulokowane w ujściach gruczołów łojowych, będąc zupełnie opornymi na inne sposoby regulacji naskórka.


Manualna ewakuacja treści. Fizyczny nacisk na obszar skóry powoduje uwolnienie zaległej treści, jest to jednak zabieg wysoce ryzykowny - uszkadza strukturę skóry oraz może stać się potencjalnym źródłem zakażenia. Nie rozwiązuje również trwale problemu zaskórników, warto go rozważyć jedynie w niektórych przypadkach i najlepiej przy zastosowaniu specjalnej łyżeczki pętelkowej - unny.

Peelingi mechaniczne ścierają wierzchnie warstwy zanieczyszczeń, Pocieranie naskórka może okazać się niezwykle pomocne szczególnie w leczeniu zmian ulokowanych powierzchownie, przynosząc niemal natychmiastowe efekty. Warto łączyć zabiegi manualnego złuszczania naskórka ze złuszczaniem chemicznym - często mizerne w rezultatach metody, mogą, ku zaskoczeniu, przynosić spektakularne rezultaty dopiero po połączeniu swych wzajemnych działań. Peeling mechaniczny można wykonać klasycznymi drobinami ścierającymi lub strukturami o ziarnistej strukturze (uwaga na miałkość i wielkość drobinek, ich ścieralność oraz formułę peelingu), akcesoriami o nierównomiernej fakturze (porowata gąbeczka konjac [tutaj], szmatki myjące [tutaj], silikonowe płatki z wypustkami myjącymi [tutaj] lub szczoteczka soniczna [tutaj]) oraz peelingami gommage. Peelingi mechaniczne zwykle kojarzą się z czymś brutalnym, agresywnym, niesprzyjającym lepszej kondycji cery. Otóż w wielu przypadkach, wbrew biegowym opiniom, pocieranie skóry wpływa korzystniej na kondycję skóry wrażliwej i delikatnej, bowiem łatwo manipulować siłą i dostrzec szybkie efekty (pozytywne bądź też negatywne) w tej konkretnej metodzie regulacyjnej.

METODA PIĄTA:Ochrona antyoksydacyjna.

Antyoksydanty wymiatają wolne rodniki, dzięki temu wypełniające hojnie drogi gruczołów łojowych treści zaskórnicze oksydują wolniej - są bardziej plastyczne i znacznie prostsze w ewakuacji niż przestarzałe i twarde struktury, będące jednocześnie stałym źródłem szkodliwych oksydantów. Warto również spojrzeć na temat ochrony antyoksydacyjnej znacznie szerzej - wzbogacać zarówno pielęgnację, jak i dietę nie tylko o wyizolowane substancje o działaniu antyrodnikowym (co może okazać się działaniem zwodniczym, gdyż antyoksydanty bardzo łatwo mogą zmieniać swoją budowę chemiczną i pełnić rolę  niebezpiecznych dla zdrowia oksydantów), ale również ograniczać ilość substancji niestabilnych chemicznie (oleje roślinne, tłuszcze utwardzane), źródeł stałej podaży dużej ilości glukozy (glikacja białek, leptyno- i insulinooporność), czy unikać sytuacji,w  których skóra jest narażona na nadmierne działania oksydacyjne - nadmierna ekspozycja słoneczna, silne podrażnienia, stany zapalne.

Z doświadczenia wiem, że krokiem milowym w pielęgnacji każdego typu i rodzaju cery borykającej się z zaskórnikami jest przede wszystkim właściwa, podstawowa pielęgnacja. Nie jest to łatwe, ba, kto tak powiedział?, bowiem łatwo ulec wpływom, dokonując iluzorycznych, pochopnych wyborów, gdy kondycja skóry jest niewyczerpanym źródłem depresyjnych myśli. Choć wiem, że niemal każdy z nas w dzisiejszych czasach nastawiony jest na szybkie i maksymalne efekty, pokora i uważność są nierzadko brakującym kluczem do osiągnięcia pożądanych rezultatów.

UWAGA! W tym roku przeprowadzam pierwszą wyprzedaż szafy, znajdziesz unikalne, w większości nowe ubrania z 50% wzwyż obniżką ceny [więcej tutaj].

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło, Ewa

CZY TONIKI POPRAWIAJĄ KONDYCJĘ SKÓRY? MOGĄ TAK SAMO POMAGAĆ, JAK I SZKODZIĆ!

$
0
0

Są rzeczy ważne i mniej ważne. Rola tonizowania w ciągu tych kilku lat eskalowała do poziomu fundamentalności pielęgnacji niemal każdego rodzaju i typu cery, rodząc haniebne spojrzenia w stronę nieszczęsnych pyszałków, pomijających zuchwale tenże krok pielęgnacyjny. Czy zatem zawsze tonik jest usposobieniem rozsądku w pielęgnacji? Czy jest, o zgrozo, zupełnie odwrotnie?

TONIKI. WPROWADZENIE. 

Toniki to kosmetyki oparte głównie na wodzie, różnorakiej jakości, i to już na samym początku budzi pewne wątpliwości. Im dalej w las, tym nurtujących pytań i drażliwych kwestii ciągle przybywa... Zastosowane składniki, formuła, dodatek alkoholi, silne konserwanty... Nie oszukujmy się, nie każdy włada wystarczającym sprytem, wiedzą i czasem, by rozszyfrować ukryte zamysły producenta. 

To jednak nie wszystko. A co z częstotliwością stosowania, współpracą z innymi produktami, tolerancją skóry? Niby to taki niewinny krok, ale ileż szkód można wyrządzić nieroztropnym stosowaniem aktywnego płynu. Niektórych ta ponura sytuacja przytłacza i rezygnują świadomie z płynących korzyści, niektórymi targa złowrogo serce i z labilnością choleryka ulegają namiętnościom, a niektórzy zuchwale wcielają w życie zasłyszane, bałwochwalskie kazania.  

Zmierzając do sedna: toniki to trudne konsystencje, i jeszcze trudniej jest je wprowadzić do pielęgnacji w  taki sposób, by sobie nie zaszkodzić. Formuła toników zawsze będzie wymagać stosowania produktów kompensacyjnych, co w praktyce poszerza pielęgnację i nie służy minimalnym działaniom. Nie oznacza to również nagannego działania, jednak z pewnością osoba stosująca regularnie toniki, nie ograniczy się do tak małej puli produktów jak osoby migające się od codziennego odświeżenia. Dlaczego?

Tonik stosowany równoległe z kosmetykami oczyszczającymi nie jest niczym innym jak kolejnym etapem myjącym, zresztą, o dość wysokim potencjale drażniącym i wysuszającym. Zwodnicze jest dopisywanie tonikom doniosłych właściwości - uniemożliwia to zarówno ich postać, jak i miejsce stosowania. Wodna struktura szybko odparowuje z naskórka. Oczywiście jest tutaj bogactwo zależności, bowiem czasami takie działanie jest wręcz pożądane, na przykład w celu redukcji nadmiernej ciężkości etapu myjącego lub nadania lekkości kolejnym krokom pielęgnacyjnym, ściągające właściwości mogą również przysłużyć się działaniem niektórym typom cery. Nie zmienia to jednak faktu, że stosowanie toników to ślizganie się po bałamutnym lodzie, szczególnie gdy posiadasz skórę odwadniającą się. 

SĄ I PLUSY, I MINUSY 

Toniki, szczególnie gdy są kolejnym etapem nie do końca rozsądnych, rozbudowanych działań, mogą przynosić więcej szkód niźli pożytku. I nie mam tutaj na myśli jedynie toników alkoholowych, choć te, w wielu przypadkach, są szatańskim ucieleśnieniem zła. Największy problem to stosowanie wodnych konsystencji w momencie zwieńczenia etapu - etapu myjącego, złuszczającego, oczyszczającego, który nie powleka skóry ochronną, okluzyjną warstwą lub też ją zapewnia, ale dodatkowa ingerencja jest niemile widziana.


Problem narasta w momencie, w którym ucieczka wody nie zostaje fizycznie częściowo zablokowana (brak osuszenia, nie pozostawienie warstwy emolientów po złuszczaniu, myciu) oraz, co gorsza, jest nasilana przez dodatkowe drażnienie (np. pocieranie, oklepywanie). Na skórze odwodnionej lub szybko odwadniającej się (z różnorakich powodów), sam etap tonizowania może okazać się skrajnie niebezpieczny w skutkach, bowiem już sama postać toniku, niezależnie od stosowanych metod, będzie skórę odwadniać i zabierać to, co udało się dostarczyć lub mądrze pominąć w poprzednich krokach.


Z drugiej strony - lekkie i potencjalnie wysuszające właściwości tonizacji można równie sprytnie wykorzystać i w rozsądnej pielęgnacji, zwłaszcza gdy toniki posiadają aktywne substancje o kierunkowym działaniu, a skóra wymaga zelżenia przeprowadzanych działań. Tak lekka forma może być brakującym elementem zbyt powlekającego etapu myjącego (pozbędzie się nadmiaru okluzyjnych związków, łagodniej niż przy obecności detergentów i akcesoriów), może doskonale równoważyć ciężkość produktów niespłukwianych (kremy, serum, oleje, podkłady kremowe), regulować skórę w bardzo lekkiej formie oraz usuwać nadmiar sebum. Kroki te nie mają najmniejszego sensu przy skłonności do łojotoku - skutki bowiem będą odwrotne.

JAK WYBRAĆ WŁAŚCIWĄ FORMUŁĘ W ZALEŻNOŚCI OD POTRZEB 

Toniki mimo wielu wad - mogą sprzyjać lepszej kondycji skóry. Wyborem najprostszym są czyste wody termalne, wody kwiatowe (hydrolaty) oraz domowe napary ziołowe. Nie będą one zawierać składników dodatkowych, zatem będą działać głównie, mniej lub też bardziej, odtłuszczająco na powierzchnię naskórka i stosowane emolienty.


Tonik tonikowi jest jednak nierówny. Mimo że każdy produkt tego typu będzie potencjalnym zagrożeniem dla skóry tracącej wilgoć, w zależności od przebiegu pielęgnacji i zapotrzebowania na okluzję - może jej wręcz dostarczać (obecność związków powlekających rozpuszczalnych w wodzie). Warto przede wszystkim zwrócić uwagę na odczucia organoleptyczne - czy konsystencja tonera jest wodnista i przelewająca się, czy jednak bardziej żelowa, zwarta, lepka. Niektóre produkty będą całkowicie wysychające, część z nich może powlekać skórę filmem, a niektóre nawet sensownie nawadniać wierzchnie warstwy naskórka. Choć skład odgrywa duże znaczenie, warto zacisnąć, choć na chwilę, powieki i skupić się na innych zmysłach. Oceń obiektywnie co konkretnego dzieje się ze skórą, gdy pielęgnację zakończysz ostatecznie na zastosowaniu toniku, jeśli uznasz, że:

  • Twoja skóra bezpośrednio lub w przeciągu kilku minut jest zdecydowanie bardziej ściągnięta i odczuwasz większy dyskomfort,
  • jeśli dyskomfort i wysuszenie narasta wraz z czasem,
  • Twoja skóra zaczyna stopniowo lub nagle przetłuszczać się bardziej niż zwykle lub nigdy dotąd to nie występowało,
  • lub następnego dnia Twój naskórek wygląda zdecydowanie gorzej, to jest przejawia objawy podrażnienia, dehydratacji lub obecności łojotoku, 

Porzuć złudzenia. Tonik nie jest z pewnością niezbędnym elementem w Twojej pielęgnacji. Nie bacz jedynie na chwilowe działanie produktu, równie kluczowe jest to, co dzieje się z Twoją skórą po kilku, kilkudziesięciu, czy setnych minutach od zastosowania tonera. Musisz wiedzieć, że niezależnie od tego, co zastosujesz po nałożeniu powyższego produktu, Twoja skóra jest potencjalnie wysuszana na tym etapie i bynajmniej nie sprzyja to jej lepszej kondycji - a wręcz pogarsza, bowiem wzmaga, ponad realne wymagania, zapotrzebowanie na emolienty. Możesz oczywiście wspinać się na wyżyny kreatywności i próbować kompensować właściwości tonera, ale odpowiedz sobie na jedno, bardzo ważne pytanie: czy warto?

Z pewnością na ten etap warto zdecydować się w dwóch, konkretnych przypadkach - niewielkiej tendencji do odwodnienia (tonik będzie poprawiał walory użytkowe innych stosowanych produktów) oraz cerze naturalnie łojotokowej (ale nie jednocześnie odwodnionej, może odtłuszczać naskórek i ograniczać wpływ toksycznego w nadmiarze sebum). Niewiele jest jednak takich typów cery, co skłania mnie do wydania smutnej konkluzji - toner w wielu przypadkach jest zbytecznym i szkodliwym elementem w pielęgnacji.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Jest drobna garść przesłanek przemawiających za tym, by wprowadzać wodne konsystencje do pielęgnacji. Nie ulega wątpliwości, czasami jest to najlepsza i jedyna forma regulacji i nawodnienia skóry, czemu zresztą zamierzam poświęcić więcej niż pięć minut, a temat nie cierpi zwłoki.

Świadoma jednak konsekwencji i swej wcześniejszej, odmiennej postawy, muszę wznieść larum i odmówić sensowności obecności tonerów w pielęgnacji każdego, bez wyjątku, rodzaju i typu skóry. To mija się z sensem pielęgnacji świadomej, choć doceniam ich miejsce w pielęgnacji kilku, konkretnych modeli. Mnie również chwyciła za serce piękna historia o bajecznym przywracaniu pH, która, jak to w dobrych baśniach bywa, czaruje jedynie gdy wypływa z ust wprawionych gawędziarzy - pomijam już zupełnie fakt, że większość dostępnych produktów posiada zakres pH bezpieczny dla skóry, ale żaden produkt tonizujący nie przywróci jego właściwego poziomu w takiej formie i postaci, ba! może wręcz nasilać objawy preparatów nadmiernie zasadotwórczych lub kwasotwórczych. Pragnę poznać kosmetyk domowego użytku, który stabilizuje natychmiastowo sprzyjający zakres miernikowy - ale pozostaje on nadal w strefie moich najskrytszych marzeń. A tonik... w mojej pielęgnacji skąpię mu miejsca. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło, 
Ewa

JAK WYKONAĆ TRWAŁY, KARNAWAŁOWY, MINERALNY MAKIJAŻ? | GARŚĆ TRIKÓW Z ANNABELLE MINERALS

$
0
0

Kosmetyki mineralne skradają serca wielu. Prosty, nieskomplikowany skład, wyborne krycie, mocny kolor... jednak mimo zdeklarowanych uczuć, rodzą pewien lęk i narastające wątpliwości, szczególnie gdy wymaga się od nich całodniowej trwałości. Co zrobić, by Twój makijaż dorównywał trwałością tradycyjnym kosmetykom marek profesjonalnych?

PRZYGOTOWANIE SKÓRY TWARZY I POWIEK

Powiedzmy sobie wprost, bez zbędnej pruderii i porozumiewawczych gestów, cera zaniedbana, nieoczyszczona, zrogowaciała lub rozregulowana nigdy nie będzie cieszyć się taką trwałością oraz lekkością makijażu, jak ta, która mimo że nie jest wolna od skaz skórnych, jest odpowiednio traktowana. Pielęgnacja może istnieć bez makijażu, ale zasada ta nie działa w równaniu odwróconym. Odczuć to można zwłaszcza stosując kosmetyki mineralne, które mimo wielu zalet, posiadają bardziej wymagającą strukturę.

Za określeniem właściwa pielęgnacja kryją się działania zrównoważone sensowne, tworzące logiczny ciąg i odpowiadające bieżącym potrzebom skóry. Temat wałkuję na blogu od prawie 6 lat, to właśnie ta lekkość w dopasowywaniu działań sprzyja normalizacji cery i ogranicza do minimum problem łojotoku wywołanego oraz wzmożonego rogowacenia, które są reakcjami patologicznymi i w głównej mierze odpowiadają za kiepską trwałość makijażu oraz jego niekorzystne wykończenie. Możliwe, że już samo dopracowanie pielęgnacji zapewni wielogodzinna trwałość makijażu mineralnego.

Dzisiejszy wpis ma jednak dostarczyć szybkich wskazówek, które znacznie wydłużają trwałość makijażu i jednocześnie nie wymagają kilku miesięcy systematycznych działań, by przynieść oczekiwane rezultaty. W tym miejscu warto napisać szerzej o stosowanych bazach pod makijaż, szczególnie tych, które świetnie współpracują z sypkimi strukturami. Nie muszą być to konkretne produkty kierunkowe z rażącym po oczach emblematem marki profesjonalnej, rolę bazy może pełnić każdy inny produkt, który spełnia właściwie swoją funkcję, przynosząc natychmiastowy pożądany efekt. Oczywiście w zależności od rodzaju i typu cery, jej potrzeb, aktualnych warunków i stosowanych produktów, będą to zupełnie odmienne kosmetyki, o czym pisałam znacznie szerzej w artykule poświęconym bazom pod makijaż [tutaj].

  • Bazy suche. Przed aplikacją podkładu mineralnego zaaplikuj wybraną sypką bazę pudrową, która wypełni pory i nierówności oraz zmniejszy przyczepność kolejnych, aplikowanych produktów (łatwiej i równomiernie rozprowadzisz je na skórze bez tworzenia plam). Sypka warstwa stworzy swoistą izolację między skórą, a makijażem, a tym samym - przedłuży jego trwałość. W tej roli sprawdzą się pudry drobno zmielone o dobrych właściwościach absorbujących, które nie będą widoczne na skórze, wygładzą optycznie strukturę skóry oraz wydłużą trwałość makijażu. W tym celu możesz wykorzystać udany puder glinkowy marki Annabelle Minerals [pełna recenzja] lub tradycyjne, jednoskładnikowe krzemionki. Cera naturalnie łojotokowa / tłusta / normalna bez tendencji do przesuszeń. 
  • Bazy żelowe typu dry touch. Wypełniają nierówności skóry, zastygają oraz nie zostawiają tłustego, lepkiego nalotu, przez co tworzą suchy, ochronny film, który chroni makijaż przed działaniem nadmiaru sebum i ułatwia późniejszą aplikację makijażu. W tym celu możesz wykorzystać żele (na przykład kwas hialuronowy / żel aloesowy [tutaj]) lub kremy zastygająco-żelowe (na przykład Pore Refiner Bioderma / Serum nawilżające + HA The Ordinary) lub możesz dodać do Twojego ulubionego produktu pielęgnacyjnego szczyptę krzemionki lub mikrosfer silikonowych. Cera naturalnie łojotokowa / tłusta / normalna bez tendencji do przesuszeń. 
  • Bazy lepkie, mokre. Aplikacja kosmetyków mineralnych na mokrą, jeszcze lepką bazę (olej pielęgnacyjny, bogaty krem, czy barwiący produkt kolorowy, na przykład tint) jest dość ryzykowna, natomiast pomimo ciążącego niczym chomąto prawdopodobieństwa plam, zacieków i oksydacji koloru, na niektórych typach skóry właśnie ta technika pozwala na niesamowitą trwałość makijażu, bowiem pigmenty fantastycznie chwytają się bazy oraz nadmiernie nie wysychają, co jest dość kluczowe, jeśli borykasz się z cerą wysuszającą się. Pamiętaj, by przy tego typu działaniach należy zawsze działać bardzo szybko i najlepiej - akcesorium o dużej ilości włosia, które szybko, bez smug, rozprowadzi podkład mineralny. Polecam szczególnie świetny pędzel short top marki Annabelle Minerals. Cera sucha i odwadniająca się. 
  • Bazy wygładzające (silikonowe lub o zastygająco-wypełniającym wykończeniu). Bazy silikonowe, szczególnie o tępej i gęstej strukturze, doskonale wygładzają optycznie skórę oraz nadają jej jedwabistości i gładkości. Podkład mineralny po zastosowaniu takiej bazy nie osiada nadmiernie w nierównościach skóry oraz ma zwiększoną trwałość. Cera sucha, dojrzała, z nierównomierną fakturą. 

Właściwe przygotowanie okolic oczu może spędzać sen z powiek, szczególnie gdy problem tłustych powiek nie jest ci obcy, posiadasz powieki opadające lub planujesz wykonanie szalonego, karnawałowego makijażu, który jest jednak bardziej wymagający: precyzyjny, z liniami, widocznymi roztarciami lub intensywnymi i ciemnymi kolorami. By zachwycać tłumy, wymaga nienagannej trwałości aż do momentu demakijażu.

Po latach wielu doświadczeń i nieudolnych prób okiełznania moich potwornie problematycznych powiek, które ewidentnie nie znoszą makijażu, najbardziej odczuwalne i widoczne rezultaty zauważyłam po szybkiej aplikacji produktów sypkich lub prasowanych na kosmetyki kremowe o zastygającej formule. Prym wiedzie żelowa, zastygająca kredka przeznaczona do stosowania na linię wodną, polecam szczególnie moją ulubioną serię Zoeva Graphic Eyes. Kredka zwiększa przyczepność pigmentów, podbija ich intensywność, a przez wchłaniającą się i niemażącą formułę, doskonale utrzymuje produkty kolorowe, w tym oczywiście tytułowe kosmetyki mineralne. Atutem jest również kremowo-żelowa konsystencja, która nie wysusza skóry oraz skutecznie wypełnia nierówności i załamania, przez co makijaż jest bardziej jednolity, a aplikacja makijażu jest szybsza i bardziej satysfakcjonująca (mniejsza tendencja do osypywania). Przy pozbawionych karnawałowego szaleństwa makijażach, możesz wykorzystać jako bazę cienie kremowe, ważne, podobnie zresztą jak w przypadku kredek, by ich formuła nie była aż nadto masełkowata, gęsta, topniejąca, a sucha i zastygająca w dotyku. Dużym entuzjazmem darzę włoską kolorówkę, w tym cienie kremowe marki Nabla.

Garść trików
  • Przed aplikacją makijażu mineralnego odciśnij nadmiar sebum w chusteczkę higieniczną lub papier śniadaniowy, zdejmiesz w ten sposób nadmierną ilość tłuszczu, który mógłby negatywnie korelować z pigmentami mineralnymi i innymi, aplikowanymi na skórę produktami (na przykład bazami zastygającymi), 
  • Suchą, pudrową bazę aplikuj delikatnie wilgotną gąbeczką bezlateksową - puder będzie ściślej przylegał do skóry, zapewni bardziej naturalny efekt oraz znacznie przedłuży trwałość makijażu, a Ty zniwelujesz ryzyko przeładowania skóry ilością makijażu, 
  • Jeśli już przy pierwszej warstwie zauważysz, że makijaż wygląda zdecydowanie za sucho i pudrowo, zwilż intensywnie gąbeczkę bezlateksową w wodzie, zamocz ją w odrobinie sprawdzonego kremu nawilżającego, odciśnij nadmiar wody i łagodnymi ruchami stemplującymi spacyfikuj podkreślony przez wysuszenia obszar, a następnie zaaplikuj ponownie cienką warstwą podkład mineralny, 
  • By unikać brudzenia makijażu tuszem, zanurz w krzemionce lub innym pudrze matującym patyczek kosmetyczny, delikatnie przytrzymując nim raz dolną, raz górną powiekę, 
  • Jeśli masz duży problem z nadmiernym łojotokiem i nierówną fakturą skóry, w wyjątkowych sytuacjach możesz użyć sprayu utrwalającego (Kryolan) w roli bazy - spray silnie ściągnie pory oraz pokryje naskórek nieprzepuszczalnym, gładkim filmem. 
  • Jeśli pragniesz uzyskać świetlisty glow, do Twojej bazy dosyp mineralnego pudru rozświetlającego lub cienia mineralnego z zawartością połyskującej miki,
  • Operując ciemnymi kolorami, zawsze zwijam w kształt otwartego ku oku pierożka płatek kosmetyczny. To, co ma opaść, spadnie do wnętrza bawełnianej sakiewki. 

ODPOWIEDNI SPOSÓB APLIKACJI

Wiele osób rezygnuje ze stosowania kosmetyków mineralnych właśnie na tym etapie - nie do końca słusznie, choć rzeczywiście system aplikacyjny może wydawać się wyjątkowo skomplikowany.

Każda technika, zarówno ta sucha, jak i mokra, ma swoje plusy i minusy. Każda z nich również, w zależności od typu i rodzaju skóry, utrzymuje się zupełnie inaczej. 

  • Metoda na sucho to najpopularniejsza metoda nakładania minerałów. Aby zaaplikować podkład mineralny prawidłowo, zgodnie ze wskazówkami, zanurz pędzel w podkładzie, wykonując koliste ruchy i następnie otrzep z nadmiaru pyłów. Zapobiegnie to nadmiernemu pyleniu i nabierze idealną ilość produktu na pędzel. W metodzie na sucho, bardzo ważne są dokładne, rozcierające, koliste ruchy i warstwowa aplikacja (im bardziej zwarty proszek, tym lepiej trzeba go rozetrzeć, im bardziej suchy - tym ruchy mogą być krótsze i mniej intensywne), które za każdym razem równomiernie rozprowadzić. By cieszyć się dobrą trwałością makijażu, należy pamiętać o stopniowości tego procederu i małej ilości makijażu. 
  • Aplikacja na mokro dzięki zastosowaniu wody, pozwala na redukcję suchości podkładu mineralnego podczas aplikacji (co ułatwia nakładanie minerałów jeśli są bardzo suche i pylą), poprzez zwiększenie jego krycia, przyczepności i intensywności. Warto mieć jednak na uwadze fakt, że nakładając minerały w ten sposób zawsze istnieje duże ryzyko rozwarstwienia się podkładu, warzenia i spływania. Kluczową rolę odgrywa tutaj technika i szybkość działania. Technika tradycyjna (zwiększająca krycie i przyczepność podkładu) polega na zamoczeniu pędzla w odpowiedniej ilości proszku mineralnego (należy postępować analogicznie jak w przypadku aplikacji na sucho), a następnie łagodnym zwilżeniu pędzla płynem. Lekko wilgotne włosie i mokry podkład mineralny nabiera przyjemnej konsystencji i lepiej się rozprowadza, znacznie zwiększając swoje krycie. Należy uważać na ilość podkładu i przyłożyć się do porządnego rozcierania pyłu, aby uniknąć tworzenia się smug. Technika odwrócona (zmodyfikowana dla słabszego krycia, lepszej przyczepności i mniejszej widoczności suchych skórek). Zanim nałożysz podkład - zwilż skórę, a następnie suchym pędzlem, pokrytym minerałami nałóż podkład. Metoda ta ułatwia równomierną aplikację suchego proszku (dla ułatwienia można także lekko zwilżyć pędzel, technika tradycyjna może stawiać opór cięższym minerałom. Suchy proszek nie osiada także w odstających skórkach. Należy jedynie bardzo dokładnie rozcierać podkład, tak, by nie powstały smugi. Technika nakładania podkładu mineralnego bezlateksową gąbeczką pozwala na idealny balans miedzy wodą, a podkładem mineralnym (gąbeczka oddaje idealną ilość wody, a podkład nabiera delikatnej, lekko mokrej konsystencji) , jest to jedna z najlepszych metod nakładania podkładu na mokro, zwłaszcza dla osób, które nie są wprawione w nakładaniu minerałów. Aby wykonać makijaż, należy zwilżyć gąbeczkę w wodzie, odsączyć jej nadmiar i delikatnie zamoczyć w suchym proszku i delikatnie stemplującymi ruchami, nałożyć podkład.

Cerom suchym, odwadniającym się lub też szybko tracącym wilgoć, zalecam działania optymalizacyjne, czyli dążące do tego, by makijaż zachowywał jak najdłużej swoją wilgotność. Można to osiągnąć wykorzystując różne środki. Pomocne mogą okazać się bazy mokre i/lub aplikacja makijażu mineralnego przy pomocy płynów, które również całkowicie nie wysychają, na przykład mgiełki nawilżające o odpowiednim poślizgu. Skórom typowo łojotokowym, bez dużej tendencji do wysychania, zdecydowanie odradzałabym tego typu postępowanie, a raczej podążałabym swoim wzrokiem w kierunku baz typu dry-touch oraz pudrów opartych na kaolinie, które fantastycznie normalizują łojotok i pochłaniają nadmiar sebum.

Garść trików
  • Jeśli zauważasz suche miejsca w rejonie oczu lub nosa, wklep palcem odrobinę naturalnego oleju lub płynnego kompleksu silikonowego w strategiczne miejsca, 
  • Jeśli podkład jest zdecydowanie za mokry, a skóra intensywnie przetłuszcza się, by uchronić podkład przed rozwarstwieniem się i migracją, w kawałeczki papieru śniadaniowego wprasuj okrężnymi ruchami puder matujący, przyłóż do skóry i ruchem stemplującym dociskaj dodatkowo wilgotną gąbeczką, efekt murowany! 
  • W kawałeczki papieru śniadaniowego wmasowuję również podkład mineralny, gdy potrzebuję szybkiej poprawki w trakcie ważnego dla mnie wyjścia, wystarczy kilka sekund, by zdjąć nadmiar sebum oraz wyrównać koloryt skóry, 
  • Jeśli przesadzisz z ilością podkładu mineralnego, zwilż delikatnie płatek kosmetyczny i łagodnie okładaj nim skórę - płatek zbiera nadmiar pudru i scala makijaż, zdejmując z niego pudrowość, 
  • Jeśli obawiasz się, że Twoje konturowanie twarzy lub aplikacja różu będzie przerysowane i niestosowane, przed zamoczeniem pędzla w produkcie barwiącym, rozetrzyj w nim uprzednio podkład mineralny. Proste, a działa! 

TECHNIKI UTRWALAJĄCE

Krok trzeci, ostatni - i równie ważny jak pozostałe - utrwalenie makijażu. Podobnie zresztą jak w aplikacji makijażu mineralnego, w zależności od typu i rodzaju skóry oraz jej skłonności i potrzeb, nie zawsze najlepszą metodą utrwalającą będzie zastosowanie pudru. Pudry tak, jak mogą rzeczywiście przedłużać trwałość makijażu, tak równie dobrze mogą go skracać i wpływać katastrofalnie na wygląd podkładu, generując dodatkowe problemy skórne. Dzieje się tak dlatego, gdyż są dodatkową, potencjalnie wysuszającą warstwą, przez co mogą prowadzić do nadmiernej ucieczki wody, co spowoduje uwidocznienie struktury twarzy, dyskomfort, uczucie ściągnięcia, podrażnienia, a w niektórych przypadkach - wzmożony łojotok. Nie zawsze tak się dzieje, ale warto mieć to na uwadze.

  • Pudry utrwalające. w formie tradycyjnej. Do utrwalania makijażu wieczorowego warto wybierać pudry drobno zmielone, miałkie i delikatne o silnych właściwościach wygładzających, pozbawionych mocnych właściwości odbijających światło, jeśli planujesz korzystnie błyszczeć w świetle fleszy. Polecam szczególnie świetny puder rozświetlający Pretty Glow Annabelle Minerals oraz Transucent Loose Powder marki Sheseido. pudry utrwalają makijaż, nie powodują ściągnięcia skóry oraz cudownie prezentują się na zdjęciach i sztucznym oświetleniu. Jeśli cenisz naturalne wykończenie, aplikuj puder za pomocą papieru śniadaniowego zamiast pędzla :) 
  • Techniki mokre. Zwieńcz makijaż wybraną, nawilżającą mgiełką. Zraszanie makijażu scala pigmenty oraz ściąga nadmierną pudrowość produktów kolorowych. Warto zwrócić uwagę nie tylko na skład i formułę mgiełki, ale i aplikator, który musi rozpylać subtelną i gęstą, wilgotną mgiełkę. Jeśli ten ostatni krok sprawia Ci wiele problemów, zwilż łągodnie płatek kosmetyczny i łagodnie okładaj nim skórę. 
  • Suche spraye utrwalające. Jeśli żadna z powyższych metod nie przynosi oczekiwanych rezultatów, warto utrwalić makijaż profesjonalnymi sprayami, które silnie obkurczają pory i pokrywają naskórek niewidoczną warstwą zabezpieczającą, odporną na pot, sebum i niekorzystne warunki atmosferyczne. Polecam szczególnie fantastyczny spray fixujący marki Kryolan. Łagodniejszą opcją utrwalającą makijaż będą... suche szampony do włosów :)

A jakie są Twoje niezawodne sposoby na trwały makijaż mineralny? Koniecznie podziel się swoimi tajemnymi trikami w sekcji komentarzy! :)

ARTYKUŁ POWSTAŁ W WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW MINERALNYCH ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam ciepło, 
Ewa
Viewing all 155 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>