Quantcast
Channel: Ewa Szałkowska Blog o pielęgnacji skóry trądzikowej
Viewing all 155 articles
Browse latest View live

ZGRANY DUET | ESSE CREAM CLEANSER AND GEL CLEANSER

$
0
0

Oczyszczanie skóry jest kluczowym elementem przemyślanej pielęgnacji, bowiem wystarczą nawet pozornie nieszkodliwe niedociągnięcia na tak często wymijająco traktowanym etapie, by borykać się z problemami w dalszych krokach pielęgnacyjnych i tym samym generować niepotrzebne, nierzadko wymuszone problemy z cerą.

Po latach tułaczki i głoszonych gwałtownie ze swadą tyrad, zdałam sobie sprawę z ogromnego problemu dostępności środków myjących, które nie wyrządzają szkody - nie tylko mającej przeszłość dermatologiczną, traktowaną dostępnymi lekami niczym batem, skórze, ale również zupełnie normalnej, nieposiadającej jakichś wyjątkowych problemów.

Muszę przyznać, że bardzo miłą odmianą, choć niekoniecznie ekonomiczną, okazała się marka Esse, a szczególnie kremowy cleanser z serii uniwersalnej.

GEL CLEANSER

Zacznę zgrabnie od produktu, który lubię znacznie mniej - owszem, żel Esse to bardzo dobry kosmetyk o niesamowicie przyjemnych walorach użytkowych, zwłaszcza dla mężczyzn (dlaczego, napiszę o tym poniżej), aczkolwiek w moim mniemaniu niewarty tak wysokiej, narzuconej ceny. Podobny efekt pielęgnacyjny można osiągnąć znacznie tańszym, będącym zamiennikiem, żelem rumiankowym polskiej marki Sylveco, dostrzegam tutaj mnóstwo podobieństw, choć wersja z olejkiem rumiankowym posiada nieco rzadszą, gorszą w użytkowaniu i bardziej klejącą się formułę.

Żel Esse posiada treściwszą, gęstszą, bogatszą konsystencję, ale nie jakoś wybitnie, wątpliwie przekłada się to na finalną wydajność, bowiem produkt nie posiada mocnych właściwości pianotwórczych i zazwyczaj do pełnego uczucia czystości dozuję zamiast jednej pompki - dwie. Domyślam się, iż w podobny sposób postąpiłaby większość tutaj zgromadzonych. Skóra po zastosowaniu żelu może nie jest do końca tak świetnie oczyszczona (produkt świetnie spłukuje produkty mineralne, tworzące zawiesinę, ale nie rusza nawet łagodnych produktów kremowych), ale efekt ten wzmacnia niezwykle świeży, przyjemny i niesztuczny zapach ziołowej mięty. Muszę przyznać, że struktura żelu i kompozycja zapachowa bardzo umilają stosowanie powyższego produktu, nawet pomimo tego, że nie spełnia on w większości moich oczekiwań. Skóra po zastosowaniu żelu nie klei się, nie lepi, produkt łatwo spłukuje się ze skóry i nie ma przedziwnej tendencji do tworzenia zawiłych farfocli lub też śliskiej, trudno spłukiwanej warstwy. Używa się go dość przyjemnie - szybko i bezproblemowo, już ten sam fakt wystarczy, by zaskarbić sobie sympatię płci przeciwnej.

Delikatne, chociaż skuteczne właściwości myjące nie są w tym przypadku tożsame niezwykle subtelnej formulacji. Już sama konsystencja żelu powinna uruchomić wewnętrzny alarm u posiadaczy cery delikatnej, z dużą tendencją do odwodnienia, bowiem kosmetyki o takiej konsystencji, i nie pozostawię tutaj złudzeń, zawsze będą w mniejszym, lub też większym stopniu wysuszać skórę. Owszem, mogą sprawdzić się stosowane raz na jakiś czas, aby zredukować ilość emolientów i zapobiegać zanieczyszczaniu się cery przez zbyt łagodną pielęgnację (dlatego też żel świetnie uzupełnia kremowy cleanser), szczególnie, gdy masz do tego tendencję, ale z reguły nie są to produkty do stosowania codziennego. Żel Esse wysusza dosyć mocno - efekt odwadniający umieściłabym pomiędzy naturalnymi mydłami, a żelami micelarnymi.

Nie jest to zatem delikatny żel. Na skórze odwodnionej może powodować świąd, podrażnienia i zaogniać rumień, a także wzmagać nadmierny łojotok (choć równie dobrze może i go normalizować), czy zaostrzać stan zapalny. Formuła jest całkowicie domywająca się, choć nie zostawia skrzypiącej, skalanej intensywnymi detergentami skóry. Pory są ładnie obkurczone. Efekt oczyszczający i zwężający pory waloryzuje zawartość kwasu salicylowego. Żelu powinny unikać osoby uczulone lub też nadwrażliwe na salicylany. 

Żel doskonale sprawdza się jako drugi etap dwuetapowego, spłukiwanego oczyszczania, mimo że jestem raczej zwolenniczką jednoetapowego mycia, tak czasami moje tradycjonalistyczne zapędy muszą gdzieś znaleźć swe ujście, chociażby w sferze kosmetycznej. Esse świetnie łączy się z olejami i gęstszymi, kremowymi konsystencjami, które stosowane samodzielnie w pielęgnacji okazują się zbyt powlekające i pojawia się spory problem z ich domyciem/ nadmierną tłustością, ale jednocześnie w jakimś stopniu spłukują się samodzielnie (żel nie domyje czystych olejów). Uważałabym jedynie na oczy i nie stosowałabym żelu w tym rejonie - nie powoduje on silnego szczypania i ich pieczenia, ale już sama zawartość kwasu salicylowego wystarczy, by pilnować gdzie żel ląduje na twarzy.

Bardzo nie podoba mi się mechanizm dozowania produktu - mimo że szklane, porządne opakowanie cieszy me artystyczne oko, o tyle dozownik rzuca produktem gdzie popadnie. Chwila nieuwagi i mam cały, upaprany zlew, który później ciężko jest doczyścić. 

Trochę mi smutno, ale nie dostrzegam niczego wyjątkowego w Gel Cleanser Esse - a na pewno nie tyle, by za pojemność 100 ml płacić ponownie prawie 100 złotych. To łagodnie oczyszczający (choć potencjalnie wysuszający - i ze względu na formułę, i zawartość kwasów) produkt skórę, w sam raz dla osób, które nie stosują makijażu i nie posiadają zbyt wygórowanych oczekiwań, a mycie ma przede wszystkim zapewnić uczucie świeżości, czystości i normalizować skórę,z  którą na co dzień ktoś nie robi niczego szczególnego. Przy większym zapotrzebowaniu na okluzję lub ogromnej tendencji do wysuszania się cery, żel Esse będzie jedynie nasilał problemy z cerą i komplikował pielęgnację. W moim przypadku to bardzo dobry produkt do stosowania "w ramach potrzeby", ale już wiem, że jego obecność na mojej kosmetycznej półce mogę zastąpić wieloma tańszymi zamiennikami. I tak też zrobię.

INCI: Aspalathus Linearis (Rooibos) Leaf Extract*, Decyl Glucoside, Glycerin, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Sclerocarya Birrea (Marula) Seed Oil, Xanthan Gum, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Extract*, Salicylic Acid, Glyceryl Caprylate, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil*, Levulinic Acid, Sodium Levulinate, Aqua (Water), Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Oil*, Citric Acid, Carum Carvi (Caraway) Leaf Oil, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil*, Limonene***
*ingredients from organic farming
***component of natural essential oils
99.8% of the total ingredients are from natural origin
70% of the total ingredients are from Organic Farming


CREAM CLEANSER

W moje niewymyślne, aczkolwiek konkretne potrzeby idealnie wkomponował się cleanser kremowy, nie bez powodu tak często go polecam. To produkt, który zapewnia doskonałą okluzję i ochronę podczas mycia, ale jednocześnie dobrze się spłukuje i nie obciąża skóry tuż po wykonaniu powyższej czynności.

Cleanser nie jest aż nadto kremowy, jego konsystencja jest niezwykle miła i przyjemna w dotyku. Struktura nie jest tłusta, to cudownie delikatna, zrównoważona emulsja, pozbawiona nadmiernej ilości fazy olejowej, przez co cleanser sprawdza się do codziennego zmywania lekkich zanieczyszczeń, w tym również makijażu mineralnego, z którym na pewno świetnie sobie poradzi.

Kosmetyk zaaplikowany na delikatnie zwilżoną skórę, odczuwalnie ją uspokaja, otula, ma niebywale gładką, jednolitą strukturę. Świetnie powleka podczas mycia cerę podrażnioną, odwodnioną nadwrażliwą - jego delikatnie śliska konsystencja zapobiega szarpaniu cery, nadmiernemu pocieraniu, a sama formuła cleansera - doskonale spłukuje się, choć nie pieni się i nie ściąga nawet przesuszonych typów cery. Podczas mycia strukturalnie przypomina jogurt grecki.

To niezwykle delikatna - zarówno pod względem konsystencji, jak i właściwości myjących, kremowa emulsja, nie zmyje cięższego, kremowego makijażu, obawiałabym się, czy samodzielnie da sobie radę nawet z lżejszymi kremami barwiącymi bez trudno spłukiwanych silikonów, jednak świetnie sprawdza się w pielęgnacji naprawdę trudnej cery, której pielęgnacja balansuje na pograniczu lekkiej. Kremowa emulsja Esse to także doskonały środek do oczyszczania skóry bezproblemowej - jest niewiele środków myjących, które rzeczywiście nie napędzają problemów z cerą - a pozwalają je skutecznie ograniczać. Emulsja kremowa w zależności od potrzeb, sprawdza się w oczyszczaniu porannym, jak i wieczornym.

Ze względu na właściwości, nie do końca traktowałabym na serio zalecenia producenta kosmetyków Esse. Nie widzę tego produktu w dwuetapowym oczyszczaniu, zwłaszcza w połączeniu z rekomendowanym, powyżej recenzowanym żelem - każdy z tych produktów idealnie spłukuje się samodzielnie, a połączenie ich właściwości myjących jest w stanie zafundować przesuszenie nawet typom cery niemających z tym ogromnego problemu. Poza tym kremowa emulsja mimo że ma niezwykle przyjemną konsystencję, nie jest w stanie zemulgować kremowego makijażu, ani tym bardziej kremów ochronnych, filtrów - jest przeznaczona raczej do zmywania lekkich zanieczyszczeń dnia codziennego.

Oczywiście działanie (zwłaszcza emulgujące i usuwające tłuszcz) emulsji można skutecznie modyfikować. Podoba mi się nieprzytłaczająca okluzyjność Esse, dzięki temu dodatek olejków myjących lub też tradycyjnych olejów (jeśli pożądane jest pozostawienie ochronnej warstwy), niweluje ich nadmierną tłustość i podczas mycia, i po zwieńczeniu rytuału, a kremowość skutecznie zapobiega wysuszaniu się skóry. Aspekt powlekania można również bezproblemowo modulować, szczególnie, gdy borykasz się jednocześnie z problemem wysuszającej się cery nie tylko podczas mycia, ale i tuż po jej oczyszczeniu (uszkodzona bariera hydrolipidowa, deficyt lipidowy). Ciężko nie utrafić w grupę docelową, jak sam widzisz, działanie emulsji można regulować na wiele różnych sposobów i tym samym za każdym razem uzyskiwać zupełnie inny efekt końcowy.

Naprzeciw zaleceniom producenta, to właśnie kremowy cleanser widzę bardziej w drugim, aniżeli pierwszym etapie głębokiego oczyszczania cery. Emulsja doskonale emulguje pozostałości po pierwszej, typowo olejowej fazie, a jednocześnie nie wysusza skóry tak jak żele, pianki, mydła. W dwuetapowym oczyszczaniu znaczenie ma nie tylko pierwsza faza - to właśnie sposób domywania produktów olejowych ma największy wpływ na końcowy efekt oczyszczający, ale i potencjalnie wysuszający/nawadniający.

Największym minusem jest z całą pewnością bardzo słaba wydajność kremowej emulsji oraz jej stosunkowo wysoka cena (100 ml to koszt około 120-150 zł). Problemem jest również brak sprzedaży detalicznej produktów dość dziwna, osobliwa forma ich sprzedaży (na pośrednictwem konsultantów na portalu facebook). Poza tym ceny produktów Esse zawsze w jakiś dziwny sposób wywindują w górę, gdy są dostępne stacjonarnie, chociażby na targach.

INCI: Aspalathus Linearis (Rooibos) Leaf Extract*, Glycerin**, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Decyl Glucoside, Cetearyl Alcohol, Sclerocarya Birrea (Marula) Seed Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Xanthan Gum, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Extract*, Pelargonium Graveolens (Rose Geranium) Oil*, Sodium Phytate, Cymbopogon Martini (Palmarosa) Oil*, Citric Acid, Carum Carvi (Caraway) Oil, Benzyl Alcohol, Ascorbyl Palmitate, Dehydroacetic Acid, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil*, Linalool***, Citronellol***, Geraniol***, Limonene***
*ingredients from organic farming
**made using organic ingredients
***component of natural essential oils
99% of the total ingredients are from natural origin
86% of the total ingredients are from Organic Farming

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

KOMPENDIUM WIEDZY O KWASACH

$
0
0

Poprzedni, wiekowy już, wpis o kwasach cieszył się sporą popularnością. Ze względu na wciąż rosnące zainteresowanie powyższymi substancjami, postanowiłam opracować kolejną część, będącą swoistym kompendium na temat działania kwasów. 

Dzisiaj nie będę skupiać się na kwestii technicznej oraz użytkowej, chcę przekazać maksymalną ilość informacji w jak najbardziej zwięzłej, konkretnej formie z zakresu doboru właściwej substancji aktywnej. Kwestii, którą należy rozważyć na samym początku jakiejkolwiek kuracji, gdy należy udzielić nieprzejaskrawionych, niewyszukanych, zupełnie obiektywnych odpowiedzi na pytania, które często pozostają martwe i niewzruszone w czeluściach, zdawać by się mogło, tak obfitego źródła informacji jakim jest internet, pokierować i uświadomić, iż kwasy nie są lekiem na całe zło i czasami ich stosowanie może przysporzyć więcej problemów, aniżeli korzyści. Zainteresowanych zapraszam skromnie do dalszej lektury. 

KWASY - PO CO I DLACZEGO?

Na samym początku należy odpowiedzieć sobie na jakiej zasadzie działają kwasy oraz jakie ewentualne korzyści oraz szkody może przynieść ich regularne stosowanie.

Coraz więcej osób, co szczególnie mnie cieszy, konkluduje, zadaje niezwykle trudne i inteligentne pytanie: stosowanie kwasów pomaga, czy szkodzi? Otóż udzielę równie inteligentnej, niewymijającej odpowiedzi: to zależy. To zależy od efektów jakie chcesz osiągnąć, od stanu Twojej skóry, od momentu, w którym zaczniesz, zakładanego czasu i intensywności kuracji oraz oczywiście od tolerancji powyższych środków, a jak wiadomo, największą rolę odgrywa tutaj ogólna kondycja cery: jej poziom nawilżenia, zdolności naprawcze i regeneracyjne, wrażliwość, skłonność do rumienia, prościej i zwięźlej: stan bariery hydrolipidowej.

Eksfolianty kwasowe to środki złuszczające mające na celu powierzchowne usunięcie warstwy rogowej, czynią to na zasadzie chemicznego drażnienia naskórka kwasowym, niskim pH. Wobec tego, kwasy ingerują bezpośrednio w struktury skóry, w tym rozwijający się ochronny mikrobiom oraz barierę hydrolipidową. Jeżeli cokolwiek uszkadza tak ważne struktury, logiczne jest, iż sam fakt stosowania kwasów pociąga za sobą wiele skutków niepożądanych, zaś użytkowanie chemicznych środków złuszczających na skórze odwodnionej, uwrażliwionej, delikatnej, czy zmienionej zapalnie (na przykład z aktywnym trądzikiem) jest obarczone wysokim ryzykiem protoksycznego działania kwasów, ze względu na waloryzację problemów, które na skórze już się pojawiają. Działanie toksyczne kwasów nasila się wraz regularnością i intensywnością działań, nie są to zatem najlepsze środki do długotrwałego stosowania ani tym bardziej leczenia.

Nie każdemu będzie służyło złuszczanie skóry kwasami ani jakimikolwiek innymi substancjami uszkadzającymi wierzchnie warstwy naskórka. Nie jest również prawdą, iż kwasy są delikatniejszym sposobem złuszczania naskórka aniżeli złuszczanie mechaniczne.

Rumień, stan zapalny, silna reakcja alergiczna, każdy ten objaw wywołuje pewne zaniepokojenie, nieprawdaż? Objawy, które nie powinny umknąć niczyjej uwadze, jakimś niezrozumiałym tokiem myślenia, skądinąd są postrzegane niemalże jak enigmatyczny totem. Kiedyś również zachłysnęłam się rozbrzmiewającymi zewsząd słusznymi dogmatami i byłam załamana z czymże musiałam się zmagać (i zmagam się nadal) po moim fatalnym w skutkach zaciskaniu zębów. Przyznam, że czasami załamują mnie informacje, jakie można znaleźć w internecie i momentami podziwiam, jak można tak mistrzowsko i tak zupełnie w nieskrępowany, niezawoalowany sposób przedstawiać niczym sztukę wyższą, własną, bezdenną głupotę w wzniosłych, pompatycznych słowach na forum publicznym.

Żeby było jasne: owszem, czasami nagłego pogorszenia skóry nie można tak cudownie uniknąć, ale nagły wysyp po kwasach to nie jest normalna reakcja. Jeśli ktoś Ci wmawia, że nalot stanów zapalnych to coś zupełnie normalnego, ba! trzeba na to czekać, to zapewniam Cię: nie jest najlepszym źródłem informacji. Brak reakcji, lub co więcej - zaparte kontynuowanie swych działań w tak beznadziejnym przypadku, jest najgorszą rzeczą jaką możesz zrobić - na pewno nie wyjdzie z tego nic dobrego, nawet jeśli zaleczysz wywołany trądzik, to pozostaną blizny i przebarwienia, które są bardzo trudne w leczeniu, o wiele trudniejsze w terapii niż pospolite zmiany, które dojrzewają i nie pojawiają się tak nagle - wiąże się to ściśle z reakcją immunologiczną, o której dzisiaj nie będę już już zbyt obficie rozpisywać. Łatwo jest wpaść w błędne koło i nakręcać ten cały cyrk na kółkach nierozsądnie stosowanymi kwasami.

Mimo mego dość negatywnego nastawienia do kwasów, jak najbardziej kwasy rzeczywiście mogą fantastycznie regulować i poprawiać kondycję skóry problematycznej (chociaż bardziej już w fazie zaleczenia / podtrzymania efektów), z tym że pragnę zwrócić uwagę na wysoką i niebezpieczną ryzykowność: są to z zasady kuracje trudne, skomplikowane, wymagające nierzadko wyjątkowo obszernej wiedzy prowadzącego terapię i doskonałej orientacji: należy wziąć pod uwagę ogrom ważnych składowych wpływających finalnie na końcowy efekt terapeutyczny, nie zapominając o codziennej obserwacji skóry. Czy taką opiekę gwarantuje każdy kosmetolog, kosmetyczka, lekarz? Czy każda osoba jest w stanie zrozumieć własną skórę i szybko zareagować? Nie do końca.

Kwasy mogą regulować nadmierną hiperkeratynizację, nadmierny łojotok, zmniejszać ilość stanów zapalnych, rozjaśniać przebarwienia, ale mogą działać również wprost przeciwnie, jeśli brakuje rozsądku i doświadczenia.


ROZMIAR CZĄSTECZKI MA ZNACZENIE

Ogromne znaczenie w działaniu kwasów mają głównie ich dwa elementy budowy chemicznej: rozmiar oraz rozpuszczalność, którą oczywiście można modelować pod wpływem pH i zastosowania specjalnych, technologicznych otoczek - im jest ono niższe, wzrastają penetracyjne właściwości cząsteczki danej substancji.

Kwasy o cząsteczce małej lub też bardzo małej, będą skuteczniej przenikać przez barierę hydrolipidową, a tym samym zapewniać lepszy efekt złuszczający, oczyszczający i widoczne zwężenie, obkurczenie porów. Będą również skuteczniej rozpuszczać złogi zaskórnikowe (sebaceus filaments) oraz zapobiegać ich nadmiernej oksydacji, co prowadzi zmniejszenia ilości typowych zaskórników otwartych. Kwasy o małej cząsteczce doskonale wybielają i rozjaśniają naskórek oraz mają dobre właściwości nawilżające w małych stężeniach i w połączeniu z emolientami. To także bardzo dobre substancje do niwelowania mało nasilonego rogowacenia. Nie pozostawiają powlekającego filmu na powierzchni naskórka, zatem jest bardzo niskie ryzyko pojawienia się zmian naciekowych podczas ich regularnego stosowania, ale za to pojawia się wysokie ryzyko wystąpienia zmian typu podrażnienie mieszków włosowych, silny rumień, reakcje alergiczne, pęcherze, poparzenia chemiczne. Kwasy o małej cząsteczkach ze względu na swoje właściwości, doskonale sprawdzają się w pielęgnacji skóry zanieczyszczonej, zrogowaciałej, tłustej, dojrzałej, przebarwionej i z dużą tendencją do zatykania porów.


Odwrotnie zaś działają kwasy dużo cząsteczkowe choć na wskroś ich właściwości są podobne, zresztą jak efekty, jakie przynosi ich regularne stosowanie - różnica polega na ich łagodniejszym i bardziej okluzyjnym działaniu, ponieważ nie przenikają w takim stopniu jak kwasy o cząsteczkach mniejszych, nawet, jeśli ich pH jest nadal kwasowe. Ponadto są filmotwórcze (mogą sprzyjać nadmiernej peroksydacji lipidów - co oznacza w praktyce większą ilość zaskórników otwartych), co po części zmniejsza ich drażniące i wysuszające działanie. Posiadają dosyć duże, potencjalnie nawadniające walory pielęgnacyjne (paralelnie mogą odwadniać i wysuszać, jeśli naskórek wymaga okluzji i/lub ma uszkodzoną barierę hydrolipidową). Zaletą, ale i jednoczesną wadą, jest działanie powierzchowne - działają łagodnie, choć mogą przyspieszać zatykanie porów oraz generować zmiany naciekowe, co raczej się nie zdarza przy kwasach nisko cząsteczkowych. Nie uszkadzają w takim stopniu bariery hydrolipidowej, chociaż jeśli już dojdzie do jej chociażby szczątkowej degradacji - będą niestety, ten niekorzystny stan również sukcesywnie nasilać. 

MAŁY WYJĄTEK: KWAS AZELAINOWY
Rozpuszczalny w  tłuszczach, drobnocząsteczkowy, o silnym działaniu przeciwzapalnym. Dzięki lipofilnym cząsteczkom, doskonale redukuje nadmierny łojotok, wykazuje działanie przeciwzaskónikowe, aktywnie obkurcza pory oraz normalizuje skórę problematyczną, łojotokową i trądzikową w kierunku odwodnionych typów cery. Nie powoduje silnego łuszczenia naskórka. Posiada dodatkowe właściwości antybakteryjne i przeciwrumieniotwórcze. Nie uszkadza teoretycznie bariery hydrolipidowej oraz nie zakłóca naturalnego mikrobiomu, nie uwrażliwia zatem na działanie promieniowania słonecznego (choć należy mieć na uwadze, że każda substancja, która drażni skórę w jakikolwiek sposób, niestety, uszkadza jej struktury i zwiększa podatność chociażby na pojawienie się hiperpigmentacji). Zdecydowanie najsłabszym punktem produktów z kwasem azelainowym jest ich wysuszająca lub zbyt natłuszczająca baza, zazwyczaj nie sam kwas, ale formuła maści, żelu czy też emulsji generuje problemy z cerą. Pewnym rozwiązaniem są peelingi azelainowe na glikolach (PEG-400, czy glikolu roślinnym/propylenowym), które można przeprowadzić w zaciszu domowym lub w profesjonalnych gabinetach kosmetycznych.

Polecam: wszystkie odmiany trądziku w stanie łagodnym lub zaleczonym, szczególnie formy oporne i trudne w leczeniu, z wieloma aktywnymi dermatozami o skomplikowanej patologii zapalnej.

KWAS TRÓJCHLOROOCTOWY
Chloropochodna kwasu octowego. Kwas o bardzo malutkich cząsteczkach. Mimo rozpuszczalności w wodzie, glikolach i alkoholu, doskonale przenika przez barierę hydrolipidową. Denaturuje białko (całkowicie już w niecałych 10%). Nawet niewielkie stężenia TCA powodują silne łuszczenia naskórka, w odpowiednim stężeniu można wykonać nim nawet peeling głęboki, sięgający do warstw skóry właściwej. Obarczony wysokim ryzykiem powikłań, zwłaszcza pojawienia się toksycznej reakcji immunologicznej. Właściwości kwasu trójchlorooctowego są wykorzystywane głównie w leczeniu różnego rodzaju hiperpigmentacji. Może okazać się pomocny w początkowym leczeniu blizn potrądzikowych, gdy trądzik zostanie całkowicie wyleczony.

Polecam: hiperpigmentacja różnego pochodzenia - trwała i oporna na powierzchowne metody wybielające, świeże blizny potrądzikowe, skóra o wysokiej odporności, dobrym stopniu regeneracji niezmieniona zapalnie. Wymagana ultra wysoka ochrona przeciwsłoneczna przez co najmniej rok od wykonania ostatniego zabiegu złuszczającego.

KWASY Z GRUPY AHA
Grupa kwasów wyjątkowo obfita pod względem ilościowym i charakterologicznym: alfa-hydroksykwasy mimo że w znakomitej większości posiadają podobną, to jednak odmienną strukturę, przesadzającą o finalnych właściwościach danej substancji, co predestynuje je do leczenia konkretnych, zróżnicowanych problemów skórnych. Kwasy AHA przynoszą najlepsze efekty w leczeniu przebarwień utrwalonych o różnej etiologii.

Alfa-hydroksykwasy są rozpuszczalne w wodzie, zastosowane w niskich stężeniach złuszczają tylko powierzchowne warstwy rogowe naskórka. W niskich stężeniach zwiększają w naskórku ilość substancji nawilżających (mukopolisachrydy), poprawiają jakość włókien elastycznych, a także pobudzają syntezę włókien kolagenowych, efekt ten można uzyskać zwłaszcza w połączeniu z emolientami. Wyższe stężenia oczywiście niosą spore ryzyko wystąpienia efektów niepożądanych: prowadzą do rozluźnienia połączeń w niższych warstwach naskórka, aż do warstwy podstawnej, a następnie do epidermolizy. Wśród kwasów AHA, najczęściej za reakcje alergiczne odpowiadają kwasy owocowe (zwłaszcza pozyskane z naturalnych ekstraktów roślinnych) oraz kwas migdałowy.
  • KWAS SZIKIMOWY. W pewnych aspektach podobny w działaniu do kwasu azelainowego. Wysoka skuteczność ukierunkowana stricte na bakteryjne i zapalne przyczyny trądziku pospolitego. Rozpuszczalny całkowicie w wodzie. Niskie ryzyko efektów niepożądanych takich jak świąd, pieczenie, podrażnienie, rumień w stężeniach niższych niż 5%. Wysoka efektywność działania nawet w niewysokich stężeniach procentowych. Dobrze reguluje nadmierną hiperkeratynizację połączoną jednocześnie z problemem nadreaktywności gruczołów łojowych.  Wysoka skuteczność w leczeniu hiperpigmentacji o złożonym przebiegu patofizjologicznym. Substancja czynna doskonała dla skóry z zaleczoną, zapalną postacią trądziku, ale wciąż o wysokiej wrażliwości i sporej ilości zmian potrądzikowych, wymagających efektywnego, skutecznego leczenia. 
  • KWAS PIROGRONOWY. Jak na kwasy - skuteczna i w miarę bezpieczna substancja eksofilacyjna - kwas pirogronowy doskonale złuszcza wierzchnią warstwę rogową. Sprawdza się w ukierunkowanych peelingach kwasowych - usuwa efektywnie i szybko nawet silne zrogowacenia z bardzo małym ryzykiem nawrotu lub też pojawienia się trądziku zapalnego, o ile zabiegi są wykonywane w odpowiedniej przestrzeni czasowej. Właściwości kwasu pirogronowego można wykorzystać w leczeniu hiperpigmentacji oraz ogólnych oznak starzenia, gdy naskórek wymaga silnej rewitalizacji i jest w stanie zaangażować fizycznie wszystkie komórki do intensywnej regeneracji. 
  • KWAS GLIKOLOWY. Kolejny kwas nisko cząsteczkowy. Łagodniejszy w działaniu od kwasu pirogronowego, zaś agresywniejszy w swym działaniu od kwasu migdałowego. To jeden z niewielu kwasów hydroksylowych, który mógłby sprawdzić się w regularnej, aczkolwiek nie-codziennej pielęgnacji skóry trądzikowej objętej zwłaszcza zmianami zanieczyszczonymi (zaskórnikami) oraz nieznacznie nasilonym łojotokiem. Kwas glikolowy reguluje również nieznacznie, aczkolwiek udzielające się rogowacenie. Dobra substancja do normalizacji cery zaleczonej, z mało nasilonymi problemami skórnymi. Niskie ryzyko pojawienia się zmian naciekowych - za to wysokie wystąpienia trądziku zapalnego ropnego oraz wzmożonego rogowacenia, objawiającego się niezłuszczonym, zalegającym, zatykającym pory naskórkiem. 
  • KWAS MIGDAŁOWY. Posiada nieco większe cząsteczki niż pozostałe alfahydroksykwasy, przez co pokutuje nieprawdziwe przekonanie o jego potencjalnej łagodności, a jest to równie mocna substancja złuszczająca, zwłaszcza gdy zostaje zastosowana w wyższych stężeniach procentowych. Kwas migdałowy faktycznie powleka skórę wyczuwalnym, ochronnym filmem, ale ryzyko pojawienia się głęboko osadzonych zmian typowo zapalnych lub głęboko ropiejących (nacieków) znacząco wzrasta w porównaniu do pozostałych alfahydroksykwasów. W niskich stężeniach kwas migdałowy posiada dobre właściwości wiążące wodę w powierzchownych warstwach naskórka. Dobra substancja złuszczająca. Jedna z najlepszych substancji regulujących do znormalizowanej skóry, niezmagającej się aktualnie z zapalnym trądzikiem, a borykającej się z przelotnie pojawiającym się odwodnieniem i nadreaktywnością naczyniową. 
  • KWAS MLEKOWY. W niskich stężeniach (0.5-2%) doskonale wiąże wilgoć i pobudza cement międzykomórkowy. Stosowany w postaci toników i peelingów intensywnie reguluje lub też wzmaga nadmierne rogowacenie okołomieszkowe. Doskonale wygładza fakturę skóry i posiada silne, naturalne właściwości antybakteryjne, normalizujące bytujący mikrobiom na powierzchni naskórka. Spośród wszystkich alfahydroksykwasów, wykazuje najsilniejsze działanie przeciwzaskórnikowe (i tym samym bardzo często drażni mieszki włosowe, powodując miejscowe stany zapalne o płaskiej i niewielkiej powierzchni) - mimo rozpuszczalności w wodzie, jego małe strukturalnie cząsteczki wyśmienicie zwężają pory, rozkładają enzymatycznie treści zaskórnikowe oraz zapobiegają ponownemu, nadmiernemu zaczopywaniu się gruczołów łojowych. Jedna z najlepszych substancji do pielęgnacji skóry typowo tłustej, i zanieczyszczonej ze skłonnością do trądziku zaskórnikowego. 
  • KWASY OWOCOWE (KWAS CYTRYNOWY, JABŁKOWY, WINNY). Odpowiedzialne za większość reakcji alergicznych i hiperpigmentacyjnych w zabiegowych acid peel. Stosowane w formie peelingów rozświetlają, obkurczają i usuwają martwe komórki naskórka - to zdecydowanie najlepsze substancje zabiegowe (o ile nie wywołują reakcji alergicznych) w leczeniu niewielkich hiperpigmentacji, mało nasilonych problemów z rogowaceniem okołomieszkowym, zaskórnikami i rozszerzonymi porami. Kwasy owocowe, podobnie jak kwas mlekowy, z tym że z mniejszą siłą działania i lepszymi właściwościami wybielającymi, doskonale ulokują się w pielęgnacji mało problematycznych tłustych i dojrzałych typów cery.

KWASY PHA
Posiadają stosunkowo dużą cząsteczkę. Rozpuszczalne w wodzie. Spośród wszystkich kwasów hydroksylowych, wykazują najsilniejsze działanie filmotwórcze (na skórze niezniszczonej i nieskrajnie odwodnionej, będą łagodzić, koić oraz działać przeciwzapalnie). Wysokie ryzyko rozwoju trądziku naciekowego i ropnego, dość niskie wystąpienia zapalenia mieszkowego (raczej będzie rozwijać się stopniowo, rzadko kiedy posiada nagły charakter, jak w przypadku substancji drobnocząsteczkowych, które drażnią ujścia mieszków włosowych agresywniej i szybciej). Dobrze zmiękczają i nawadniają wierzchnie warstwy naskórka (mogą zatem regulować rogowacenie, jeśli przyczyna nadmiernej hiperkeratynizacji tkwi w powierzchownym, niewielkim odwodnieniu naskórka). Mogą poszerzać pory i rozpulchniać naskórek, podobnie jak mocznik.

Polecam: nieznacznie nasilone rogowacenie, powierzchownie, ale nieskrajnie odwodniony naskórek, spadek elastyczności, skóra dojrzała.
  • GLUKONOLAKTON, KWAS LAKTOBIONOWY. Działanie tych kwasów jest do siebie bardzo podobne. Dla każdego z nich znamienna jest pewna lepkość, która pewnym typom skóry będzie odpowiadać (bezproblemowa skóra, niewielka tendencja do odwadniania się cery, typowa skóra dojrzała, zaleczona mieszana, rogowacenie nasilane niewielkimi i niegłębokimi, aczkolwiek częstymi przesuszeniami) lub bardzo przeszkadzać (brak jakiegokolwiek zapotrzebowania na okluzję, skóra bardzo szybko zanieczyszczająca się, zaawansowanie nasilone rogowacenie, dobre nawodnienie naskórka). Kwas laktobionowy posiada silniejsze działanie powlekające, dając efekt krótkotrwałego liftingu, zaś glukonolakton - lepiej radzi sobie z przebarwieniami pozapalnymi i ma zdecydowanie lżejszą , mniej typową dla serum, strukturę. Przy wrażliwej skórze efektywnie będą działać już stężenia od 0.5% do 2-3%. Kwasy PHA są polecane szczególnie osobom z rumieniem oraz nadpobudliwą cerą. Nie mogę się z tym do końca zgodzić, ponieważ na takich typach cery w pielęgnacji nie sprawdzą się żadne kwasy i w dłuższej rozpiętości czasowej będą nasilać tylko w stopniowy sposób powstałe już problemy. Glukonolakton i kwas laktobionowy to dobre substancje wspomagające, chociaż mogą sprawdzić się również i w monoterapeutycznym schemacie leczenia. 
  • RECEPTURA: TONIK Z GLUKONOLAKTONEM

KWAS BHA I LHA
Drobnocząsteczkowe kwasy rozpuszczalne w tłuszczach oraz częściowo w alkoholach. Ze względu na swoją specyfikę polecane są szczególnie w pielęgnacji skóry tłustej, zanieczyszczonej i podatnej na zanieczyszczanie się. Wbrew powszechnym opiniom, nie regulują wcale tak dobrze nadmiernego łojotoku oraz nie normalizują znacząco rogowacenia - posiadają potencjalnie wysokie drażniące i wysuszające właściwości. Hamują reakcję zapalną oraz doskonale rozbijają tłuszcz, wiąże się to ze znikomym ryzykiem pojawienia się zmian naciekowych. Doskonale obkurczają pory oraz bez większego trudu przenikają przez barierę hydrolipidową oraz modelują rozkład lipidów. Wysokie ryzyko pojawienia się reakcji alergicznej (uczulenie na salicylany) oraz wystąpienia trądziku toksycznego, objawiającego się głównie silnym rumieniem oraz zapaleniem mieszków włosowych.

Polecam: skóra zanieczyszczona głównie z problemem zaskórników zamkniętych i rozszerzonych porów, bez dużych strat w nawodnieniu skóry i bez nadmiernej wrażliwości.
  • KWAS SALICYLOWY, KWAS LIPOHYDRYKSYLOWY. Działanie obydwu tych kwasów w niskim stężeniu działa na zasadzie mikrozłuszczania, działanie złuszczające kwasu salicylowego wzrasta wraz z zastosowanym stężeniem, kwas LHA działa bardziej na tkanki głębokie: im wyższe stężenie, tym lepsza penetracja tkanek głębiej umiejscowionych tłustych złogów (co jest szczególnie przydatne w leczeniu sebaceus filaments). Kwasy BHA i LHA to jedne z najlepszych substancji aktywnych w leczeniu zaskórników zamkniętych i nadmiernie poszerzonych porów. Będą raczej nieskuteczne w leczeniu zaskórników otwartych, których etiologia jest zgoła inna. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Ewa

TRETINOINA NA POROST WŁOSÓW

$
0
0

Nadmierne wypadanie włosów, widoczne przerzedzenia, nieudolne próby wzmocnienia cebulek włosowych, mające na celu zahamowanie postępującego nieszczęśnie procesu, wprawiają w zakłopotanie i wyjątkowo ujemnie wpływają na samoocenę. 

Z moim wówczas cyklicznym, aktualnie już chronicznym wypadaniem włosów zmagam się od kilku lat. Problem nasilił się w przeciągu ostatnich miesięcy. W tym czasie przetestowałam sporo produktów docelowych - zarówno tych przynoszących wymierne efekty, jak i z przewagą nierobiących nic konkretnego w tym kierunku. 

Zdaję sobie sprawę, że w moim przypadku destrukcyjny wpływ na stan cebulek włosowych ma przede wszystkim przewlekły stres oraz brak snu lub też jego bardzo mała ilość. Nie wymagam zatem od kuracji cudów i zahamowania wypadania, bardziej zależy mi na regularnej stymulacji porostu, aby nie doprowadzić do widocznych przerzedzeń. Dobry produkt powinien mi to zapewnić, nawet jeśli jest stosowany zewnętrznie. 

Jedną z najlepszych kuracji jest zdecydowanie stymulacja tretinoina, która nie jest popularna, a przynosi niesamowite efekty zwłaszcza pod względem zagęszczenia czupryny. 

TRETINOINA NA POROST WŁOSÓW

Naturalna pochodna witaminy A, działająca nieselektywnie. Zastosowana miejscowo zapobiega gromadzeniu się zrogowaciałych komórek w przewodzie przywłosowym poprzez zmniejszanie spoistości komórek gruczołów łojowych, co w efekcie udrażnia ich ujścia, hamuje tworzenie się ognisk zapalnych i zaskórników. Tretinoina powoduje również złuszczanie naskórka, przez co zapobiega nadmiernemu odkładaniu się lipidów i kwasów tłuszczowych powodujących stan zapalny. Substancja ta ma niemały wpływ na ważne, podstawowe podziały poliferacyjne oraz pobudza angiogenezę (zwiększa ukrwienie).

Zatem korzystne działanie tretinoiny, z teoretycznego punktu widzenia, odnajduje swe ujście nie tylko w leczeniu problemów skórnych, a również najczęstszych trudności, jakie dotykają skórę głowy, bowiem ogranicza bardzo częstą przyczynę ich wzmożonego wypadania (nadmierna hiperkeratynizacja, zanieczyszczone mieszki włosowe, nadmiar sebum) oraz pobudza na etapie komórkowym wzrost nowych włosów, działając bezpośrednio na cebulki włosowe.

Mimo że badania naukowe głównie dotyczą połączeń tretinoiny z popularnym minoksydylem, gdzie pochodna witaminy A zwiększa penetrację substancji aktywnej (co najmniej 3 krotnie), to jej właściwości potencjalnie stymulujące i ograniczające wypadanie włosów mają bardzo wysoki potencjał w jej pojedynczym stosowaniu. Wykazuje ona bowiem synergistyczne działanie do minoksydylu, któremu poświęcono wiele miejsca w popularnych periodykach naukowych i skutecznie stymulowano wzrost nowych włosów oraz zarostu nawet u mężczyzn ulegającym andrenopauzie, co nie jest łatwym zadaniem terapeutycznym. Ponadto, chociażby na amerykańskim rynku, właśnie ta słynna tretinoina i inne pochodne retinolu i retinaldehydu są wykorzystywane w leczniczych wcierkach stosowanych w leczeniu łysienia plackowatego z bardzo dobrymi skutkami.

JAK SZYBKO ZOBACZYSZ EFEKTY? I CZY W OGÓLE SĄ WARTE ZACHODU?

Do kuracji tretinoiną podchodziłam dość ostrożnie - głównym skutkiem ubocznym terapii jest przede wszystkim pojawienie się uczucia przejściowego przesuszenia, swędzenia, podrażnienia, a nawet utrzymującego się uwrażliwienia: zważywszy na moje ówczesne zmagania, zaostrzenie i zwaloryzowanie i tak pojawiających się regularnie strapień, byłoby ostatnim, korzystnym pomyślunkiem dla mojej problematycznej i wrażliwej skóry głowy.

Tretinoinę stosuję dwukrotnie, a nawet trzykrotnie w ciągu tygodnia (w zależności od tego jak często oczyszczam skórę głowy). Aplikuję ją w postaci wcierki alkoholowej w niższym stężeniu popularnego leku Atrederm 0.025%, nakładam ją kilka godzin przed myciem, wcierając opuszkami palców. Pozwoliłam sobie na tak częste stosowanie leku (Atrederm 0.025%), gdyż ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, nie zauważyłam innych, negatywnych skutków ubocznych poza łuszczeniem się naskórka, które nie jest aż tak uporczywe zważywszy na niesamowite efekty jakie odnotowałam po ponad 5 miesiącach regularnego stosowania wcierki. Stosowanie tretinoiny w odczuwalny sposób znormalizowało moją skórę głowy, dzięki temu włosy przetłuszczają się o wiele wolniej, a przede wszystkim, co jest dla mnie ewenementem, zyskały zauważalną objętość, o której mogłabym sobie pomarzyć przy wcześniejszych problemach z bardzo nasilonym łojotokiem i zaawansowanymi problemami z rogowaceniem. Mimo wielu przewijających się dręczących obaw niczym mara nocna, mam znacznie mniejszy problem z doborem właściwego środka myjącego.

Rzeczywiście, niemalże półroczna terapia tretinoiną widocznie stymuluje wzrost nowych włosów, widzę to szczególnie w rejonach, które wcześniej były znacznie przerzedzone i dość opornie reagowały na stymulację zewnętrzną (włosy wyrastają nawet w tych miejscach, w których wcześniej nie pojawiało się ich zbyt wiele i nawet dobre wcierki, sprawdzające się na głowie, nie zmieniały oszałamiająco stanu zastanego). Ciężko jest mi określić czy tretinoina hamuje wypadanie włosów - na pewno wypada ich trochę mniej, ale tak jak już wcześniej napisałam, prowadzę taki, a nie inny tryb życia - moje włosy będą wypadać nadal. Bez głębszego zastanowienia potwierdzam zatem działanie stymulujące cebulki włosowe - poprawa gęstości jest zauważalna nawet przez osoby zupełnie niepowiązane z moim codziennym stylem życia, ja zaś wiem, że gdyby nie tretinoina, już dawno chodziłabym łysa. Myślę, że to to świetna kuracja dla osób, które mają naprawdę ogromny problem z czupryną i ogólnodostępne środki nie robią nic konkretnego chociażby w stymulacji wzrostu (np. utrata włosów pod wpływem silnego stresu / zaburzeń hormonalnych). Terapia jest tania i na mnie - niezwykle skuteczna. Z pewnością tretinoina wkracza na stałe do pielęgnacji mojej skóry głowy. 

Zapewne obawiasz się wpływu tretinoiny na kondycję włosów na długości - tretinoinę stosuję jedynie na skórę głowy i spłukuję ją po kilku godzinach - kontakt substancji ze skórą głowy i włosami jest znacznie ograniczony. Mimo regularnego stosowania leczniczej wcierki, nie odnotowałam żadnych negatywnych objawów, nie wiem na ile to zasługa tretinoiny, ale czupryna prezentuje się zdrowiej, a włosy są zdecydowanie bardziej lśniące i odżywione. Nowo wyrastające włoski są zauważalnie silniejsze, o mocniejszej strukturze, co cieszy mnie, zwłaszcza, że nie wygrałam na loterii genetycznej i moje kosmyki są z natury cienkie i delikatne. Nie zauważyłam szybszego wzrostu, aczkolwiek moje włosy z natury rosną bardzo szybko - około 2-3 cm na miesiąc.

EFEKTY UBOCZNE

Oczywiście należy wspomnieć o negatywnych działaniach kuracji. Niekonwencjonalne zastosowanie tretinoiny jakie zalecam, jest kuracją agresywną, obarczoną wieloma skutkami ubocznymi. Najważniejszym przeciwwskazaniem jest ciąża oraz okres połogu i karmienia piersią. Preparat zastosowany na zniszczonej, odwodnionej skórze może zwaloryzować zastane problemy lub też skutecznie je wywołać. Warto dać sobie spokój, jeśli tretinoina generuje zbyt silne, trudne do opanowania podrażnienia - zamiast redukcji problemów ze skórą głowy, będzie je jedynie nasilać. Unikałabym również tretinoiny w stosowaniu  na skórze głowy z aktywnym zapaleniem mieszków włosowych, zapalnymi dermatozami oraz zaawansowaną grzybicą.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam,
Ewa

OLIWA MAGNEZOWA W LECZENIU ŁOJOTOKU (RÓWNIEŻ I SKÓRY GŁOWY) I TRĄDZIKU ZAPALNEGO

$
0
0

Sól magnezowa znajduje zastosowanie w leczeniu wielu schorzeń zdrowotnych, szczególnie objawiających się tikami mięśniowymi. Niewiele z nas jednak zdaje sobie sprawę, że niedobór tak ważnego minerału może być bezpośrednią przyczyną chorób skóry oraz pojawiających się miejscowo reakcji alergicznych. 

CHLOREK MAGNEZU

Sól ta pochodzi od kwasu chlorowodorowego i wodorotlenku magnezu. Sole nie ulegają hydrolizie, dlatego też roztwór (zwany powszechnie oliwą magnezową) posiada odczyn obojętny, oscylujący w zakresie pH 5.5- 6.5 pH (możliwe 5 pH), lekko zaniżone pH może wynikać z tworzenia się jonów koordynacyjnych (jony magnezu). 

Magnez to jeden z najważniejszych pierwiastków, który obok potasu jest głównym kationem wewnątrzkomórkowym organizmu. Katalizuje wiele reakcji przemiany węglowodanowej, białkowej i tłuszczowej. Bierze udział między innymi w glikolizie, w cyklu przemian kwasów trikarboksylowych, beta-oksydacji kwasów tłuszczowych, homeostazie wapnia i hydroksylacji witaminy D. Odgrywa ważną rolę w syntezie wiązań bogatoenergetycznych (ATP, GTP), a także odpowiada za stabilizację spirali kwasu DNA oraz chromosomów. Jest również regulatorem stężenia glukozy we krwi. Magnez jest zatem niezbędny do prawidłowego funkcjonowania każdej komórki - objawy niedoboru magnezu są niecharakterystyczne i mogą dotyczyć wielu układów, na przykład bardzo często brak magnezu manifestuje się wysypkami o charakterze zapalnym lub niezapalnym, które nagminnie mylone są z trądzikiem pospolitym lub reakcjami alergicznymi. Warto wówczas rozważyć kurację magnezową (doustną lub transdermalną na większych partiach ciała), która nie ograniczy się nie tylko do działania zewnętrznego. 

JAK DZIAŁA MAGNEZ STOSOWANY ZEWNĘTRZNIE

Chlorek magnezu wykazuje silne działanie absorpcyjne, przeciwzapalne oraz antyseptyczne. Oliwa magnezowa może być zatem z powodzeniem stosowana zewnętrznie na skórę objętą nadmiernym łojotokiem, trądzikiem zapalnym oraz dermatozami o patofizjologii grzybiczej. Jony magnezu doskonale ściągają pory skóry oraz oczyszczają je - dezaktywują i pochłaniają niebezpieczne toksyny, zmniejszają tendencję do zanieczyszczania się porów (ograniczają zatem bezpośrednio ilość pojawiających się zaskórników), normalizują skład sebum oraz aktywność gruczołów łojowych oraz poprawiają metabolizm komórek, co przekłada się bezpośrednio na poprawę procesów regeneracyjnych, w tym większej zdolności do wiązania wody (nawadniania się), szybszego blednięcia (wchłaniania się) przebarwień pozapalnych oraz gojenia.

Jony magnezu wykazują naturalne działanie przeciwhistaminowe oraz miejscowo przeciwbólowe (rozkurcz mięśni), niwelują również obrzęki i pozostałe objawy stanu zapalnego, co jest pomocne na przykład w leczeniu uporczywych przebarwień potrądzikowych nieutrwalonych.

Nacieranie skóry oliwą magnezową przyspiesza gojenie się zmian trądzikowych i pojawiających się niedoskonałości po zaleczeniu aktywnego trądziku (przebarwienia i blizny potrądzikowe), normalizuje mikrobiom oraz nie uszkadza bariery hydrolipidowej, co jest szczególnie ważne w chorobach zapalnych skóry, gdy naturalna odporność tkanek słabnie i stają się one bardziej podatne na rozwój zakażeń. Może działać łagodnie wybielająco. Ze względu na właściwości, oliwa magnezowa może być również pomocna w leczeniu wysypek alergicznych kontaktowych.

Minerał jest niezbędny w prawidłowej wymianie wodnej, stosowany zewnętrznie wykazuje jednak głównie właściwości absorpcyjne i wiążące - pochłania tłuszcz, wodę oraz substancje lotne (skuteczny w leczeniu nadpotliwości). Forma chlorku magnezu odznacza się wysoką aktywnością biologiczną, oliwa magnezowa przygotowana na bazie soli, ma zatem charakter leczniczy i z powodzeniem może być stosowana również w bezpiecznej formie suplementacji transdermalnej. Dzisiaj jednak chciałabym się skupić na terapeutycznym, zewnętrznym stosowaniu magnezu i jego wpływie na kondycję skóry trądzikowej.

  • Antyseptyka i normalizacja mikrobiomu skórnego. Magnez wykazuje naturalne, korzystne działanie antybakteryjne, przeciwgrzybicze, przeciwpasożytnicze oraz przeciwwirusowe - to ochrona przed niebezpiecznymi patogenami, które mogą bezpośrednio powodować problemy z  cerą, szczególnie, gdy dochodzi do przerwania ciągłości tkanek. Oliwa magnezowa zastosowana miejscowo, normalizuje naturalny mikrobiom, przywraca naturalne, korzystne pH, nie wyjaławia skóry tak jak antybiotyki oraz dba o różnorodność mikrobiologiczną, która sprzyja odporności oraz zdrowiu skóry. 
  • Absorpcja i chelacja. Wiąże oraz pochłania toksyny, w tym szkodliwe metabolity bakterii, grzybów oraz wirusów. Zmniejsza ilość wydzielanego sebum, ogranicza zatem ilość zaskórników, zmian zapalnych, poprawia wygląd skóry oraz zmniejsza widoczność porów. 
  • Reduktor stanu zapalnego. Minerał hamuje reakcję zapalną, moduluje odpowiedź immunologiczną oraz niweluje obrzęki. Oliwa magnezowa jest w stanie zahamować całą kaskadę stanu zapalnego, co opóźnia procesy starzenia oraz ogranicza ryzyko pojawienia się blizn oraz trwałych przebarwień potrądzikowych. 
  • Regulacja gospodarki wodno-tłuszczowej. Magnez wpływa bezpośrednio na przemiany węglowodanów, białek oraz tłuszczów, odgrywa również ogromną rolę w utrzymaniu prawidłowego ciśnienia osmotycznego oraz udowdnienia koloidów komórkowych. Brak tej substancji może objawiać się suchością, nadmierną wrażliwością, nieprawidłowym składem sebum, podrażnieniem oraz reakcjami zapalnymi skóry. 
  • Ochrona przed stresem oksydacyjnym. Niedobór magnezu jest pewnym czynnikiem przyspieszającym starzenie się komórek organizmu - jest niezbędny w ponad 300, podstawowych reakcjach biochemicznych. Oliwa magnezowa stosowana zewnętrznie, zwiększa odporność skóry na niekorzystne czynniki środowiskowe oraz redukuje ilość wolnych rodników. 

SERUM MAGNEZOWE NA BAZIE CHLORKU MAGNEZU 

Wykonanie serum jest bardzo proste. Wymieszaj (należy unikać metalowych elementów i akcesoriów) w szklanym opakowaniu jedną część chlorku magnezu z czterema częściami wody przeznaczonej do wstrzykiwań (iniekcji) lub wody destylowalnej, oczyszczonej, jakości farmaceutycznej. Oczywiście należy dodać chlorek magnezu do wody, a nie odwrotnie. Oliwę należy przechowywać w temperaturze pokojowej nie dłużej niż 10 tygodni. Wstrząsnąć każdorazowo przed zastosowaniem. Najwygodniejszą formą aplikacji serum jest spray.

Ze względu na obecność soli, serum może podrażniać, wysuszać oraz uwrażliwiać skórę. Nie należy stosować serum na rany otwarte, otarcia błony śluzowe oraz okolice oczu.

Przyrządzona oliwa może być stosowana na twarz (serum, baza kosmetyków na przykład serum z witaminą C, mgiełka wykańczająca makijaż lub mgiełka do aplikacji kosmetyków mineralnych na mokro), ciało oraz na skórę głowy (doskonale hamuje nadmierny łojotok, odbija włosy od nasady oraz jest pomocna  wleczeniu łupieżu oraz zapaleniu mieszków włosowych). Jest również doskonałą bazą do tworzenia wcierek oraz domowych serum do twarzy o działaniu normalizującym. Sole są doskonałymi nośnikami składników aktywnych.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

ECOLORE MINERAL COSMETICS VELVET SOFT TOUCH FOUNDATION SPF 10

$
0
0

Prosty, minimalistyczny skład, a niebywałe jak formuły kosmetyków mineralnych różnią się od siebie - jedne zapewniają skuteczny, niewzruszony mat utrzymujący się przez kilka godzin, inne z kolei pięknie kryją niedoskonałości i optycznie wygładzają skórę, niektóre zaś, tak, jak dzisiejszy bohater recenzji - Ecolore Velvet Soft Touch Foundation - otulają cerę welwetowym, miękkim, rozświetlającym, subtelnie kryjącym wykończeniem.

ECOLORE VELVET SOFT TOUCH 

Podkład Velvet Soft Touch posiada dość suchą, aczkolwiek doskonale rozdrobioną i jedwabistą w dotyku konsystencję. Podkład pokrywa skórę zdrowo rozświetlającym, świetlistym wykończeniem, pozbawionym jakichkolwiek wybijających się i drażniących oko drobinek. Subtelnie, z klasą, mieni się w ostrym słońcu.

Dzięki doskonałemu rozdrobnieniu składowych mineralnych, podkład równomiernie osiada na skórze, nie sprawia problemów podczas budowania krycia, choć przy każdej kolejnej warstwie może już dawać coraz bardziej suche i pyliste wykończenie, zatem w imię zdroworozsądkowej zasady: mniej znaczy więcej. Drobniutkie pigmenty przepięknie okalają skórę, łagodnie się jej chwytając i optycznie wygładzając, minimalizują wizualnie pory, nie podkreślają aż tak bardzo niedoskonałości, zmarszczek, załamań, jak bezpardonowo czynią to niektóre formuły mineralne. Generalnie skóra po nałożeniu podkładu Ecolore posiada nie tylko wyrównany koloryt, ale jednocześnie jest pięknie wygładzona, co przekłada się od razu na o wiele lepszy wizualnie, zdrowszy wygląd.

Mimo że podkład zapewnia zdrowo rozświetlające wykończenie, z czego mogą na samą myśl celowo kierować swój wzrok w przeciwną stronę posiadaczki cer tłustych, to jeden z niewielu podkładów mineralnych o woalce rozświetlającej, który poleciłabym właśnie tej grupie docelowej. To zdecydowanie ten typ produktu, który lubi wilgoć i najlepiej współpracuje ze skórą, której nie brakuje tłuszczu lub też skutecznie go wyprodukuje, by podkład ładnie na niej osiadł. Nie jestem już tak zachwycona formułą Velvet Soft Touch, gdy moja cera jest porządnie odwodniona albo pojawia się problem z przejściowym, powierzchownym przesuszeniem, ale nie oszukujmy się, takie są uroki kosmetyków mineralnych. Łatwo wówczas o efekt pudru na twarzy, co nie jest estetyczne i puszcza w wątpliwość moje psalmy pochwalne na temat produktu Ecolore.

Konsystencja podkładu jest niesamowicie delikatna i lekka, już podczas przemieszczania pyłku między palcami, czuć jego narkotycznie uzależniającą gładkość - tak też prezentuje się na skórze - gładko, jak łagodna, niewymuszona satyna, dokładnie taka, jaką hojnie dostarczają wysoko półkowe podkłady płynne o półtransparentnym kryciu (Burberry Fresh Glow, Hourglass Illusion, czy Lingerie de Paeu od Guerlain). Podkład optycznie odświeża, odmładza i zdejmuje zmęczenie z przemęczonej, niewyspanej twarzy oraz nie obciąża nawet nad wyraz rozchwianej cery.

Podczas aplikacji podkładu, nie pojawiają się trudne do przeskoczenia przeszkody, a sam pigment nie rysuje i nie drapie nieprzyjemnie skóry - woalka Ecolore jest subtelna, delikatna i przede wszystkim: równomierna, choć kluczowe znaczenie odgrywa tutaj kondycja skóry, co powtarzam niestrudzenie już po raz kolejny.

Podkład Ecolore Soft Touch po 8 godzinach noszenia bez poprawek

Doskonała miałkość pyłku cudownie wyrównuje koloryt skóry, nawet pomimo w istocie łagodnego, raczej słabego krycia, podkład robi znacznie więcej: i to właśnie dzięki tej gładkości, miękkości, subtelności i delikatnemu rozświetleniu, skóra wygląda i czuje się zdecydowanie lepiej niż po kryjących, ciężkich podkładach. Mimo że skóra wciąż nie jest doskonała i wszystkie niedoskonałości nie zostały skrzętnie ukryte pod warstwą pudrowej pelerynki, to jednak cera prezentuje się zdecydowanie atrakcyjniej. 

ZDROWE ROZŚWIETLENIE 

W Velvet Soft Touch ujmuje mnie przepiękne i nietypowe wykończenie podkładu, choć przy zbyt obfitej aplikacji można łatwo stłumić w zarodku jego najlepsze walory i cudowną, świetlistą woalkę jaką zapewnia. Sucha, delikatna konsystencja nie jest gwarantem brzydkiego, pudrowego efektu finalnego, o ile podkład zostanie rozprowadzony z umiarem, a skóra będzie właściwie przygotowana na przyjęcie produktu (napiszę o tym nieco dalej). Zdecydowanie nie jest to pyłek mineralny, który lubi zbite włosie, przeciągające się scenerie maniakalnego wprasowywania i niewzruszonych prób budowania efektu pełnego krycia - pyłek jest tak lekki i łagodny, że stworzone są dla niego pędzle o bardziej luźnym, półkolistym kształcie,  niewymuszone, lekkie pociągnięcia oraz gustowny umiar w stosowanej ilości.

Mimo że podkład, tak jak już napisałam, na suchej skórze zachowuje się niespecjalnie dobrze i na pewno nie jest to mój ulubiony kosmetyk w sezonie grzewczym - muszę lojalnie przyznać, że jest to jeden z niewielu podkładów mineralnych, który nosi się wyjątkowo komfortowo nawet na skórze błagającej o chociażby krztynę nawilżenia: mimo suchej konsystencji, aż tak skóry nie wysusza, nie drażni, nie pobudza i nie zaognia. Nie ma również przeokrutnej tendencji do uwidaczniania nikczemnie skrywających się suchych skórek, taktownie okala skórę pigmentem i mimo że wykończenie pozostawia dużo do życzenia, to nie jest aż tak źle, by otwierać samotnie kolejną butelkę wina wieczorem.

Chłodne światło dzienne. Od lewej: skóra bez makijażu / dwie cienkie warstwy podkładu mineralnego Ecolore Velvet Soft Touch

W suchych podkładach uwielbiam ich sposób schodzenia i scalania się z cerą. Nie potrafię dojść do konsensusu z podkładami, które po 30 minutach od aplikacji nakręcają fabułę przygodową pełną niespodziewanych przypadków, wzburzonych mórz, nadchodzącą gangrenę i masę nieszczęść spadających niczym deszcz z nieba, dlatego też doceniam Ecolore Velvet Soft Touch za doskonałą przyczepność niezależną od warunków pogodowych oraz wyjściowej kondycji skóry - może głoszę truizmy kosmetyczne, może to jakaś makijażowa inercja wywołana podświadomie kiepskimi produktami, ale z perspektywy osoby posiadającej naprawdę tłustą, problematyczną cerę, trwałość makijażu stawiam na równi z jego finalnym wykończeniem.

Podkład Velvet Soft Touch rzeczywiście ma tendencję do mokrego wykończenia, ale wraz z kolejną, ukończoną wiosną, ten zdrowy, mokry blask podoba mi się coraz bardziej, choć nie zamierzam głosić donośnych tyrad: komuś ów glow może zwyczajnie przeszkadzać, bo stwierdzi, że skóra wygląda na nieświeżą i spoconą wylęgarnię problemów skórnych, poza tym nie każdy typ cery i nie każda budowa twarzy prezentuje się atrakcyjnie w naprawdę maksymalnie rozświetlonej wersji. Pyłek nie migruje, nie warzy się, nie spływa i nie tworzy jakichś niespodziewanych zawrotów akcji, jest oporny nawet wobec moich pobudliwych i nieposkromionych bruzd nosowo-wargowych, w których rozchodzi się niemal wszystko, tak podkład Ecolore niewzruszenie trzyma się i do nawet 14 godzin bez poprawek.

Nie mam również żadnych uwag co do aplikacji kolejnych produktów kolorowych na podkład. Owszem, jeśli kosmetyk kiepsko zachowuje się na skórze i jest zbyt pudrowy, to każdy kolejny kosmetyk będzie prezentował się równie słabo i tego efektu nie zniweluje, ale doceniam bardzo wysoką i bezproblemową współpracę Ecolore z innymi markami mineralnymi oraz kosmetykami, którym daleko do miana "czystych".

Velvet Soft Touch od Ecolore wspaniale współpracuje z mokrymi bazami, uwielbiam aplikować pyłek na lekkie kremy barwiące, wówczas woalka mineralna wzmacnia  krycie uprzednio zastosowanych kosmetyków, dodatkowo je utrwala oraz daje niesamowicie miękkie, delikatne, satynowe wykończenie. Sam podkład mineralny nie zbiera się w porach, zmarszczkach, bruzdach, nie tworzy smug i placków, można go potraktować jak puder utrwalający, stosując bezceremonialnie w pozbawiony zachowawczości sposób nawet na kremowy, jeszcze mokry podkład. Przemawia do mnie również aplikacja Ecolore na mokry, niewchłonięty całkowicie krem, bazę, lotion - emolienty świetnie chwytają pigment, dzięki temu kosmetyk zapewnia mocniejsze krycie, a przy tym wygląda nadal naturalnie.

Chłodne światło dzienne. Od lewej: dwie cienkie warstwy podkładu Ecolore Velvet Soft Touch / Pełny makijaż z użyciem brązera Diani Ecolore, Immediate Beauty Powder Sun Kissed Beauty Pixie Cosmetics, rozświetlacza Starlit Whispers Pixie Cosmetics i różu Toile od The Balm

Kosmetyki zaaplikowane bezpośrednio na podkład Ecolore prezentują się po prostu pięknie. Mimo że kosmetyk ma pudrową konsystencję, to niezależnie od zastosowanego typu produktu (prasowany / sypki), pięknie stapia się z cerą i nie tworzy zawiłych powieści, których nie powstydziłby się nawet i sam Lewis Carroll. Produkty aplikowane nawet i w obfitej ilości (tak wiem, wyrzeźbiłam się dość konkretnie), co nie zdarza mi się często, nie podkreślają struktury twarzy, wszystko tworzy jedną, gładką, miękką, spójną całość, co bardzo mi się podoba.

Naprawdę nie potrzeba wiele, aby podkład Ecolore wyglądał dobrze. W zasadzie w tym ascetyzmie kosmetycznym tkwi metoda, bowiem prezentuje się najlepiej w momentach najlepszego nawodnienia. Podkład aplikowany na sucho zapewnia gładkie, satynowo-rozświetlające wykończenie, aplikowany zaś na mokro (na przykład przy zastosowaniu gąbeczki), zatraca znacząco swe znamienne promienne wykończenie, aczkolwiek mocniej przylega do skóry, wykazuje słabszą podatność na błyszczenie się oraz ładniej wypełnia pory - myślę, że ten sposób aplikacji może przypaść do gustu szczególnie osobom z cerą tłustą - kosmetyk trzyma zdecydowany mat oraz wzmacnia swe krycie.

Nie do końca lubię utrwalać tak suchy podkład kolejnymi pudrami, wówczas wzmagają one pudrowość i suchość, a także w moim przypadku - generują nadmierny łojotok - suche podkłady mineralne pełnią doskonałą funkcję pudrów wykańczających i bardzo często zdarza mi się utrwalać inne podkłady mineralne właśnie cienką woalką z Ecolore Velvet Soft Touch. Zdecydowanie kosmetyk przepada za wilgocią, najładniej współpracuje z cerą z tendencją do przetłuszczania, w wilgotnych warunkach, po utrwaleniu na mokro (bardzo polecam mgiełki nawilżające organicznej, koreańskiej marki Whamisa oraz Invex Remedies antybakteryjny tonik ze srebrem). 

SŁABE STRONY

Nie jest to idealny podkład dla skóry mocno odwodnionej oraz typowo suchej, nie daje wówczas już tak ładnego efektu ani krycia (nie trzyma się skóry), łatwo o nieestetyczny, budzący grymas na twarzy pudrowy efekt. Kosmetyk podkreśla wówczas niedoskonałości, nierówności, bruzdy, zmarszczki i nie leży tak, jak powinien. Może nie rozprowadzać się równomiernie, osiadać intensywniej na nieco lepiej nawilżonych partiach, a nie przylegać i ścierać się z tych typowo suchych.

Dla niektórych osób przeszkodą może być również mokre wykończenie podkładu po kilku godzinach noszenia - mimo że kosmetyk nie ściera się, nie warzy i nie migruje, rozumiem, że nie każdemu może przypaść efekt finalny do gustu - po części problem rozwiązuje aplikacja Velvet Soft Touch na mokro, ale wówczas podkład jest bardziej suchy i ma większą tendencję do tworzenia plam, zacieków oraz podkreślania struktury twarzy.

GAMA KOLORYSTYCZNA

Ecolore może pochwalić się jedną z najlepszych gam kolorystycznych kosmetyków mineralnych: kolory są odpowiednio wyważone i dostosowane do urody Polek, a zdjęcia i opisy produktów nie są oderwane od rzeczywistości, ukazują niezmieniony, faktyczny stan rzeczy. Nie brakuje jasnych odcieni w neutralnych, zdrowych podtonach, jest mnóstwo zrównoważonych kolorów o łagodnie chłodnej (Olive) kolorystyce, przygaszonej ciepłej (Nude), odcieni słonecznych (Golden), ciepłych (Warm) oraz subtelnie, ale bez zbędnego przesadyzmu: chłodnych (Cool). Kolory są ułożone w jasny, przejrzysty sposób, ocena jasności i podtonu również nie nastręczają problemów. pomimo pięciu różnym gam i różnych poziomów jasności, bez większych trudności można dobrać sobie właściwy odcień podkładu. Pełną gamę uzupełnię w przeciągu najbliższych dwóch tygodni, aby być całkowicie na bieżąco i nie wprowadzać nikogo w niewielkie, różnicowe błędy kolorystyczne.

Velvet Soft Touch odznacza się wysoką wydajnością, cena 69.90 zł/ 10g jest zatem odpowiednio wyważona i adekwatna do oferowanej jakości. Opakowanie klasyczne, ze sprawnie działającą zasuwką.

Mój kolor: Golden 1 Velvet Soft Touch No.581
INCI: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, CI 77492, CI 77491

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY PRZEZ PRODUCENTA KOSMETYKÓW MINERALNYCH ECOLORE. 

Pozdrawiam, 
Ewa

KROPELKI PROBIOTYCZNE W PIELĘGNACJI SKÓRY TRĄDZIKOWEJ

$
0
0

Coraz więcej można usłyszeć i przeczytać o zależnościach między mikrobiomem, a ogólnym stanem zdrowia - nie bez przyczyny tak się dzieje, bowiem jesteśmy jednym, wielkim, co dla niektórych osób może wydawać się odpychające: siedliskiem bakterii (tak, tak, te małe żyjątka po zważeniu spokojnie dobiją do nawet i pokaźnych 3 kg!) . Wszelkie nieudolne próby wyjaławiania organizmu, ale również i skóry, nie przejdą bez nieuchronnie dotkliwego echa: prowadzą do problemów zdrowotnych, w tym również i dermatologicznych, bowiem zatracenie zdrowia, jest zdaniem wielu, cenionych naukowców, tożsame z zaprzepaszczeniem różnorodności mikrobiologicznej. 

JAK DZIAŁAJĄ PROBIOTYKI STOSOWANE ZEWNĘTRZNIE I DLACZEGO TAK DOBRZE SPRAWDZAJĄ SIĘ W LECZENIU TRĄDZIKU?

Szczepy probiotyczne wzmacniają naturalnie odporność skóry: między innymi dlatego tak ważny jest kontakt dziecka ze skórą matki tuż po porodzie: właśnie ze względu na przekazanie maluchowi środowiska mikrobiologicznego. Wytworzony mikrobiom matki (kanał rodny / kontakt skóra do skóry), to taki dobry pakiet startowy, który ma być pierwszą, swoistą barierą przed zagrożeniem dla nieukształtowanego jeszcze układu immunologicznego dziecka.

Mikroflora bakteryjno-grzybiczo-pierwotniakowa jest dzielną, troszczącą się i godną pochwały, konsekwentną gwardią: to porządni goście, chronią przed patogennymi szczepami, zapobiegają oraz zmniejszają reakcję zapalną, dbają o prawidłowe nawodnienie naskórka, zabezpieczają przed nadmierną reaktywnością naskórka, a także regulują wiele złożonych procesów między innymi odnowę i wymianę komórkową, zmniejszają peroksydację lipidów i zapewniają prawidłową gospodarkę tłuszczową, zmniejszają odpowiedź immunologiczną na terenie tkanki skórnej. Bardzo często w literaturze dermatologicznej wspomina się o roli bariery hydrolipidowej, ale po wielokroć zapomina o nieocenionej roli naturalnej mikroflory, która znajduje się na powierzchni skóry, odgrywając znaczną rolę w jej funkcjonowaniu już od pierwszych minut narodzin!

Liczne kuracje dermatologiczne, kwasowe i zasadowe pH, uszkodzenia mechaniczne, alkohol, wyjaławiają naturalną mikroflorę: początkowo prowadzą do jej zubożenia, a następnie do rozwoju patogennego środowiska. Taki naskórek bardzo często ulega podrażnieniom, reakcjom zapalnym, szeroko pojętym zakażeniom, gorzej radzi sobie ze zmianami środowiskowymi, zmianami pH oraz substancjami aktywnymi, na twarzy gości rumień, świąd, pokrzywki alergiczne lub alergicznopodobne - bardzo często zachwianie mikrobiomu manifestuje się znanym większości zapaleniem mieszków włosowych, nadmierną wrażliwością, nietolerancją większości  związków aktywnych, pieniących się, grzybicami, chorobami pasożytniczymi, które w normalnym środowisku nie stwarzają zagrożenia, ale są poważnie niebezpieczne dla skóry delikatnej, wyjałowionej, pozbawionej tych szalenie ważnych mikrobiotycznych organizmów, których próbujemy na siłę się pozbyć i przypisujemy im chociażby właściwości trądzikotwórcze.

Te malutkie, szykanowane stworzenia pełnią również inne, bardzo ważne funkcje. Nie tylko chronią ludzką skórę przed zagrożeniem, ale są absolutnie niezbędne do walki z wolnymi rodnikami, do prawidłowego transportu składników odżywczych oraz konwersji substancji aktywnych do formy bioaktywnej. Prawidłowy mikrobiom jest niezbędny do właściwego funkcjonowania skóry, to nie tylko bariera hydrolipidowa zapewnia prawidłowe pH, właściwe nawodnienie i elastyczność warstwy rogowej - pierwszą warstwą ochronną, fundamentalną, jest mikroflora bytująca na skórze.

Działanie probiotyków w telegraficznym skrócie: immunomodelujące. stymulujące. wzmacniające, regulujące i normalizujące,  aktywnie przeciwzapalne oraz pielęgnujące i wybielające.

Probiotyki mogą zatem łagodzić objawy i wspierać efektywnie leczenie (zarówno konwencjonalne, jak i niekonwencjonalne) dermatoz związanych z toczącym się stanem zapalnym: okażą się pomocne w zmaganiach z każdym rodzajem trądziku: pospolitym, różowatym, naciekowym, złagodzą objawy łojotokowego i atopowego zapalenia skóry, przyniosą ulgę w zakażeniach bakteryjno-grzybiczych, infekcjach pasożytnicznych skórnych, stanach po kuracjach dermatologicznych, szczególnie antybiotykowych.

Probiotyki mogą być również stosowane bezpiecznie na znormalizowanych typach cery: są wartościowym składnikiem pielęgnacyjnym, zwiększają bowiem odporność skóry na czynniki zewnętrzne, poprawiają nawilżenie i zdolność do tolerancji produktów pielęgnacyjnych, ujednolicają koloryt skóry oraz chronią skutecznie przed nieuniknionym i postępującym stresem oksydacyjnym.

Dbałość o prawidłowy mikrobiom jest jednak szczególnie ważne w dermatozach zapalnych, bowiem wówczas zawsze dochodzi do jego zachwiania, a odżywianie od zewnątrz powinno stać się stałym elementem posiadaczy skóry problematycznej oraz alergicznej (mogą być pomocne również w rzadkich schorzeniach takich jak pokrzywka cholinergiczna objawiająca się uczuleniem na własny pot): probiotyczne szczepy mogą znacznie przyspieszyć procesy regeneracyjne, naprawcze, modelować odpowiedź immunologiczną oraz zmniejszyć dotkliwe i trudne w leczeniu skutki niepożądane związane z pojawianiem się chronicznie stanów zapalnych.

JAK WYKORZYSTAĆ KROPELKI PROBIOTYCZNE? JAKI PREPARAT WYBRAĆ?

Oferta jest dość ograniczona, a ceny produktów probiotycznych nie należą do przyjaznych - problemem jest również ograniczona dostępność kosmetyków, ich trwałość i żywotność, bowiem probiotyki w produktach kosmetycznych to stosunkowa nowość, wykorzystywana głównie przez azjatyckich, wiodących producentów, stąd nie wszystkie kosmetyki są łatwo dostępne, nie każda konsystencja sprawdzi się na każdym typie i rodzaju skóry, poza tym każdy z nas ma chociaż jakiś jeden sprawdzony kosmetyk i nie chce na siłę zmieniać swoich przyzwyczajeń, rzucając się w wir nowości kosmetycznych.

Rozwiązanie, jakie proponuję, nie tylko w aspekcie ekonomicznym, ale i równie przemyślanym pod względem wartościowym, z którego korzystam osobiście, jest dość nowatorskie: są to apteczne, stabilne kropelki probiotyczne umieszczone w łańcuchach tłuszczowych lub olejach roślinnych, wygodna forma aplikatora oraz lipidowa baza pozwala na bezpieczne dozowanie produktu bezpośrednio do porcji kosmetyku pielęgnacyjnego (dodaję około 1-2 kropli i nie robię niczego na zapas). Zawarte w  wartościowym płynie wyselekcjonowane szczepy oraz lipidy, dbają nie tylko o bogactwo mikrobiotyczne jelit, mogą stać się również niezwykle wartościowym dodatkiem pielęgnacyjnym.

Jak już wyżej napisałam, kropelki można stosować bezpiecznie w pielęgnacji zewnętrznej, bowiem szczepy są zamknięte w lipidowych otoczkach: dzięki lipidom po pierwsze: bezpiecznie i efektywnie trafiają do śluzówki jelita, ale również doskonale pielęgnują i dbają o naturalną barierę hydrolipidową, posiadają właściwości odżywcze, są delikatne dla skóry, wykazują wysoką skuteczność biologiczną oraz będą wykazywać podobne właściwości jak gotowe kosmetyki z probiotykami, których żywotność jest ograniczona. Własnoręcznie utworzony preparat probiotyczny nie jest jedynie marną namiastką drogich gotowców, to równie wartościowy i bogaty kosmetyk, i oczywiście to, co przemawia bezdyskusyjnie na jego korzyść: jest zawsze świeży. Minusem jest oczywiście określona rodzina bakteryjna, aczkolwiek na rynku aptecznym znajdują się różne, łatwo dostępne preparaty probiotyczne zawierające odmienne szczepy, rodziny,  bazy lipidowe, polecam zatem stosować różne polecone poniżej kropelki suplementacyjne nie tylko doustnie, ale również i zewnętrznie. Dzięki temu mikrobiom rozwija się prawidłowo i spełnią swoją prozdrowotną funkcję.

To, co sama dostrzegam przy stosowaniu zarówno kosmetyków probiotycznych, jak i kropelek bogatych w naturalne probiotyczne szczepy, to ładniejszy koloryt skóry, zniwelowanie do zera problemu podrażnionych mieszków włosowych, ogromna poprawa tolerancji większości substancji aktywnych, szczególnie detergentów, ładniejsza struktura skóry oraz szybsze gojenie się naskórka, objawiające się szybciej wchłaniającymi się przebarwieniami pozapalnymi oraz mniejszą tendencją do powstawania blizn. Stosuję szereg substancji aktywnych i przez moją pielęgnację przeplata się mnogość, powodująca momentami permanentne bóle głowy, kosmetyków do pielęgnacji, aczkolwiek nic, łącznie z tretinoiną na czele, nie przynosi u mnie tak namacalnych i widocznych gołym okiem efektów, jak dzisiaj omawiane kompleksy probiotyczne.

  • Acidolac Baby, krople doustne / Składniki: olej kukurydziany, bakterie kwasu mlekowego zawierające Lactobacillus rhamnosus GG. 100ml produktu zawiera: Lactobacillus rhamnosus 300mld.
  • BioGaia ProTectis Baby, krople dla dzieci od pierwszych dni życia / Składniki: olej słonecznikowy, trójglicerydy średniołańcuchowe, Lactobacillus reuteri DSM 17938 (L.reuteri Protectis), stabilizator (dwutlenek krzemu).
  • 4 Lacti Baby, krople / Składniki: olej kukurydziany, liofilizowane żywe kultury bakterii Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103).
  • Coloflor Baby, krople doustneSkładniki: rafinowany olej słonecznikowy, liofilizowane żywe kultury bakterii Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103).
  • Coloflor Cesario, krople / Składniki: rafinowany olej słonecznikowy, skrobia, maltodekstryna, liofilizowane żywe kultury bakterii: Bifidobacterium infantis M-63, Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103), Lactobacillus fermentum (CECT5716) Hereditum, sacharoza, przeciwutleniacz: cytryniany sodu, chlorek sodu.
  • Dicoflor, krople dla niemowląt i dzieci / Składniki: olej kukurydziany, liofilizowane żywe kultury bakterii (Lactobacillus rhamnosus GG), emulgator: mono i diglicerydy kwasów tłuszczowych.
  • Floractin, krople dla dzieci od pierwszych dni życia / Składniki: oliwa z oliwek, Lactobacillus rhamnosus GG ATCC 53103; substancja przeciwzbrylająca: węglan wapnia; przeciwutleniacz: octan DL-alfa-tokoferolu
  • Lactibiane, Dla dzieci, krople / Składniki: olej rzepakowy, przeciwutleniacz (mieszanina tokoferoli); saszetka: mieszanka bakterii kwasu mlekowego (Bifidobacterium longum LA101, Lactobacillus helveticus LA102, Lactococcus lactis LA103, Streptococcus thermophillus LA104, Lactobacillus rhamnosus LA801), skrobia ziemniaczana, emulgator (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych), cholekalcyferol (witamina D3).
  • Probiotyk w kroplach, ApteoDziecko / Składniki: olej roślinny MCT (średniołańcuchowe trójglicerydy), liofilizowane żywe kultury bakterii Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103), stabilizator: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych.
  • Trilac plus forte, krople / Składniki: liofilizowany szczep Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103) w ilości min. 2,5 mld CFU/5 kropli, mieszanka liofilizatu 3 szczepów w ilości min. 2,5 mld CFU/5 kropli, w proporcji: Lactobacillus acidophilus 46,5%, Bifidobacterium lactis 47,5%, Lactobacillus delbrueckii ssp. bulgaricus 6%; olej MCT – nośnik, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych E471 – stabilizator.
*Moi osobiści faworyci to Biogaia, Dicoflor oraz Triliac plus forte.

Kropelkami probiotycznymi można wzbogacać każdy produkt pielęgnacyjny: serum, lotiony, emulsje, kremy, maski, środki myjące, mgiełki. To wartościowy dodatek zgodny ze znakomitą większością kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji zarówno skóry, jak i włosów. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

RECEPTURA | AKTYWNE SERUM NA TRĄDZIK Z 8% WITAMINĄ B3

$
0
0

Marka The Ordinary zdążyła narobić sporo szumu, również i w polskiej sieci: prawie każda osoba interesująca się odpowiednią, specjalistyczną, efektywną pielęgnacją choć raz zainteresowała się koncernem Deciem lub chociaż zdążyła o nim usłyszeć. Jednym z ciekawszych i z racji popularności, wciąż niedostępnym produktem w szerokim asortymencie marki, jest serum z wysokim stężeniem niacynamidu i cynkiem, które zalecane jest do pielęgnacji problematycznej skóry.

Mimo wielu wspaniałych recenzji i niskiego, zasłużonego pokłonu w stronę niacynamidu, serum nie do końca przypadło mi do gustu. W moim odczuciu minimalistyczna formuła kosmetyków The Ordinary jest ich jednoczesnym, sporym minusem: zarówno pod względem użytkowym, jak i pielęgnacyjnym, postanowiłam zatem wraz z marką półproduktów kosmetycznych ECOSPA >, przygotować dla Was bardziej zrównoważoną, delikatną i równie efektywną recepturę opartą na doskonałych właściwościach niacyny, która ma szansę sprawdzić się nie tylko w warstwowej, bogatej pielęgnacji, ale i dość okrojonej, bez względu na posiadany typ oraz rodzaj cery. 

RECEPTURA

Głównym składnikiem aktywnym serum jest niacynamid zastosowany w stężeniu 8% - utworzone serum jest ukierunkowane głównie na problemy powiązane z aktywnym / zaleczonym trądzikiem oraz łojotokiem / tłustą cerą: podczas regularnego stosowania, kosmetyk będzie działał normalizująco, przeciwtrądzikowo, przeciwzapalnie, wybielająco oraz przeciwłojotokowo. Biorąc pod uwagę wysoką ilość zastosowanej niacyny, zależało mi na maksymalnym złagodzeniu formuły, by serum sprawdzało się również w pielęgnacji bardziej problematycznych, odwodnionych typów cery, gdy stosowanie silniejszych kwasów, czy pochodnych witaminy A nie wchodzi już w grę, gdyż powodują zbyt mocne podrażnienia i wysuszenie.

Baza serum nie jest również dziełem przypadku, zastosowałam hydrolat z szałwii lekarskiej, który pomimo dobrej tolerancji i łagodności w swym działaniu, wykazuje widoczne właściwości oczyszczające, normalizujące oraz przeciwłojotokowe i bioferment z bambusa, który również zapewnia efekt przeciwtrądzikowy oraz co było dla mnie kwestią kluczową przy recepturowaniu: posiada unikatowe właściwości użytkowe: powleka skórę łagodnym, niekomedogennym, przyjemnym filmem, ułatwia rozprowadzenie produktu i zwiększa jego wydajność, daje efekt wygładzenia i sprawia, że serum z jego dodatkiem jest niezwykle delikatne, komfortowe i przyjemne w użyciu. Dodatkowe, nieznaczne zażelowanie formuły naturalną gumą ksantanową sprawia, że serum świetnie współpracuje z nawet problematycznymi typami skóry i pomimo dużej zawartości leczniczego niacynamidu, daje efekt nawilżenia, złagodzenia i ukojenia.

Za nieznaczną lepkość produktu odpowiada pantenol, który również nie bez przyczyny znajduje się w tak wysokim stężeniu - dzięki 4% zawartości witaminy B5, konsystencja serum jest bardziej jednolita, gładka, a sama formuła jest bardziej stabilna chemicznie. Aby jeszcze bardziej ułatwić i uprzyjemnić stosowanie serum, można do niego dodać opcjonalnie glikolu roślinnego, który nada konsystencji aksamitności, gładkości i zwiększy walory nawadniające serum, a także zminimalizuje do zera towarzyszącą, nieznaczną lepkość serum żelowego (która mi osobiście nie przeszkadza i daje świetny efekt zmiękczenia).

Składniki:
  • hydrolat z szałwii lekarskiej / zielonej herbaty / z rozmarynu - 37.35 g
  • bioferment z bambusa - 5 g
  • niacynamid (witamina B3) - 4 g
  • pantenol (witamina B5) - 2 g
  • glikol roślinny (propanediol) - 1 g 
  • Eko konserwant w płynie ECOSPA 0.35 g (10 kropli) / W ofercie ECOSPA znajdują się dwa, naturalne konserwanty, ze względu na finalne 6.5 pH serum  (zapewniające najwyższą stabilność niacyny), polecam zastosować konserwant płynny, który działa w szerszym zakresie pH,
  • guma ksantanowa - 0.3 g (około 0.15-0.2 ml) 
  • opcjonalnie papierki lakmusowe i kwas mlekowy / mleczan sodu do regulacji pH (pH serum bez regulacji na poziomie 6.5 pH)
Akcesoria:
  • szklana zlewka,
  • szklana szpatułka,
  • szklane opakowanie z ciemnego szkła z pipetą,
  • papierki lakmusowe,
  • waga elektroniczna lub łyżeczki miarowe,


Przy doborze składników, przyświecał mi cel, by wszystkie zastosowane składniki nie tylko idealnie ze sobą współgrały i zapewniały najlepszy efekt terapeutyczny, ale również samo stworzenie serum było niesamowicie łatwe pomimo znacznej ilości składników, a niezbędne składowe były dostępne w jednym miejscu - co mi się udało, bowiem wszystkie wymienione półprodukty wraz akcesoriami zakupisz w sklepie internetowym ECOSPA >. Wykonanie serum jest bardzo łatwe, jedynym nastręczającym problemy etapem, może okazać się samo odmierzanie składników. Aktualnie korzystam z wagi elektronicznej i ten sposób polecam najbardziej, ponieważ ewentualny margines błędu w przypadku korzystania z wagi jest bardzo niski, bądź zastosować metodę łyżeczek miarowych i przeliczyć wszystkie składniki z gramów na mililitry (dla opornych polecam kalkulatory stężeń)

  • W szklanej zlewce umieść odpowiednią ilość hydrolatu, powoli, mieszając całość szklaną szpatułką, wlej ostrożnie bioferment z bambusa, powinna powstać jednolita, delikatnie mleczna emulsja, 
  • Następnie odmierz właściwą ilość niacyny i cały czas kręcąc szpatułką, wsypuj jej niewielkie ilości do wodnego roztworu, 
  • Jeśli decydujesz się na konserwant w proszku i nie zamierzasz pomijać zastosowania glikolu roślinnego, aby ułatwić sobie jego rozproszenie, rozpuść go w propanediolu, a następnie dodaj do całości, 
  • Dodaj konserwant w płynie, 
  • Sprawdź za pomocą papierków lakmusowych pH roztworu, 
  • Na łyżeczce miarowej odmierz odpowiednią ilość pantenolu i rozpuść w niej gumę ksantanową, dzięki temu guma rozproszona w witaminie B5, będzie równomiernie zagęszczać serum, wlewaj powolnymi porcjami, cały czas intensywnie mieszając, 
  • Serum przelej do szklanego opakowania z pipetą i intensywnie wstrząsaj przez około 30 sekund, przechowuj w lodówce nie dłużej niż 12 tygodni,

WŁAŚCIWOŚCI I MOŻLIWOŚCI WYKORZYSTANIA SERUM W PIELĘGNACJI

Serum jest stworzone do minimalistycznej, jak i bardziej rozbudowanej pielęgnacji. Starałam się, by lekka formuła produktu nie była jednocześnie zbyt wodnista, a dawała efekt zmiękczenia i ukojenia,  a także nie generowała kolejnych problemów z odwodnieniem skóry. Żelowa konsystencja serum to nie tylko komfort stosowania, ale również jego wyższa skuteczność. Kosmetyk sprawdza się stosowany samodzielnie, ale i jako dodatek do innych kosmetyków pielęgnacyjnych - zwiększa ich walory nawilżające oraz normalizuje i rozjaśnia skórę problematyczną.


Serum może być ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, dodatkiem do innych konsystencji oraz elementem warstwowej pielęgnacji. Ze względu na aktywny składnik zastosowany w wysokim, efektywnym stężeniu, serum może być stosowane zarówno w skutecznej monoterapii (terapia normalizująco-regulacyjna), jak i terapiach skojarzonych - będzie wzmagać działanie wybielające oraz przeciwłojotokowe.

Regularnie stosowany kosmetyk przede wszystkim zmniejsza ilość wydzielanego łoju, obkurcza rozszerzone pory, wybiela skórę, zmniejsza rumień, hamuje nadmierną peroksydację lipidów i tym samym zmniejsza ilość zaskórników oraz może normalizować nadmierną hiperkeratynizację. To idealny produkt do pielęgnacji skóry mało problematycznej, jak i sprawiającej duże problemy, gdy pojawia się nietolerancja i nadmierna wrażliwość na większość składników aktywnych, zaawansowane stadium trądziku (w tym różowatego), skrajne odwodnienie.

Ważne: serum może być stosowane w porannej pielęgnacji (zapewnia ochronę antyoksydacyjną), bez względu na porę roku oraz przez kobiety spodziewające się dziecka i karmiące. 

MARKA ECOSPA

Rodzinna manufaktura istnieje na rynku już od 2006 roku, to szmat czasu, przez który właściciele krzewią ideę tworzenia własnych, domowych, naturalnych kosmetyków oraz zdrowego stylu życia. Dla mnie, jako konsumenta, ogromne znaczenie ma nie tylko jakość (często organicznych, ekologicznych i certyfikowanych) oferowanych surowców, ich dobra dostępność i użyteczność (ostatnio założyciele zdecydowali się na odświeżenie opakowań, co moim zdaniem wpłynęło tylko na plus - design, składniki sypkie znajdują się w porządnych woreczkach strunowych, zaś składniki płynne w szklanych, ciemnych opakowaniach), ale również ludzie, którzy stoją za swoim dziełem.

Biorąc pod uwagę nienaganną jakość obsługi oraz surowce, z których jakości jestem szczerze zadowolona - zachęcam do nie tylko stworzenia serum przeciwtrądzikowego, które jest świetną, łatwo dostępną alternatywą dla koncernu Deciem, ale zakupów w sklepie ECOSPA > - kolejnym plusem jest również możliwość odbioru zamówienia stacjonarnie, w Warszawie. 

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ PÓŁPRODUKTÓW KOSMETYCZNYCH ECOSPA. ODNOŚNIK DO SKLEPU INTERNETOWEGO, UDANYCH ZAKUPÓW ;) >>

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa Szałkowska

EIGHT GREENS YOUTH SERUM | EMINENCE ORGANIC SKIN CARE

$
0
0

W bałaganie jaki towarzyszy mi na co dzień, również w pielęgnacji, jest pewna, ukryta metoda. Wystarczyło kilka lat burzliwych doświadczeń, by pomimo ciągle towarzyszącego mi harmideru i mnogości kosmetyków, przeplatających się nawet i pod moimi obcesowo zniszczonymi stopami, dość trafnie dobierać je do potrzeb własnej skóry i stosunkowo szybko wyrabiać sobie trafną opinię na temat nowo wdrożonych produktów do pielęgnacji. Zielone serum od Eminence Organic Skin Care okazało się zaproszeniem do poznania kolejnych produktów marki - zapewnia mi to, czego oczekuję z pogranicza stosowanych łatwo dostępnych serum, a kremów - nawodnienia, ale jednocześnie łagodnej, przyjemnej okluzji. 

Bardzo podoba mi się koncepcja, ideały i przede wszystkim autentyczność głoszona przez markę Eminence, której działalność śledzę skrupulatnie od kilku miesięcy. Przemawiają do mnie zatem nie tylko oferowane produkty, które mają ciekawe i niekonwencjonalne, ale jednocześnie przyjazne formuły, które można wdrożyć bez nadmiernych implikacji, jak i ludzie, którzy nie serwują werbalnych wymiocin i eko-pozoranctwa, a wiedzą dokładnie co są w stanie zaoferować i odpowiednio wyargumentować cenę oferowanych kosmetyków. 

KONSYSTENCJA

Delikatnie żelowa, doskonale i bezprecedensowo rozprowadzająca się, aplikacji nie akompaniuje dziwny, nadmierny opór, lepkość, zbyt szybkie wchłanianie soczyście zielonej konsystencji. Wystarczy niewielka ilość, by równomiernie rozprowadzić serum po twarzy, szyi i dekolcie. Łagodnie zastyga (choć raczej owe uczucie przypomina rozkoszne wtapianie się, czuć jak skóra dosłownie wsiąka każdą kropelkę serum i jest nieprawdopodobnie wilgotna od szczodrego nawodnienia), pozostawiając jedwabistą, cudownie przyjemną w dotyku skórę.  Eminence Eight Greens tuż po wklepaniu ładnie i przyjemnie powleka skórę, nieco się lepiąc, ale uczucie to nie jest niekomfortowe i przytłaczające - mija zupełnie po około 10 minutach - uczucie kleistości wzrasta wraz z bardziej obfitą aplikacją (brak rolowania się produktu). Mimo tychże walorów, serum na skórze jest niezwykle lekkie, nie obciąża nawet błyskawicznie zanieczyszczających się typów cery oraz nie sprzyja ogólnemu zanieczyszczaniu się naskórka, jeśli jest stosowane zgodnie z bieżącym zapotrzebowaniem na nawilżenie (serum porządnie nawilża, więc po jakimś czasie może nadmiernie rozpulchniać pory i przyspieszać zanieczyszczanie się skóry). Serum niezwykle komfortowo, wręcz luksusowo zachowuje się na skórze, mimo bardzo lekkiej formuły, nie wysycha zupełnie, pozostawia przyjemne uczucie zmiękczenia i nie powoduje ściągnięcia nawet na odwodnionych typach cery. Zapach przyjemny, świeży, zielony, wyczuwam w nim świeżo utarte w moździerzu zioła polne oraz aromatyczną, kwitnącą suto lawendę.

Sięgam po serum z nieukrywaną przyjemnością.

Z moich obserwacji wynika, że serum lepiej sprawdza się stosowane w połączeniu z czymś do uzyskania pożądanej konsystencji niż w klasycznej pielęgnacji warstwowej (produkt zastosowany po serum bardziej przyczepia się do skóry i trudniej rozprowadza, przez co ciężko jest wklepać i rozsmarować chociażby kremy/emulsje o bardziej skontrowanej formule), jest to również jeden z niewielu produktów o tak lekkiej konsystencji, pozwalający swymi właściwościami na samodzielnie stosowanie bez obaw o dyskomfort i wzmożone ściągnięcie naskórka. Charakterystyczna struktura serum ma swoje duże plusy chociażby w roli bazy: doskonale chwyta mineralne pigmenty, efekt przedłużonej trwałości makijażu ma miejsce zarówno przy stosowaniu kremowych produktów, jak i sypkich mineralnych.

Mimo że serum Eminence posiada szereg substancji aktywnych, w tym pochodzenia wyłącznie naturalnego, konsystencja serum jest na tyle przyjemna i wyjątkowa w użytkowaniu, że nie powoduje podrażnień, przelotnego rumienia, czy ściągnięcia nawet przy regularnym stosowaniu. Produkt nie wzmaga nadmiernej potliwości skóry oraz nie pobudza łojotoku, co jest gehenną przy stosowaniu za lekkich, wodnych produktów do pielęgnacji skóry.

DZIAŁANIE

Część osób może być głęboko przesiąknięta defetyzmem usłyszawszy hasło "naturalna pielęgnacja" - szczególnie, gdy roślinne, zgodne z naturą działanie nie przynosi pożądanych rezultatów, odpycha i konsekwentnie zraża swym "swoistym" zapachem, a jeszcze częściej generuje kolejne problemy z cerą, zamiast niweczyć nieuniknione skutki mijającego czasu, przewlekłego stresu i nie do końca zdrowej, wątpliwej jakości pszenicznej bułeczki z makiem. Wszystko to sprawia, że w pewnym sensie wiele z nas traci wiarę w matkę naturę i przybiera fatalistyczną postawę, a równie mocno mierżą wszelakie odgórne przymusy bycia zawsze szczęśliwym, zadbanym i koniecznie bio zgodnym ze środowiskiem naturalnym. Po wielu latach testów, i wydaje mi się - dość dobrej orientacji rynkowej, rzeczywiście kosmetyki naturalne są w pewnym stopniu sztampowe i momentami - aż do egzystencjalnego bólu - przewidywalne. Eminence Organic Skin Care rozbudziło we mnie początkowy towarzyszący mi entuzjazm obecny w dziewiczym odkrywaniu naturalnych, zdrowych produktów, który nieuchronnie stopniowo zaczął przygasać i ustępować miejsca wyważonemu dystansowi.

Cenię produkty, które rzeczywiście działają - w naturalnych kosmetykach dostrzegam niepokojący deficyt nawilżenia i przyjemnego uczucia zmiękczenia, co automatycznie przekłada się na namacalne i długotrwałe efekty stosowania, których notabene brakuje mi przy nawet rozsądnym, systematycznym użytkowaniu naturalnych kosmetyków - naturalne tłuszcze nie są łatwymi składnikami formulacyjnymi, nie nawilżają samodzielnie i wykrzesanie z naturalnych składników efektu "plumping" wcale nie jest tak proste jak mogłoby się wydawać. Zawód zatem nabierał niebotycznych wymiarów i cieszę się, że w tymże czasie natrafiłam na markę Eminence, której to serum Youth Eight Greens robi coś więcej niż tylko natłuszcza.

Niby niewiele, ale produkt pozostawia skórę niesamowicie gładką, ukojoną, zmiękczoną, cudownie aksamitną, szaleńczo przyjemną w dotyku, ale przede wszystkim: nawodnioną. Miałabym spore trudności ze wskazaniem produktu wodnego/zażelowanego, który tak przyjemnie i delikatnie, aczkolwiek widocznie działa na moją odwodnioną i niezwykle wybredną, trądzikową skórę - i z całą pewnością nie byłby to preparat bazujący na naturalnych, roślinnych komponentach. Cena serum może na pierwszy rzut oka wydawać się kuriozalna, ale po głębszym zastanowieniu, na rynku brakuje produktów, które są tak lekkie i jednocześnie zapewniają bez żadnych dodatkowych modyfikacji wspaniałe uczucie nawodnienia.

Prawidłowe nawilżenie naskórka automatycznie zmniejsza skłonności do nadmiernej reaktywności i pobudliwości naczyniowej, niweluje nieprzyjemny świąd, wspomaga regenerację, poprawia koloryt, ogólnie rzecz biorąc: sprawia, że naskórek wygląda i czuje się zdecydowanie lepiej. I rzeczywiście tak jest, przy stosowaniu serum moja cera jest w znacznie lepszej kondycji niż przed włączeniem kosmetyku do stałej pielęgnacji - struktura skóry jest bardziej zbita, koloryt stopniowo wyrównany, gładkość skóry momentami powoduje aż gęsią skórkę. Na pewno będzie mi bardzo smutno, gdy system dozujący pozostanie już pusty i nie zasięgnie kolejnej porcji nawilżającego serum.

Regularne stosowanie Eight Greens Eminence na pewno poprawiło stopień regeneracji oraz ujednoliciło ogólny koloryt mojej skóry. Na prawidłowo wypielęgnowanej skórze wszystko goi się, regeneruje, przyjmuje i wygląda lepiej - co jestem w stanie potwierdzić po długich tygodniach regularnych testów.

Równie mocno cenię realistyczne i w pełni uzasadnione w działaniu obietnice producenta. Serum ma pozostawiać skórę gładką, jedwabistą i przyjemną w dotyku bez tłustego filmu, dobrze nawilżać, wzmacniać i poprawiać ogólną kondycję skóry. Wszystkie wykazane podpunkty są odzwierciadleniem tego, co widzę na własnej skórze. Serum Eight Greens jest skierowane do każdego rodzaju skóry - myślę, że producent nie mija się z prawdą, bowiem wprowadzenie serum wymaga odpowiedniego wkomponowania w zastaną pielęgnację, choć najbardziej kosmetyk polecam odwodnionym trądzikowym, tłustym i problematycznym typom cery z niskim, ale jednak obecnym zapotrzebowaniem na okluzję, którym nie jest obcy problem rogowacenia i łojotoku wywołanego. 


SKŁAD, POJEMNOŚĆ, WYDAJNOŚĆ I CENA

Zielone serum od Eminence, jak sama nazwa arbitralnie wskazuje, bazuje na głównych, ośmiu zielonych roślinach, będących źródłem naturalnych, odmładzających i nawilżających fitoestrogenów: jukka, skrzyp polny, niepokalanek pospolity, chmiel zwyczajny, koniczyna łąkowa, len zwyczajny, lawenda i liście papryki. To jednak nie koniec (rzec by się przekornie chciało, że dopiero początek) roślinnej przygody, bowiem kosmetyki Eminence to prawdziwa gratka dla osób ceniących naturalne kosmetyki z prawdziwego zdarzenia. Formuła serum nie zawiera wody, jest oparta na soku z rozgniatanych liści aloesu i pomidora, działanie serum wzmacniają naturalne ekstraty pozyskane z jęczmień zwyczajny czterorzędowy, spirulina, szpinak, kapusta warzywna, lucerna, pszenica, brokuł, burak ćwikłowy, dulka, rozmaryn, kompleks antyoksydacyjny (cytryna, jagody acai i goji, wiśnia barbados acerola, indyjski agrest, marchew, camu camu, baobab i woda kokosowa) naturalne olejki eteryczne oraz nawadniające cukry oraz niewielka ilość okluzji w postaci oleju słonecznikowego. Serum zawiera glicerynę, która mi osobiście w podanej formie nie wadzi.

Mimo przebogatej, obfitującej w naturalne składniki zawartość, kosmetyk nie spowodował u mnie uczulenia i miejscowych odczynów niepożądanych. Może być stosowany bezpiecznie w okresie ciąży i karmienia piersią.

INCI: Organic Phytonutrient Blend™ [Aloe Juice*, Tomato Juice*, Horsetail Extract*, Chasteberry Extract*, Flaxseed Extract*, Hops Extract*, Barley Leaf Extract*, Wheat Leaf Extract*, Algae Extract*, Spinach Extract*, Broccoli Extract*, Alfalfa Leaf Extract*, Beetroot Extract*, Dulse Extract*, Bladderwrack Extract*, Yucca Extract*, Red Clover Flower Extract*, Honey*, Paprika Extract*, Sunflower Seed Oil*, Rosemary Leaf Extract*, Maltodextrin (from Rice)* And Vegetable Glycerin*], Lavender Extract, Vegetable Glycerin*, Horsetail Extract, Propanediol (from Corn), Vegetable Glycerin, Tara Tree Gum, Yucca Filamentosa Extract, Hops Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Xanthan Gum, Lactic Acid, Chlorophyll, Sodium Salicylate, Paprika Extract, Sodium Alginate, Lavender Oil*, Biocomplex2™ [Acai*, Lemon*, Barbados Cherry*, Indian Gooseberry*, Baobab*, Camu Camu*, Carrot*, Coconut Water*, Goji Berry*, Tapioca Starch (from Cassava Root)*, Alpha Lipoic Acid And Coenzyme Q10].
*Certified Organic Ingredient
**Biodynamic® Ingredients From Controlled Demeter Production

Pojemność 30 ml w butelce z porządnego, ciemnego, grubego szkła z pipetą. Serum jest bardzo wydajne, opakowanie przy rozsądnym stosowaniu powinno wystarczyć na około 4-6 miesięcy. Koszt serum waha się w granicach 150 - 200 zł. Produkty Eminence, niestety, nie są dostępne bezpośrednio w Polsce. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

GĄBECZKI KONJAC W PIELĘGNACJI

$
0
0

Gąbeczki Konjac znalazły niezliczoną ilość funkcji w mojej okrojonej pielęgnacji. Ich gąbczasta i porowata, a jednocześnie na wskroś delikatna struktura, stwarza mnóstwo możliwości wykorzystania nawet na trudnych, problematycznych typach cery. Mimo że często kręcę nosem na akcesoria w pielęgnacji, gdyż nierzadko generują sporo problemów przy dłuższym stosowaniu jak i w utrzymaniu względnej czystości, tak gąbeczki Konjac akompaniują mi niezmiennie w codziennym rytuale już od kilku miesięcy.

KONJAC? CO TO TAKIEGO?

Gąbeczka Konjac w kosmetyce i medycynie japońskiej istnieje od przeszło 1500 lat. To produkt w 100% naturalny i biodegradowalny, jest wolna od szkodliwych, drażniących i mogących podrażnić skórę substancji.

Gąbka otrzymywana jest z azjatyckiej byliny, która nosi tę samą nazwę. Powstały surowiec posiada silne właściwości absorbujące, zawdzięcza to lekko zasadowemu pH, przez co wykazuje właściwości myjące, peelingujące i emulgujące tłuszcz, a zawartość składników naturalnych i substancji aktywnych, pielęgnuje, odżywia i nawilża skórę. Gąbeczki mogą zawierać różne składniki - aktywny węgiel, który wspomaga walkę z trądzikiem i bardzo dobrze oczyszcza, antyseptyczną i oczyszczającą glinkę, kojącą zieloną herbatę i wiele, wiele innych.

W kontakcie z wodą gąbka intensywnie pęcznieje, staje się delikatna, miękka, doskonale absorbuje sebum, tłuszcz i zanieczyszczenia. Zapewnia subtelne i łagodne dla skóry oczyszczenie bez podrażnień. Regularne oczyszczanie skóry za pomocą gąbki Konjac pozwala na minimalne użycie kosmetyków myjących, zmniejszenie ilości produktów oczyszczających, znaczne uproszczenie pielęgnacji, zwężenie porów, niewymagającą ochrony przeciwsłonecznej regulację rogowacenia oraz delikatny i relaksujący masaż, co wpływa bezpośrednio na lepsze ukrwienie skóry i jej ładniejszy koloryt.

Przy szeregu niezbywalnych zalet, nie można niestety zapomnieć o wadach gąbki Konjac. Nie odkryję Ameryki, ale największą przywarą tej świetnej gąbeczki jest przede wszystkim jej wątpliwa higieniczność. Gąbka sama w sobie jest śliska, schnie powoli, choć można ją dezynfekować i prać w wysokich temperaturach, często ulega uszkodzeniom i pomimo zachowania wzmożonych środków ostrożności: pleśnieje w środku. Ogromną zaletą jest niewchłanianie kosmetyków do środka, ale niestety nie ochrania to przed psuciem się gąbki (wynika to z naturalnej budowy i składu). Dodatki do gąbki szybko się wypłukują i na pewno tracą swoją wartość aktywną, zwłaszcza gdy zdecydujesz się na regularne wygotowywanie gąbki, co jest najskuteczniejszą metodą ochrony przed patogennymi drobnoustrojami. Zalecam wymianę gąbki co co najmniej 3 miesiące.

Dla niektórych osób gąbeczka Konjac może okazać się stanowczo za ostra, zachowuje jednak trwałą formę, przez co masaż całą powierzchnią gąbeczki może sprzyjać roznoszeniu zmian zapalnych, generować podrażnienia i nasilać ucieczkę wody.

Ostrzegam, że jakość gąbeczek (poza sprawdzoną firmą Konjac Sponge Company) nie jest równa - wiele gąbeczek okazywała się zbyt twarda, nieprzyjemna i szorstka, by móc bezpiecznie włączyć je do pielęgnacji twarzy.

MOŻLIWOŚCI WYKORZYSTANIA GĄBECZEK W PIELĘGNACJI CODZIENNEJ I SPECJALNEJ

Gąbeczki Konjac posiadają miłą, choć przedziwną strukturę. Nadal pamiętam swój ewoluujący grymas w zderzeniu z twardą niczym głaz powierzchnią z którą nie do końca wiedziałam co mam uczynić, zresztą wciąż ogarnia mnie niewymuszone zdumienie przy upuszczaniu strumienia wody, transformacja Konjac to coś niesamowitego: mokra gąbeczka natychmiast staje się niesamowicie mięciutka i plastyczna.

Niespotykana, wyczuwalnie porowata struktura gąbki to jednak jej duża zaleta, ta porowatość jest zupełnie rozbieżna z tradycyjnymi gąbkami, a nawet z gąbeczkami Konjac kiepskiej jakości - unikalna faktura chwyta i pochłania mechanicznie zabrudzenia oraz zapewnia jednocześnie przyjemny, oczyszczający masaż. Sowicie przesiąknięta wodą gąbeczka jest łagodna dla skóry, choć można nią wykonać bezdrobinkowy peeling mechaniczny, zatem zachowałabym rozwagę przy stosowaniu Konjac w nasilonych, ropnych odmianach trądziku,  szeroko pojętych infekcyjnych zakażeniach mieszków włosowych oraz przy uszkodzonej i nadreaktywnej, rumieniowej skórze.

Zdolności absorbujące gąbeczki można wykorzystać przy spłukiwaniu i pochłanianiu substancji trudnych do zmycia bez zastosowania silnych detergentów lub emulgatorów - pozostałości tłuszczu lub związków tworzących dyspersje w wodzie i tłuszczach (na przykład pigmenty mineralne). Jest to pomocne szczególnie na typach cery, które błyskawicznie odwadniają się, ale jednocześnie brak redukcji okluzji ze środków myjących wróży jedynie pogorszenie stanu skóry. Włączenie gąbeczki Konjac do rytuału oczyszczania mądry i sprytny sposób ograniczenia wysuszenia skóry podczas jej mycia.

Gąbeczki Konjac to także świetny, codzienny sposób regulowania naskórka zrogowaciałego i szybko zanieczyszczającego się. Mimo że masaż gąbeczką nie jest niczym nieprzyjemnym i organoleptycznie jest zdecydowanie delikatniejszy od tradycyjnych peelingów ziarnistych, czy nawet szczotkowania skóry, regularne oczyszczanie skóry z zastosowaniem gąbeczki może odczuwalnie sprzyjać lepszej kondycji skóry szczególnie trudnej w pielęgnacji. Akcesorium nie jest na tyle agresywne, by działało toksycznie na skórę, ale również nie jest aż tak delikatne, by jego stosowanie nie przynosiło nawet wymiernych efektów.

  • Samodzielny sposób oczyszczania skóry. Jeśli nie nosisz makijażu, unikasz ciężkich kremów ochronnych, problem wzmożonego łojotoku Cię nie dotyczy, nie masz trudności z utrzymaniem prawidłowego nawilżenia skóry, ale zauważasz u siebie problem zaskórników i/lub nadmiernego rogowacenia, to oczyszczanie gąbeczką w wyjątkowo łagodny, mało problematyczny i niewymagający jednocześnie restrykcyjnej ochrony przed słońcem sposób, wyreguluje Twoją skórę. Gąbeczka Konjac z wodą to idealny sposób oczyszczania dla osób z cerą bez większych problemów z wyjątkowo minimalistyczną, prostą pielęgnacją, ale z tendencją do zanieczyszczania się. 
  • Drugi, bezdetergentowy etap oczyszczania. Jeśli borykasz z problemem szybko odwadniającej się skóry, negatywnie reagujesz na większość pieniących się detergentów oraz akcesoriów, które okazują się zbyt ostre w swej fakturze, a wymagasz tłustego, olejowego rozpuszczenia zanieczyszczeń i równorzędnie skutecznego, efektywnego i bardzo delikatnego usunięcia tłustej fazy, włączenie gąbeczki Konjac do drugiego etapu (spłukiwania pierwszej fazy), pozwoli uniknąć tak silnego wysuszenia, ściągnięcia i dyskomfortu. Gąbeczka znacznie delikatniej pochłonie nadmiar tłuszczu i obejdzie się ze skórą łagodniej niż pieniące się detergenty. Ponadto gąbeczka pozwala na zastosowanie bardziej kremowej, treściwej konsystencji do oczyszczania, można nią świetnie zrównoważyć etap myjący bez większych szkód i ryzyka nagłego pogorszenia stanu skóry. 
  • Mało agresywny sposób usuwania masek nawilżających (kremowych i hydrożelowych). Zwilżoną gąbeczką szybko i bezboleśnie usuniesz maski nawadniające - silny strumień wody, detergenty lub nadmierne pocieranie w celu pozbycia się konsystencji, może zniweczyć efekty nawet najwspanialszego zabiegu upiększającego. Gąbeczki Konjac dzięki właściwościom absorbującym bardzo szybko i wybiórczo usuwają zabrudzenia, przy ich użyciu, zabiegi tego typu mają jakiś sens i zwiększają swoją efektywność działania. 
  • Akcesorium zwiększające siłę myjącą i oczyszczającą detergentów, glinek oraz alg. Gąbeczki skracają znacznie czas usuwania masek i środków myjących ze skóry przy jednoczesnym zwiększeniu ich właściwości oczyszczających. 
  • Bezdrobinkowy peeling mechaniczny. Jeśli peelingi ziarniste i szczotkowanie twarzy okazują się zbyt ostre, a enzymatyczne sposoby złuszczania naskóka albo wysuszają skórę lub są zupełnie nieefektywne, codzienne lub okazjonalne oczyszczanie skóry przy pomocy gąbeczki Konjac może okazać się przemyślaną i skuteczną metodą peelingującą, sprzyjającą normalizacji skóry. 


ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam,
Ewa

ŚMIETANKI OCZYSZCZAJĄCE BIELENDA | "KURKUMA + CHIA"&"OPUNCJA FIGOWA + ALOES"

$
0
0

Odkąd sięgam pamięcią, etap oczyszczania skóry skóry traktowałam dość pobieżne, bez należnego zainteresowania i bez wzbijania się na wyżyny przygarnianej zachłannie wiedzy pielęgnacyjnej. Wówczas najważniejszą, choć może nieco strywializowaną rolą oczyszczania, zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualne poglądy, było jedynie, bez względu na wszystko, usunięcie zabrudzeń z powierzchni wymęczonego naskórka. Nie zgłębiałam się, a na pewno nie poszukiwałam w tym rejonie żadnych przyczyn kiepskiej kondycji skóry. Jak się później okazało, wiele implikacji wynikało właśnie z nieprzemyślanych, agresywnych i zupełnie niedostosowanych działań właśnie w tym marginalizowanym przeze mnie etapie. 

Bogatsza o doświadczenia poszukuję produktów myjących, które oprócz efektywnego oczyszczenia, zapewniają komfort lub chociaż nie zaburzają kondycji skóry, powodując chociażby deficyt nawilżenia. Nadmienię, iż nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza w dyskontowym, ekonomicznym pułapie cenowym. Czy śmietanki Bielenda spełniają powyższe wymogi? Jak działają? Z jakimi zabrudzeniami sobie poradzą oraz komu mogę polecić lub też odradzić zakup produktów z serii Botanicals Spa Rituals? 

WŁAŚCIWOŚCI 

Konsystencja przyjemnie kremowa i niewymagająca rozbudowanych kroków pielęgnacyjnych. Nie przelewa się między palcami, produkt jest skoncentrowany, wdzięczny w użytkowaniu i bardziej jednolity w porównaniu z popularnymi emulsjami Dr Medica tejże marki. Przyznaję: pojawiły się pewne uprzedzenia jeszcze przed zakupem śmietanek: przesiąknięta defetyzmem założyłam, wnioskując chociażby po działalności większości marek, iż otrzymam podobny kosmetyk w bardziej zielonej, modnej i dobrze sprzedającej się odsłonie, zostałam jednak już na samym początku znajomości pozytywnie zaskoczona i nie było to tylko pierwsze, ulotne, dobre wrażenie: okazało się, że śmietanki z serii Botanic Spa Rituals to zupełnie inne, bardziej trafiające w moje aktualne upodobania produkty oczyszczające.

Śmietanka nie jest tłusta i obciążająca, mimo ze konsystencja jest kremowa i gładka, komfortowo pokrywa naskórek bez poczucia "wsiąkania", co ogranicza jej zużycie, a przyjemny poślizg pozwala na wykonanie szybkiego, łagodnego masażu oraz mało problemowe usunięcie produktu ze skóry (przy niższych temperaturach wody, produkt ze względu na znaczną zawartość tłuszczów może trudniej spłukiwać się (ślimaczyć się między palcami i dawać słabszy efekt myjący)).

Śmietanka gładko i bezproblemowo sunie po naskórku, choć przy zrogowaciałej, wysuszonej skórze jakby w bardziej zawężony, ograniczony sposób traktuje wymagające wzmożonej troskliwości tereny, mam nieodparte wrażenie, że jej właściwości myjące znacznie słabną - nie chwyta się prawidłowo skóry, brakuje tego efektu scalenia i wzajemnej współpracy i jakkolwiek to brzmi - działa na najbardziej wierzchnie warstwy naskórka, nie przynosząc większych rezultatów podczas jej stosowania. Podobny efekt zauważyłam podczas demakijażu kosmetyków o bardziej zastygającym lub suchym wykończeniu, gdzie dodatek tłuszczu lub też detergentów/akcesoriów jest niezbędny. Śmietanki zdecydowanie lepiej radzą sobie ze spłukiwaniem tłustych zabrudzeń, aniżeli tych wodnych i zawiesistych, dlatego też widzę je szczególnie w drugim etapie klasycznego oczyszczania, w pielęgnacji skóry tłustej oraz do modyfikacji jednoetapowego oczyszczania skóry.


Kosmetyk niemal całkowicie, choć komfortowo spłukuje się ze skóry, czyni to niezwykle delikatnie, subtelnie i emulsyjnie (śmietanka przy kontakcie z wodą staje się rzadsza, bardziej płynna, choć jednolita, nie lepi się i nadmienie nie ślizga, gwarantując komfort podczas spłukiwania jak i tuż po jej całkowitym usunięciu z powierzchni skóry), bez pozostawiania tłustego filmu, z tego też powodu może powodować ściągnięcie i wysuszenie na cerach wymagających większej porcji okluzji tuż po u myciu.

Podoba mi się sposób domywania - bez zbędnego pienienia się i niekomfortowego uczucia pozostawionej samej sobie, ściągniętej skóry, naskórek po oczyszczaniu jest gładki, aksamitnie przyjemny w dotyku, ale bez tłustej, obciążającej i często kłopotliwej warstwy. Istnieje niewiele produktów myjących, po których naskórek nie jest zmaltretowany, a potraktowany z należytą troską.

Miła konsystencja śmietanek jest dla mnie sporym zaskoczeniem, nie odbiega ona bowiem znacząco właściwościami od wielu produktów ulokowanych na wyższej półce cenowej. Nie oczekiwałabym jednak od Bielendy zbyt wiele, obawiam się, że właściwości produktu będą generować rozbieżne, skrajne opinie i pomijam tutaj zamiłowanie do powszechnie akceptowanego malkontenctwa, bowiem wiele osób może wyrażać nieprzemyślane, krzywdzące opinie pod adresem naprawdę udanego kosmetyku pielęgnacyjnego. Nie uważam jednocześnie, że śmietanki są pozbawione wad (o których napiszę poniżej), ale bacznie analizując ofertę kosmetyczną, zwłaszcza w tak niskim pułapie cenowym, są zdecydowanie warte dłuższej uwagi.

Powiedzmy sobie jasno - nie jest to produkt, który przynosi uczucie świeżości, silnej czystości, a bardziej - komfortu. Kosmetyk może dawać uczucie niedomycia i niedoczyszczenia, gdyż nie posiada silnych substancji pieniących, które agresywnie usuwają brud i zanieczyszczenia (głównie wodne i zawiesiste). Śmietanki pod tym względem są niezwykle łagodne, samodzielnie nie zmyją kremowych, wodoodpornych produktów do makijażu (nie radzą sobie kompletnie również z kosmetykami do oczu) oraz kremów ochronnych, co więcej, w pojedynkę, w zależności od ilości nakładanego makijażu mineralnego, współpracy ze skórą oraz metody jego utrwalania, mogą również nie sprostać powyższemu zadaniu.

Nie sugeruję, że jest to produkt zbędny w pielęgnacji, wręcz przeciwnie: emulsje wplecione umiejętnie w kroki pielęgnacyjne, mogą sprawdzić się zarówno w pielęgnacji zgrabnie okrojonej, jak i rozbudowanej. Plusem jest plastyczna konsystencja, jest ona bowiem niezwykle podatna na wszelkie modyfikacje: można nią zagęszczać inne produkty myjące, dodawać olejków myjących, by lepiej emulgować i zbierać tłuste zabrudzenia, a jednocześnie działać łagodniej, czystych olejów, jeśli skóra wymaga większej porcji okluzji, dodawać detergentów pieniących się, by kosmetyk lepiej zmywał wszelkie zawiesiny i sypkie zabrudzenia oraz przynosił uczucie świeżości, a także domywać nią w mniej agresywny sposób inne środki myjące, a nawet łączyć z akcesoriami, by zwiększyć właściwości myjące i jednocześnie nie narażać skóry na tak silne wysuszenie. Możliwości i potencjalnych konfiguracji jest niezliczenie wiele.


Zapach śmietanek jest niedrażniący i niemęczący, nie nasila się podczas kontaktu z wodą oraz nie ciągnie się za użytkownikiem: ulatnia się wraz z pozbyciem się emulsji ze skóry. Nie zauważam znaczących różnic pomiędzy dostępnymi wersjami, choć sięgałam, czysto intuicyjnie, częściej po wersję Chia i Kurkuma - posiada nieznacznie bardziej kremową, lepiej współpracują konsystencję łagodnie zabarwioną na żółto (kurkumina) oraz przemawiała na jej korzyść kompozycja zapachowa, nie są rewiry olfaktoryczne, nie wspięłam się na wyżyny doznań zapachowych, ale produkt po prostu ładnie, nienachalnie pachnie - łagodnie ziołowo, świeżo, ale nie do końca jest to zapach natury. Wersja Opuncja figowa i Aloes uwalnia bardziej owocowy, kwiatowy zapach.

Kosmetyki nie drażnią oczu oraz błon śluzowych. Nie zauważyłam, by powodowały jakiekolwiek podrażnienia, dyskomfort i zaognienia na skórze, choć jest to kwestia indywidualna, ściśle powiązana z reakcją na właściwości śmietanek. Mogą być stosowane bez jednoczesnej ochrony przeciwsłonecznej oraz przez ciężarne i karmiące.

System dozujący nie sprawia większych problemów: nie zacina się, choć pamiętam sytuację, gdy blokada uniemożliwiła zabezpieczenie produktu oraz ograniczyła ruchy pompki - na szczęście wystarczyło 5 minut, by naprawić sytuację bez potrzeby wymiany opakowania.

Zazwyczaj dozuję jedną, maksymalnie dwie pompki produktu do oczyszczenia twarzy oraz szyi i dekoltu, myślę, że jedno opakowanie mieszące aż 250 ml produktu, powinno wystarczyć na co najmniej pół roku codziennego użytkowania.

Nie będę szczególnie wgłębiać się w skład  oferowanych śmietanek, choć nie jest on idealny - produkt jest naturalny (ale nie wegański i ekologiczny), nie posiada silikonów, PEG-ów, syntetycznych barwników. Ze względu na obecność naturalnych składników oraz substancji zapachowych, istnieje pewne ryzyko wystąpienia alergii. Zawiera tytułowe wyciągi w postaci ekstraktów (kurkuma, opuncja figowa i aloes) oraz olejów roślinnych (chia).


ŚMIETANKA MYJĄCA WERSJA "KURKUMA+CHIA": Aqua (Water), Tripelargonin, Ethylhexyl Stearate, Glycerin, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Sorbitan Stearate, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Curcuma Longa Root Extract, Salvia Hispanica Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Olus Oil, Toopherol, Sodium Stearoyl Glutamate, Sorbitol, Sorbityl Laurate, Xanthan Gum, Citric Acid, Sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool.

ŚMIETANKA MYJĄCA WERSJA "OPUNCJA FIGOWA+ALOES": Aqua, Tripelgaronin, Ethyhexyl Stearate, Orbignya Oleifera Seed Oil, Glycerin, Oryza Sativa Bran Oil, Sorbitan Stearate, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alochol, Opuntia Ficus- Indica Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Tocopheryl Acetate, Sodium Stearoyl Glutamate, Sorbitol, Sorbityl Laurate, Xanthan Gum, Citric Acid, Sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol, Parfum (Fragrance), Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

Cena: 20 zł / 250 ml

KURKUMA + CHIA & OPUNCJA FIGOWA + ALOES : SŁABE STRONY

Śmietanki łagodnie, choć niemal całkowicie spłukują się: u osób z wyższym zapotrzebowaniem na okluzję mogą powodować nieprzyjemne uczucie ściągnięcia, wysuszenia oraz generować łojotok. Efekt ten może również pojawić się przy regularnym, stałym stosowaniu śmietanek przez osoby z cerą odwadniającą się i tendencją do nadmiernej ucieczki wody, dlatego też warto stosować je naprzemiennie z innymi produktami lub rozważyć samodzielnie modyfikację konsystencji - ja osobiście nie widzę ich w swojej codziennej pielęgnacji bez dodatkowych ulepszeń. 

Pewną przeszkodą mogą być również ich słabe właściwości myjące, zwłaszcza oporne na zabrudzenia sypkie. Generalnie nie są to najlepsze produkty do działania w pojedynkę, jeśli masz do zmycia jakiekolwiek cięższe zabrudzenia (kremowy makijaż, filtry ochronne, makijażu oczu i ust), warto wówczas połączyć ich działanie z właściwościami innych produktów myjących (chociażby z większą ilością fazy tłuszczowej).

Śmietanki polecam szczególnie osobom z cerą wrażliwą i delikatną. Mogą sprawdzić się na większości typów i rodzajów cery, ale wymagają przemyślanego wplecenia w pielęgnację i wzajemnego łączenia właściwości z innymi produktami, zwłaszcza, gdy skóra jest bardziej wymagająca. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

HIT CZY KIT OTC? | ŻELE LECZNICZE NA TRĄDZIK MEDIQ SKIN

$
0
0

Pojawienie się na aptecznych półkach żeli z tretinoiną dostępnych bez recepty wzbudziło niemałe zainteresowanie. Z jednej strony pochodne witaminy A mogą doskonale wpływać na skórę z trądzikiem oraz daleko posuniętym rogowaceniem, z drugiej - ułuda pięknej skóry często przyćmiewa zdrowy rozsądek i czujność, niezbędną przy stosowaniu tak silnych preparatów (problem ten dokładnie poruszyła Kosmostolog, dokumentując skutki deficytu wiedzy). Czym są, co zawierają, jak bezpiecznie je stosować oraz jak działają preparaty Mediq Skin?

MEDIQ SKIN: CO ZAWIERA, JAK DZIAŁA I JAKIE MOGĄ POJAWIĆ SIĘ REAKCJE NIEPOŻĄDANE? JAKIE ZACHOWAĆ ŚRODKI OSTROŻNOŚCI?

Aktualnie w aptekach można zakupić dwa rodzaje wyrobów medycznych Mediq Skin (wersję podstawową (opakowanie typu air-less z żółtymi elementami) oraz wersję Plus wzbogaconą o antybiotyk o szerokim spectrum działania: klindamycynę (opakowanie typu air-less z różowymi elementami), są one skierowane do osób borykających się z problemami skórnymi.

Preparat Mediq Skin, jak pisze o nim sam producent to połączenie czterech, unikalnych składników: 
- PVA (0.2%) działającego ochronnie. Tworzy niezatykającą porów niewidoczną warstwę, która izoluje i chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi, mogącymi mieć wpływ na nasilenie objawów trądzikowych.
- Kwasu glikolowego (4%) i retinowego (tretynoiny 0.02%) działających złuszczająco. Usuwają komórki martwego naskórka.
- Klindamycyny (0.8%) przeciwdziałającej namnażaniu się bakterii poprzez utrzymywanie całkowitego poziomu drobnoustrojów na niezmiennym poziomie.
Mediq Skin ma postać spoistego, nieco lepiącego się, przezroczystego żelu.

Jest to pierwszy preparat zawierający tretinoinę dostępny bez zlecenia lekarza (WIĘCEJ O TRETINOINIE PRZECZYTASZ TUTAJ>), co oczywiście jest sporym udogodnieniem, choć ma i swoje ciemne strony. Producent ucieka od odpowiedzialności, ślizga się na pograniczu prawdy i nie poczuwa się do obowiązku, by skonkretyzować przeznaczenie produktu, jego możliwe działania niepożądane w zakresie nie tylko ogólnoustrojowym oraz oczywiście poszerzenia przeciwwskazań i dodatkowych środków ostrożności podczas stosowania wyrobów Mediq Skin na skórę.

Nie chcę być posądzona o malkontenctwo, ale w moim odczuciu ulotka dołączona do wyrobu, jak i sam opis producenta jest niekompletny, stwarza spore, realne niebezpieczeństwo dla potencjalnych, powszechnych klientów, którzy mają prawo nie wiedzieć (ale powinni otrzymać takie infromacje od producenta) o teratogenności zawartej substancji, niezbędnej ochronie przeciwsłonecznej przy każdej ekspozycji na promieniowanie oraz możliwości wystąpienia zewnętrznych objawów niepożądanych, które uznano widocznie za zbędne i psujące wyidealizowany w reklamach obraz wyrobów.

Poniżej cytuję, w skróconej formie o stosowanie preparatu, opis wyrobu medycznego Mediq Skin.
1) MEDIQSKIN PLUS Żel punktowy do cery trądzikowej to specyficzny niesterylny wyrób, medyczny klasy III stosowany w profilaktyce powikłań trądzikowych. 2) Produkt nie zawiera alkoholu etylowego ani substancji zapachowych, a w jego skład wchodzi polialkohol winylowy, który tworzy niezatykającą porów niewidoczna warstwę. 3) Izoluje ona i chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi, mogącymi mieć wpływ na nasilenie objawów trądzikowych. 4) Kwasy glikolowy i retinowy, dzięki swoim właściwościom złuszczającym, sprzyjają mechanicznemu usuwaniu komórek martwego naskórka. 5) Z kolei obecna w składzie klindamycyna działa wspomagająco, przeciwdziałając namnażaniu się bakterii poprzez utrzymywanie całkowitego poziomu drobnoustrojów na niezmiennym poziomie.
Bezmiar głupoty (bo czegoż by innego?) w tak skondensowanej formie wymaga zachowania szczególnych środków ostrożności, postanowiłam zatem dawkować treść w dawkach arszenikowych, fragmentarycznych, ustosunkowując się do każdego, wyszczególnionego przeze mnie numerycznie zagadnienia, oczywiście czynię to w trosce o zdrowie własne i Wasze.

Mam wrażenie, że zespół Mediq Skin to oderwani od rzeczywistości mitomani. Na Boga!, ogarnia mnie paraliżujący lęk, że w wyrobie medycznym, w którym znajduje się substancja silnie działająca, modyfikująca warstwę rogową naskórka oraz przede wszystkim: teratogenna, w opisie braknie słowa o jej potencjalnym, negatywnym działaniu, nie poskąpiono za to soczystych opisów o ewentualnych skutkach ubocznych stosowania PVA, jakby jego obecność w preparacie budziła najwięcej wątpliwości. Ale to nie wszystko. Ignorancja producentów bezwzględnie depcze po moich imperatywach wewnętrznych. Dzisiejszy artykuł to popis mistrzowskiej kurtuazji.

1) Strasznie to pokrętne. Bo w końcu jaka jest grupa docelowa wyrobów medycznych Mediq Skin? Do profilaktyki (czyli zapobiegania wystąpienia trądziku, dedukuję: stosowania u osób, które trądziku nie mają, ale posiadają pewne predyspozycje lub znajdują się w grupie ryzyka), czy jednak do leczenia aktywnego trądziku? Skoro producent jest pogrążony w inkoherencji, to skąd potencjalny nabywca ma wiedzieć, czy oferowany wyrób medyczny jest odpowiedni do jego aktualnych potrzeb i problemów? Mierzi mnie tak wyrachowane obchodzenie prawa - bowiem wyrób medyczny musi spełniać funkcje terapeutyczne, profilaktyczne i diagnostyczne, choć producent reklamuje go jako remedium na trądzik (czyli jako preparat leczniczy).
2) Jeśli pozostawia warstwę, to znaczy, że posiada potencjał komedogenny. Strasznie irytują mnie takie werbalne, pseudonaukowe wynurzenia, które w praktyce nie znaczą nic.
3) I jednocześnie zwiększa drażniące działanie zastosowanych substancji złuszczających, które również działają na skórę toksycznie i mogą generować problemy skórne.
4) I z jakimi to się wiąże implikacjami? Złuszczanie to nie tylko zwężone pory, ładniejszy koloryt i delikatna jak aksamit skóra, konsekwencji jest znacznie więcej i nie zawsze są one pozytywne! Określnik "złuszczający" w powszechnym słowniku ma bardziej pozytywny, aniżeli pejoratywny wydźwięk. Zastosowane w preparacie substancje uwrażliwiają, potencjalnie uszkadzają oraz odwadniają skórę. Podczas stosowania preparatów Mediq Skin mogą wystąpić takie objawy jak: świąd, zaczerwienienie, wysypka, nasilenie, a nawet wywołanie trądziku ropnego, zaostrzenie rogowacenia oraz możliwe wystąpienie łojotoku wywołanego.
5) Linkozamidy to antybiotyki o szerokim spektrum działania, oprócz działania bakteriostatycznego (o którym wspomina producent) działają również bakteriobójczo, czyli nie sprzyjają zachowaniu równowagi mikroflory skóry - a jej zaburzeniu. Na skutek stosowania klindamycyny,  może dojść do modyfikacji miejsca docelowego działania antybiotyku, co skutkuje nabyciem oporności, jest to ściśle związane z obecnością plazmidu. Dodatkowo klindamycyna wykazuje częściową krzyżową oporność z makrolidami i całkowitą oporność krzyżową z linkomycyną. Zupełnie nieświadomy swego działania klient sięgający po Mediq Skin, może nie tylko wywołać trwałe zaburzenia w naturalnej florze bakteryjnej (głównie z przerostem flory grzybiczej i pasożytniczej), która jest swoistą ochroną przed patogennymi szczepami, ale również częściowo lub też całkowicie hamuje drogę do skutecznego leczenia skórnych zakażeń bakteryjnych.

Producent przedstawia mętne, niejasne i znacznie okrojone informacje na temat działania preparatu, nie byłabym tak uszczypliwa, gdyby produkt nie zawierał substancji silnie działających, wymagających bardziej rozbudowanego, trafnego opisu. Niepokoi mnie również brak konkretnej grupy docelowej: jeden preparat posiada zupełnie rozbieżne zalecenia, zależy z którą częścią informacji od producenta potencjalny nabywca zdąży się wstępnie zapoznać.
Przeciwwskazania i środki ostrożności
6) Badania nad przenikaniem substancji przez skórę przeprowadzone na Wydziale Farmacji Uniwersytetu w Mediolanie wykazały, że dzięki obecności PVA żaden ze składników produktu nie przedostaje się w znaczącym stopniu przez skórę. Ponadto badania nad cytotoksycznością substancji w drodze bezpośredniego kontaktu oraz testy pod kątem reakcji alergicznych i podrażnienia skóry nie wykazały jakichkolwiek przeciwwskazań do stosowania produktu.

6) Zastanawiające, czemu tak wiele miejsca poświęcono składnikowi będącemu bazą, najmniej problematycznemu ze wszystkich zastosowanych związków aktywnie działających. Nie o tretinoinie, która w Polsce po raz pierwszy jest dostępna OTC i to właśnie jej obecność w preparacie napawa najwięcej wątpliwości. To właśnie pochodna witaminy A jest substancją silnie działającą, teratogenną, mającą niemały wpływ na funkcjonowanie naskórka, a nie wspomniano o tym nawet jednym, małym, skromnym słowem. Nie napomknięto nawet o kwasie glikolowym, również powodującym złuszczanie warstwy rogowej, kwaśnym, drażniącym pH, mogącym wywoływać reakcje alergiczne i alergicznopodobne (toksyczne). Zawarty antybiotyk w wersji Plus też nie jest całkowicie obojętny dla skóry - może prowadzić do rozwoju oporności, miejscowej alergii, nadwrażliwości.

Możliwe działania niepożądane wyrobu medycznego
7) Nie zaobserwowano żadnych działań niepożądanych. Zaleca się jednak zgłaszanie lekarzowi lub farmaceucie wystąpienia działań niepożądanych, które mogą mieć związek z zastosowanym produktem.

7) Różnica między wyrobem medycznym, a lekiem jest gigantyczna, szczególnie jeśli biorę pod uwagę bezpieczeństwo oraz skuteczność stosowania. Zanim lek trafi do powszechnego użytku musi przejść fazę badawczo-rozwojową, w tym również przez proces badań klinicznych. W Polsce pozwolenie na dopuszczenie do obrotu przygotowuje Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, z kolei organem, który dopuszcza lek na rynek jest Minister Zdrowia. Sama faza badań klinicznych trwa około 4 do 5 lat, a poprzedza ją kilkuletnia fazą badań przedklinicznych. W tej części testów lek musi przejść próby na komórkach in vitro, po czym zostać przebadany in vivo na zwierzętach doświadczalnych. Po pomyślnym zakończeniu tego etapu badań rozpoczyna się badania kliniczne. Etap badań klinicznych w procesie badawczo-rozwojowym nowego leku dzieli się na 4 fazy. Wprowadzenie nowego leku trwa zatem od 12 do 13 lat. W przypadku wyrobu medycznego zanim zostanie on przekazany do badań klinicznych jego wytwórca jest zobowiązany do przeprowadzenia oceny zgodności wyrobu. Badanie kliniczne można rozpocząć dopiero po uzyskaniu pozwolenia Prezesa Urzędu na jego przeprowadzenie, o co wnioskuje sponsor badania. W ramach przeprowadzenia badań klinicznych kluczowe znaczenie należy przypisać dokumentacji medycznej, w której znajduje się pełny opis zdarzeń niepożądanych, bądź ciężkich zdarzeń niepożądanych ujawnionych podczas badania, nadmienię, że są to reakcje ciężkie i drastyczne, nie dziwi mnie zatem tak lakoniczny opis działań niepożądanych w przypadku stosowanego zewnętrznie preparatu Mediq Skin. Niezaprzeczalnym faktem jest znacznie skrócony czas wprowadzania wyrobu, co odbija się negatywnie na jego jakości i prawie konsumenckim, a może zawierać drażniące, potencjalnie toksyczne substancje aktywne oraz powodować znaczne uszkodzenia ciała, skóry, błon śluzowych.

Oględny, powściągliwy opis producenta jest pozbawiony niezbędnych, ważnych informacji. Brak komunikatów i jasnych konkretnych informacji o efektach niepożądanych zewnętrznych przy stosowaniu preparatu o intensywnym, mogącym oddziaływać negatywnie na skórę wyrobie w moim odczuciu jest skrajnie nieodpowiedzialne i nieuczciwe. Owszem, biorąc pod uwagę szerokie spektrum działania tretinoiny stosowanej zewnętrznie, trudno o spowodowanie trwałego kalectwa lub zgonu, ale jak najbardziej regularne stosowanie preparatu Mediq Skin może przysporzyć wiele problemów stricte dermatologicznych, o których nie wspomniano nawet słowem.

Dostrzegam ogromną rozbieżność między opisem produktu, a przeznaczeniem wyrobu według reklam i barwnych opisów sugerujących inny sposób użytkowania aniżeli zawarto to w opisie wyrobu medycznego.
Uwagi
8) Ostrzeżenia: Po nałożeniu produktu unikać bezpośredniego wystawienia na promienie słoneczne oraz światło z lamp UV. Przechowywać poza zasięgiem dzieci.

8) Według producenta preparat nie wymaga stabilnej ochrony przed słońcem, należy jedynie unikać bezpośredniego kontaktu z promieniowaniem tuż po aplikacji preparatu.

Tretinoina nie jest substancją fotouczulającą, ale może być czynnikiem uwrażliwiającym na promieniowanie słoneczne, bowiem modyfikuje bezpośrednio warstwę rogową (tretinoina to w zasadzie pięć działań: a) normalizacja złuszczania nabłonka pęcherzykowego w zespole włosowo-łojowym, b) dezaktywacja aktywności transglutaminazy, która powoduje adhezję komórkową, c) zapobieganie zatykaniu się torebek, d) drenaż i wydalanie nadmiaru sebum i P. acnes, oraz e) stwarza bardziej aerobowe środowisko, które jest mniej sprzyjające P. acnes) oraz jej funkcjonowanie, dlatego też szeroko pojęta ochrona przeciwsłoneczna (i nie mam tu na myśli jedynie preparatów ochronnych, a aktywną ochronę fizyczną) przy stosowaniu preparatów z tretinoiną jest niezbędna nie tylko tuż po aplikacji konsystencji na skórę, a przy każdej ekspozycji słonecznej. Oczywiście można mieć mniej, lub też bardziej radykalne poglądy w zakresie ochrony przed słońcem, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że stosowanie substancji, które wykazują jakiekolwiek działanie złuszczające, zwiększają ryzyko wystąpienia lub też utrwalenia przebarwień, poparzeń, osłabienia zdolności regeneracyjnych, nadmiernej ucieczki wody, nasilania stanu zapalnego, nasilonych procesów glikacyjnych oraz możliwej karcynogenezy.
Ciąża i karmienie piersią
9) Ponieważ nie przeprowadzono badań nad stosowaniem produktu u ciężarnych, nie zaleca się korzystać z niego w tym okresie.
9) Kobiety ciężarne nie podlegają jakimkolwiek testom klinicznym, natomiast warto byłoby właśnie w tym miejscu wspomnieć o obecności teratogennej substancji, która jest główną substancją czynną wyrobu medycznego i nie powinna być stosowana nie tylko w okresie ciąży, ale i co najmniej 3 miesiące przed planowaną ciążą, jak i w okresie karmienia.

JAK BEZPIECZNIE STOSOWAĆ PREPARATY MEDIQ SKIN

W opisie producenta podano aptekarskie ilości produktu przy dozowaniu jednorazowym (wymóg niezbędny dla wyrobów medycznych), a jednocześnie pominięto kluczowe informacje w zakresie prawidłowego użytkowania produktu.

Według producenta, wyrób Mediq Skin jest skierowany do punktowego stosowania, powątpiewam głęboko w skuteczność wyrobu stosowanego właśnie w ten sposób, a jeszcze bardziej wątpię, by tak zmącona głowa po zapoznaniu się z ulotką dołączoną do wyrobu, używała Mediq Skin tylko na wykwity skórne, zaskórniki. Efekty deklarowane przez producenta (zwalczanie trądziku zakórnikowo-grudkowego) oraz obrazy idealnej skóry, siłą rzeczy przemawiają raczej za stosowaniem preparatu na całą twarz. Jest to preparat przeznaczony do stosowania na większe partie skóry, zwłaszcza wersja podstawowa, która nie zawiera ani jednej substancji o działaniu przeciwzapalnym.

Przede wszystkim w stosowaniu preparatu Mediq Skin należy zachować umiar oraz trzeźwość umysłu, oceniać obiektywnie pojawiające się efekty oraz nie zachłysnąć się wypracowanymi rezultatami. Wyrób zawiera substancje, które mogą powodować silne reakcje niepożądane, takie jak świąd, rumień, nasilone rogowacenie (grudki, uporczywa suchość, zbrunatnienie naskórka), łojotok oraz reakcje alergiczne i toksyczne (trądzik zapalny). Każda ta reakcja powinna zaalarmować, aniżeli zachęcać do dalszego stosowania preparatu. Moim zdaniem nie jest to także preparat do codziennego stosowania, traktowałabym go jak intensywną regulację, którą należy właściwie dopasować do aktualnej kondycji skóry, jej wrażliwości oraz ogólnej tolerancji środków złuszczających. Środek powinien skórę normalizować i regulować, aniżeli burzyć zastane schematy i doprowadzać do takiej skrajności jak trądzik zapalny, trądzik różowaty, czy łojotokowe zapalenie skóry, które są następstwami niewłaściwych, agresywnych działań.

Przy stosowaniu preparatu skóra wymaga stosowania preparatów promieniochronnych.

DO JAKICH PROBLEMÓW SĄ SKIEROWANE?

Zawarte połączenie kwasu glikolowego oraz tretinoiny może świetnie sprawdzić się w regulacji skóry bardzo szybko rogowaciejącej, odwadniającej się ale bez tendencji do łojotoku. Preparat może również skutecznie zwalczyć nadmierną hiperkeratozę na typowo suchych oraz dojrzałych, nietłustych typach cery. Rzeczywiście może okazać się pomocny w leczeniu rogowacenia oraz trądziku głównie zaskórnikowego, ale powiązanego z zakłóconym cyklem komórkowym, gdzie przewodnią przyczyną jest nadmierne rogowacenie skóry. Jest to jednak działanie doraźne.

Preparat może być pomocny w leczeniu świeżych, nieutrwalonych blizn oraz przebarwień, o ile nie będzie wywoływał trądziku lub objawów stanu zapalnego (wówczas pogłębi problem).

Mediq Skin pozostawia specyficzną warstwę na skórze, która może okazać się paradoksalnie bardziej drażniąca niż preparaty alkoholowe, które szybko odparowują ze skóry. Nie polecam zatem wyrobów Mediq Skin osobom z cerą tłustą, bardzo szybko zanieczyszczającą się, odwadniającą się z tendencją do łojotoku. Preparat może sprzyjać rozwojowi trądziku toksycznego, zanieczyszczaniu się skóry oraz paradoksalnemu nasileniu objawów trądzikowych. Może być także bardziej drażniący, indukować silny świąd oraz zaogniać skórę.  

Wyrób nie jest przeznaczony dla kobiet ciężarnych, karmiących oraz planujących w najbliższym czasie ciążę. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 
Pozdrawiam, 
Ewa

PIXIE COSMETICS RÓŻE MINERALNE MY SECRET MINERAL ROUGE POWDER

$
0
0

Chwyta Cię niepostrzeżenie, mocno i zdecydowanie za rękę, pospiesznym, choć pewnym krokiem zabiera do baśniowego ogrodu... magicznej krainy, gdzie można do oporu wsysać łapczywie w trzewia rozkoszne opary kwiecia, upajać wzrok feerią migoczących w słońcu barw i zapomnieć, choć na chwilę, o stosie brudnych naczyń, przepoconej koszuli, spalonej jajecznicy. I choć nie mam łatwości, którą mogą legitymować się mistrzowie grający słowem, uwierzcie mi: Pixie Cosmetics to 20 pięknych, wyjątkowych, kwiecistych barw zdobiących kobiece rumieńce. 

Niegdyś wypierałam skutecznie swoją kobiecość. Nastał nieuchronny, krnąbrny czas wczesnej młodości, gdy eleganckie, śliczne sukienki wykrawane na drobne wymiary, mimo trudów krawca, przytłaczały i nie doczekały się premiery na mojej wówczas jeszcze tłumionej, zgarbionej, niepewnej, wciąż kształtującej się sylwetce. Nie wiedziałam o co mi chodzi, inni w zasadzie również. Nie potrafiłam siebie zrozumieć, nie dostrzegałam piękna i siły, jaka jest skumulowana właśnie w nas, kobietach.

Doceniam coraz bardziej, wydawać by się mogło, że dość trywialne rzeczy w dobie wygórowanych ambicji i celów osób, które pragną zawojować świat - bycia kobietą. Bycia prostym (ale nie prymitywnym) człowiekiem. Dlatego też cieszę się każdą wolną chwilą, w sposób mniej, lub też bardziej twórczy. Jedną z nich jest codzienny, delikatny makijaż, który przestał pełnić rolę kamuflażu, a stał się czynnością przyjemną - niezbędną chwilą dla siebie - celebracją kobiecego piękna. Dlatego też, właśnie dzisiaj, dzielę się moją opinią na temat sekretnych różów, które pozwalają mi odkrywać różne oblicza mojej kobiecej natury - My Secret Mineral Rouge Powder polskiej marki Pixie Cosmetics.


MY SECRET MINERAL ROUGE POWDER

Róże posiadają aksamitną, wyczuwalnie kremową konsystencję. Pod względem struktury przypominają mi bardzo moje ulubione róże mineralne marki Annabelle Minerals - dają równie jedwabiste, gładkie wykończenie. Podoba mi się subtelność i wyjątkowa konsystencja Secret Rouge - mimo suchej struktury, na skórze róże całkowicie zatracają swoją mączną postać, nie podkreślają suchych niedoskonałości, zaskórników, poszerzających się nieuchronnie porów, wyprysków. Moja niedoskonała skóra wygląda w nich dobrze, i tak też ja sama się czuję w zwiewnej woalce Pixie.

Nie ma tutaj tej przytłaczającej pylistości, tego brzydkiego matu, jest gładko, subtelnie, pięknie. Róże matowe, pozbawione krztyny drobinek stają się na skórze puszystą i milutką satyną, zaś te z połyskującymi w świetle drobinkami - całkowicie zatracają swoją drobinkowość, dodając skórze naturalnego, wybornego blasku. To taka włochata kołderka spod której w ogóle nie chce się wyjść, bo tak jest rozkosznie, ciepło i przyjemnie.

I mimo że z różami rozświetlającymi i matowymi łączą mnie różne, nie zawsze pozytywne relacje - tak różów Pixie używam z nieukrywaną przyjemnością: drobinki nie migrują, nie podkreślają niekorzystnie faktury skóry, nie wchodzą w załamania, jak na produkt sypki, skóra prezentuje się w nich gładko, zdrowo, uroczo, młodo. To nie są róże, z którymi nie wiadomo co zrobić - gdzie pacnięcie puchatym pędzlem definiuje jak beznadziejnym artystą w dziedzinie makijażu jesteś - nie, nie. Delikatność tych różów pozwala na przyjemną, prostą i równie satysfakcjonującą współpracę. Nie ma plam, zacieków, nierównomiernego nasycenia koloru, nic nie wchodzi tam, gdzie nie trzeba, a wygładzi porowatą powierzchnię skóry. Myślę, że to świetne produkty nie tylko dla młodych kobiet, ale i tych, które są bardziej świadome siebie i swoich własnych potrzeb.

Róże z tonacji ciepłej mogą nieznacznie ocieplać się, zaś te z gamy chłodnej, liliowej - dodatkowo ochładzać. Nie zauważyłam natomiast, by inne kolory ulegały jakimkolwiek innym zmianom kolorystycznym, na mojej bladej, bardzo jasnej skórze praktycznie wszystkie kolory wyglądają bardzo podobnie jak w opakowaniu. Trwałość różów oceniam na około 5-6 godzin, po tym czasie nieznacznie bledną, zatracając swój początkowy kolor. Nie są tak trwałe jak tradycyjne, porządnie sprasowane róże (na przykład The Balm Instain), ale za to przekonuje mnie ich piękne wykończenie, będące zasługą doskonale zmielonej, wybornej konsystencji. Mimo upływu czasu, nie ścierają się, nie tworzą plam oraz zacieków. Przyjemnie się je nosi. Pigmentacja dobra, aczkolwiek niewybitna - pozwala to na równomierne, zdroworozsądkowe rozprowadzenie produktu na twarzy. Dobrze rozcierają się, pozytywnie reagują na dokładanie kolejnych warstw.

Nie są to moje ulubione róże na większe wyjścia, ale zdecydowanie należą do codziennych faworytów. Są delikatne, zwyczajnie przyjemne. Podobnie jak ich pięknie prosty skład, komfortowa i czysta formuła, która nie sprzyja zanieczyszczaniu się skóry.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Silica, [+/-] C.I. 77491, C.I. 77492, C.I. 77499, C.I. 77742

Mineral Secret Rougeświetnie współpracują zarówno z kosmetykami mineralnymi, suchymi, jak i tymi mokrymi, kremowymi. Niezależnie zatem od stosowanego makijażu - z różami Pixie Cosmetics polecam się bliżej zapoznać. Na korzyść przemawia również ich 2 g gramatura - jest to idealna ilość mineralnego różu, zwłaszcza przy tak ogromnej wydajności kosmetyków mineralnych. Cena: 32 zł.

Róże skrycie, bez bibelotów i zbędnych fajerwerków, nadają skórze aksamitnego, eleganckiego, naturalnego koloru. A że nuda, że to już było? Dla mnie kolorystyka Pixie to przede wszystkim klasyka, doceniam szeroką ofertę kolorystyczną, w której odnalazłam wiele kolorów, których mogłabym próżno szukać gdzie indziej: liliowy Pale Jasper, sensualny Sandstone, klasyczny i powściągliwy Coral Fantasy. To kolory, których używam praktycznie codziennie, niezależnie od tego czy tryskam radością, czy też mam ochotę zanurzyć się w swoich myślach i pobyć trochę smutną Ewą. I choć lubię szaleństwo, to niekoniecznie na mojej twarzy. Pixie to bogactwo kolorów dziennych, delikatnych, nieprzytłaczających, takich, jakich używa się na co dzień i jestem przekonana, że praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie.

W ofercie znajdują się odcienie odpowiednie dla bardzo jasnej, alabastrowej skóry, jak i tej średniej, a nawet ciemnej. Podzieliłam je na cztery, podstawowe grupy: ciepłe, neutralne, różowe oraz kremowe. Róże są opisane zgodnie z przedstawioną kolejnością, od lewej strony. 


Ciepłe, brzoskwiniowe. Róże zawierają sporą domieszkę ocieplającej czerwieni żelazowej. Na cieplejszych, muśniętych słońcem karnacjach, będą wpadać w bardziej morelowe tony, imitując naturalny, urokliwy rumieniec. W miarę upływu czasu, sebum oraz potu, co jest zupełnie naturalne dla kolorów z podtonem czerwonym, mogą ocieplać się. Róże przepięknie współpracują na karnacjach z mocnymi tonami żółtymi, są tu zarówno kolory dla cery bladej, bardzo jasnej, jak i śniadej. Wspaniale podkreślają nabytą, letnią opaleniznę. Zdecydowanie dla osób, które w codziennym makijażu stawiają na naturalne, ciepłe kolory i dobrze się w nich czują. 
  • Soft Coral. Jasny, delikatnie rozbielony koktajl. Idealny dla bladych i jasnych karnacji. Bez drobinek. 
  • Sweet Nectar. Stonowana brzoskwinia o pięknym, aksamitnym wykończeniu.
  • Sensual Peach. Soczysta morela z dyskretnymi, srebrnymi drobinkami. Jeden z najbardziej odświeżających, brzoskwiniowych odcieni. Rozświetlające wykończenie. 
  • Misty Rust. Ciepła rdza. Bezdrobinkowa. Niesamowicie przyjemna, kremowa konsystencja. Kolor idealny dla średniej i średnio-ciemnej karnacji. 
  • Sweet Melon. Różowa, pachnąca, dojrzała skórka brzoskwini z iskrzącymi, złotymi drobinkami. Idealny, letni kolor. 


Odcienie neutralne, przygaszone, kremowe, rozbielone, takie, które pasują każdej kobiecie niezależnie od ilości przeżytych wiosen, typu kolorystycznego i problemów z cerą (kolory z tej grupy nie będą podkreślać zaczerwienień oraz zmian trądzikowych). Poskromione kremową, rozpływającą się bazą. Róże scalają się z cerą, dając nienachalny, elegancki, klasyczny kolor. Aksamitna konsystencja. Nie oksydują. Idealne dla osób, które nie przepadają za mocnym kolorem na policzkach. 
  • Sandstone. Bardzo jasny, kremowy, łagodny, z pewną nutą nieordynarnej perwersji. Cielisty, rozkosznie przylegający do skóry. Stworzony dla przygaszonych, bladych typów urody. Mój ulubieniec z całej, pięknej dwudziestki. 
  • Terracotta. Złoty, połyskujący piasek. Cudownie zdobi karnację (bladą, jak i ciemniejszą), dodając jej koloru. 
  • Coral Fantasy. Elegancka, przygaszona, rozświetlająca, zmrożona brzoskwinia. Świetny odcień dla osób, które nie czują się dobrze w ciepłych oraz różanych kolorach. 
  • Kiss And Tell. Stłumiony koral z rozświetlającymi, odbijającymi światło drobinkami. Ponadczasowy. Mniej krzykliwy, nie tylko pod względem nazwy, od słynnego różu Orgasm
  • Cinnamon Heart. Przytemperowany, jedwabisty cynamon. Bezdrobinkowy. 


Różowe z domieszką liliowych, chłodnych tonów. Odcienie zdecydowanie chłodne, zmrożone, odświeżające. Na ciepłych typach karnacji mogą utleniać się do brudnych, nieciekawych kolorów, dając efekt zmęczenia. 
  • Pale Jasper. Jasny, liliowy róż z chłodnymi, połyskującymi drobinkami. Na skórze staje się miękką, puszystą satyną. Dodaje niesamowitego uroku. Optycznie odmładza. 
  • Innocence. Niewinny baby pink. Gładka satyna bez drobinek. 
  • Plum Blossom. Chłodne, ociekające od sutego deszczu, łapczywie chłonne kwiaty śliwy. Brrr...! Zdecydowanie zimny kolor. Matowy. 
  • Baroque Rose. Dostojna i zdystansowana róża. Dla kobiet ceniących klasykę. Może podkreślać zaczerwienienia oraz świeże przebarwienia potrądzikowe na twarzy. 
  • Rosy Temptation. Kremowy róż z chłodnymi, księżycowymi refleksami. Pięknie gra światłem i zdobi policzki subtelnym rumieńcem. 


Neutralne i chłodne w stronę beżu, ziemi, kawy z mlekiem. Kremowe. Dają neutralny, przygaszony, łagodny kolor na policzkach. Dla osób, które pragną uniknąć mocnego koloru i celują w dyskretną kolorystykę. Mogą dobrze sprawdzić się na cerach z naczynkami. 
  • Dusty Pink. Chłodny, bardzo jasny, przybrudzony brązem róż. Idealny dla alabastrowych, zwiewnych typów urody. Zupełnie matowy. 
  • Dusky Rose. Ciemniejsza wersja Dusty Pink z delikatnym, srebrzystym refleksem. 
  • Blushing Berry. Zgaszone latte. Pięknie, choć niezwykle subtelnie odbija światło. 
  • Classic Berry. Klasyczny, zgaszony, ciemny róż o chłodnej poświacie. Stworzony do wieczorowej, eleganckiej, dostojnej kreacji. 
  • Poison Berry. Niezwykle ciekawy, interesujący, bardzo ciemny, przybrudzony kolor różu o pięknym, gładkim wykończeniu. Pięknie sprawdza się do brązowienia skóry. Zdecydowanie wieczorowy. 
Opakowania różów to małe, zgrabne słoiczki z przesuwającą się zasuwką, chroniącą zawartość przed migracją i nadmierną ewakuacją. Jak na sypką formułę, róże Pixie Cosmetics praktycznie w ogóle nie pylą - świetnie chwytają się włosia pędzla. Doskonale również sprawdzają się w podróży. Lubię i polecam. 

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW MINERALNYCH PIXIE COSMETICS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

PUNKT PIERWSZY W WALCE O PIĘKNĄ SKÓRĘ

$
0
0

Bardzo długo wydawało mi się, że źródłem moich wszystkich problemów... jest skóra. Liczyłam naiwnie na to, że wyzbycie się trądzikowych niedoskonałości uratuje moją duszę i dostąpię delirycznego szczęścia, gdy tylko wyzbędę się ropnej galaktyki pryszczy. Trądzik w moim mniemaniu hamował mój rozwój, wzbudzał poczucie wstydu i wpędzał w poczucie beznadziejności.

Przyznaję, pracę nad sobą bardzo długo traktowałam jak idiotyzm. Wzbraniałam się przed słowem i kategorycznie odpychałam od siebie psychologiczne, werbalne wymiociny. Nie rozumiałam tego języka, nie był on w stanie przedostać się przez moją gruboskórną powłokę ochronną. 

Moje życie nigdy nie było usłane płatkami róż, poza niewielkimi epizodami szczęścia, wydawało mi się, że wszystko jest skryte za słowem beznadziejność, a każda napotkana nowo osoba, każda sytuacja i ciąg zdarzeń, prowadzi tylko do spektakularnego upadku mojego jestestwa. I do tego jeszcze ten cholerny trądzik. Teraz, gdy jestem starsza i mądrzejsza, wiem, że wszytko to miało swój ukryty sens i potrzebowałam czasu, by potrafić zrozumieć znaczenie czarnych zdarzeń na mojej osi czasu. 

Poharatane poczucie własnej wartości próbowałam desperackimi czynami podnieść wszelkimi możliwie dostępnymi sposobami, oczywiście bez skutku. 

DLACZEGO WARTO PRACOWAĆ NAD SOBĄ

Dla samego siebie i tych, którzy w Ciebie wierzą. Nie możemy zmienić całego świata, ale możemy sprawić, że to właśnie my będziemy tym coraz bardziej błyszczącym punktem, dla którego warto. Tak po prostu. 

Leczenie trądziku nie ma na celu leczenia roztrzaskanej osobowości, upodlonego poczucia własnej wartości i bryzgającej obficie krwią rany na sercu. Żaden lek na trądzik nie przyniesie wymarzonego rezultatu, a kolorowa tabletka dostarczy tylko chwilowej ulgi.

Zrozumiałam to prowadząc ten blog i spotykając nowych, wspaniałych ludzi na swojej drodze, którzy byli tak samo zagubieni, chimeryczni, niespokojni, jak ja. Upatrywałam się problemów na swojej skórze, a tak naprawdę tkwiły one, raniąc mnie dotkliwie, w najdalszych, wypartych rewirach psychiki. Wyleczyłam się nie tretinoiną i ciągłą, wzmożoną obserwacją własnej skóry, a akceptacją własnej persony. Nikt inny nie mógł mi w tym pomóc. 

Wiem już teraz, że nic nie muszę. I Ty też. 

Nie warto popadać w destrukcyjną inercję, rzewnie płakać w poduszkę, czy wykrzykiwać inwektywy prosto do nieba, nie wydatkuj swojej energii na toksycznych ludzi i materialne, fizykalne pierdoły. Poświęć ten czas tym, którzy na to zasługują, dla których nie będziesz musiał stawać na rzęsach, którzy Cię zrozumieją i będą chcieli to uczynić. 

Bardzo długo dawałam sobie wmówić, że to ze mną jest problem. Że mój trądzik nie jest ok, podobnie jak moja odmienna postawa, poglądy, spostrzeżenia, czy nawet prowadzenie bloga rozpatrywanego w formie manifestacji pauperyzmu intelektualnego. To nie jest prawda. Musisz wiedzieć, że gdzieś na swojej drodze spotkasz ludzi, którzy będą mieć zbieżny temperament, imperatywy wewnętrzne i cele do Twoich własnych. To z nimi łączy Cię więź, nie zawsze biologiczna i numeryczna. 

Przesadna słodycz nie sprawi, że w Twoim życiu będzie równie błogo. Gdzieś w zgliszczach ciemnego lasu, czyhają drapieżnicy, dla których będziesz łatwą ofiarą, jeśli zatracisz swoją własną autentyczność. 

Praca u podstaw, chęć poznania samego siebie i własnych potrzeb sprawia, że w końcu stajesz na własnych nogach, masz otwarty, jasny umysł i jak nigdy dotąd masz prosty cel działania, do którego dążysz. Wtedy dopiero jestem w stanie Ci pomóc. 

Zdaję sobie sprawę, że głoszę truizmy, ale jeśli poświęciłeś mi tych kilka minut, dzięki, że jesteś, wiedz, że jesteś wartościowym człowiekiem i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej, 

Trzymaj się, 

Ewa

LEKKI I NIETŁUSTY KREM Z FILTREM | 5 PREPARATÓW PRZECIWSŁONECZNYCH Z NAJWYŻSZYM STOPNIEM OCHRONY SPF 50+

$
0
0

Mogłabym napisać trzystustronicową dysertację negującą regularne stosowanie kremów przeciwsłonecznych. Nie kryję się ze swoimi, nierzadko nonkonformistycznymi poglądami i tym, jak głoszone przeze mnie przekonania znacznie ewoluowały pod wpływem nie tylko jałowej teoretycznej wiedzy, a własnych, nabytych doświadczeń. Dzisiejszy artykuł nie jest świadectwem zaawansowanej neurotyczności, daleko mi bowiem do pełnej kategoryczności: wśród morza negatywów, dostrzegam i spore plusy użytkowania ochrony przeciwsłonecznej, dlatego też z dużym entuzjazmem zapoznałam się z najciekawszymi dla mnie nowościami aptecznymi oraz formułami, których wcześniej nie znałam, lub też znałam dość mgliście.


LA ROCHE POSAY, ANTHELIOS XL, BARDZO WYSOKA OCHRONA, KREM-ŻEL SUCHY W DOTYKU DO TWARZY SPF 50+ (PPD 31)

Nie potrafię wyzbyć się swego pragmatycznego już skrzywienia zawodowego. Obrzucam antycypacyjnym spojrzeniem producenckie obietnice i lustruję z niesłychaną przebiegłością listy składników. Nie wiążą mnie żadne trwałe relacje z jakąkolwiek marką apteczną, aczkolwiek kremom ochronnym koncernu L'oreal nie mogę zarzucić kiepskiej jakości i sięgam po nie każdego sezonu letniego już od ponad 5 lat.

Formuły Antheliosów nie do końca odpowiadają mi w pełni swoimi walorami użytkowymi, ale biorąc pod uwagę ich akceptowalną konsystencję, wysoką trwałość oraz świetną ochronę przed słońcem - nie mogło zabraknąć ich w dzisiejszym zestawieniu filtrów ochronnych bez których nie wyobrażam sobie tegorocznego sezonu wakacyjnego.

Krem-żel to kremowa, nieprzytłaczająca, przyjemnie zastygająca konsystencja. Dużym atutem jest brak podkreślania suchych skórek tuż po wchłonięciu się preparatu oraz przyjemne, naturalne, delikatnie świetliste wykończenie, a także duży komfort noszenia kremu wraz z doskonałymi właściwościami nawilżająco-natłuszczającymi, co pozwala go rozpatrywać w ramach pielęgnacji, a niekoniecznie niechlubnego generatora problemów skórnych. Rzeczywiście, moja skóra przy optymalnym stosowaniu preparatu wygląda dobrze zarówno podczas jego noszenia (przyjemne nawilżenie, wyciszenie podrażnień, zaczerwienień), jak i tuż po demakijażu (brak potrzeby dodatkowego nawilżania). Na skrajnie odwodnionych oraz suchych typach cery może generować świąd.


Kremy ochronne wymagają aplikacji dużej ilości preparatu na stosunkowo niewielkiej powierzchni skóry, doceniam zatem, że filtr La Roche Posay nie sprawia żadnych trudności w aplikacji, a dodatkowo daje możliwość nałożenia nawet dwukrotnie wyższej objętości na skórę. Kosmetyk nie lepi się, ale również nie zastyga całkowicie, dzięki temu nie powoduje ściągnięcia, wysuszenia i pieczenia, co zdarza się nierzadko przy zbyt lekkich formułach. Najważniejsza kryterium jest jednak ochrona, gdyż po produkty specjalistyczne z tak wysokim stopniem ochrony sięgam przy rzeczywistym narażeniu na ekspozycję słoneczną. Jestem świadoma określonej żywotności preparatów oraz ich ograniczonego działania, ocenię  zatem widoczne działanie produktu, przestrzegając podstawowych zasad aplikacji oraz ponownej reaplikacji preparatu: krem-żel skutecznie zapobiega poparzeniom słonecznym i nabyciu jakiejkolwiek opalenizny na twarzy, szyi i dekolcie przy intensywnym, nie zawsze kanapowym stylu życia. Nie do końca współpracuje z kosmetykami mineralnymi przez swoją delikatnie mokrą konsystencję. Moja ocena: zasłużona piątka.

INCI: AQUA / WATER, HOMOSALATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, SILICA, ETHYLHEXYL TRIAZONE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE, OCTOCRYLENE, C12-15 ALKYL BENZOATE, GLYCERIN, PENTYLENE GLYCOL, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DIMETHICONE, PERLITE, PROPYLENE GLYCOL, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ALUMINUM HYDROXIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, INULIN LAURYL CARBAMATE, ISOPROPYL LAUROYL SARCOSINATE, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, STEARIC ACID, STEARYL ALCOHOL, TEREPHTHALYLIDENE DICAMPHOR SULFONIC ACID, TITANIUM DIOXIDE [NANO] / TITANIUM DIOXIDE, TOCOPHEROL, TRIETHANOLAMINE, XANTHAN GUM, ZINC GLUCONATE

Grupa docelowa: odwodnione, trądzikowe, wysuszone, rogowaciejące typy skóry.

LA ROCHE POSAY, ANTHELIOS XL SPF 50 MGIEŁKA DO TWARZY PRZECIW BŁYSZCZENIU SIĘ SKÓRY

Nie ukrywam, jest to produkt, po który sięgnęłam z czystej, ludzkiej wygody. Jestem aktywna zawodowo i nie zawsze mogę pozwolić sobie na kiepskie dni bez makijażu: aplikując preparaty ochronne unikam nakładania czegokolwiek na skórę w obawie przed zaniżeniem ochrony (zarówno chemicznie, jak i mechanicznie - ścierając kosmetyk palcami, włosiem pędzli) oraz po prostu kiepskim wyglądem makijażu.

Mgiełka Anthelios równomiernie rozpyla preparat ochronny, i choć nie jest to ochrona rzędu preparatów kremowych, skutecznie przeciwdziała poekspozycyjnym skutkom niepożądanym działania promieniowania słonecznego oraz nie zaburza, a nawet sprzyja zaaplikowanym produktom do makijażu, szczególnie kosmetykom w pełni mineralnym. Dużą trudnością jest brak wyczucia w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu ochronnego, dlatego nie opierałabym się jedynie na działaniu mgiełki w skrajnie słonecznych warunkach, ale jest to niezastąpiony i niezwykle wygodny kosmetyk do utrwalania oraz zabezpieczania przygotowanego makijażu bez jego naruszania (przedłuża trwałość kosmetyków kolorowych oraz nadaje skórze bardzo ładnego, gładkiego, korzystnie świetlistego, aczkolwiek nie tłustego wykończenia). To również doskonały produkt w podróży, by ponownie, bezpiecznie i higienicznie zaaplikować filtry, bardzo często, w niesprzyjających warunkach - gdy nie ma możliwości dokładnej dezynfekcji, umycia rąk pod bieżącą wodą, czy starcia poprzedniej warstwy preparatu ochronnego. Plusem jest również bardzo lekka formuła oraz jej łatwość zmycia łagodniejszymi środkami myjącymi.


Mgiełka nie wchodzi dziwnie w pory, nie podrażnia i nie szczypie w newralgicznych rejonach oczu, bruzd nosowo-wargowych oraz ust, ale pozostawia specyficzny nalot na skórze i włosach, podkreśla znacznie włoski na twarzy. Można jednak temu zaradzić przykładając delikatnie rękę do skóry i wklepując opuszkami nadmiar preparatu lub zdjąć go łagodnie chusteczką higieniczną. Minusem jest również specyficzny, kremowy zapach mgiełki, który przedostaje się intensywnie przez błony śluzowe i utrwala na włosach. Biorąc pod uwagę specyfikację kosmetyku, wygodę jego stosowania, niewielkie niedogodności oraz dobrą ochronę przed słońcem, daję mu czwórkę z plusem.

Grupa docelowa: skóra trądzikowa, wrażliwa, sucha, szybko zanieczyszczająca się, tłusta.

INCI: BUTANE, AQUA / WATER, HOMOSALATE, OCTOCRYLENE, GLYCERIN, DIMETHICONE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, NYLON-12 DIISOPROPYL SEBACATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, p-ANISIC ACID, CAPRYLYL GLYCOL, CARNOSINE, CYCLOHEXASILOXANE, DISODIUM EDTA, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, METHYL METHACRYLATE CROSSPOLYMER, PEG-32, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, POLY C10-30 ALKYL ACRYLATE, POLYGLYCERYL-6 POLYRICINOLEATE, SODIUM CHLORIDE, SODIUM HYALURONATE, TOCOPHEROL, PARFUM / FRAGRANCE

SVR SUN SECURE EXTREME GEL SPF 50+ SUPER TRWAŁY ŻEL OCHRONNY

SVR szturmem zdobywa apteczny dział dermokosmetyków. Coraz ciekawsze formuły, wykończenia i właściwości. Z czystej ciekawości sięgam po nowości aptecznej marki.

Extreme Gel to nowość tego lata, równie ciekawa jak puszysta, barwiąca pianka wypuszczona w  roku ubiegłym (pełna recenzja>). Silikonowo-żelowa, zagęszczona konsystencja, sprawnie wydobywająca się z poręcznej, 30 ml tubki, pod wpływem ciepła topnieje, do złudzenia przypomina transparentną, wygładzającą bazę. Znamiennie dla kompleksów silikonowych, czuć typowy, specyficzny, suchy, choć oleisty poślizg, niknący zupełnie tuż po rozprowadzeniu produktu.


Imponująco łatwo rozprowadza się, na drodze aplikacji nie pojawiają się choćby najmniejsze niedogodności z zaaplikowaniem właściwej ilości preparatu na skórę. Preparat całkowicie nie zastyga, a gwarantuje niezwykle przyjemne, komfortowe wykończenie, notabene świetnie sprawdzające się w roli bazy pod makijaż. Preparat nie wyświeca się, nie lepi ani intensywnie nie natłuszcza naskórka, choć jest przez cały czas wyczuwalny. Nie podkreśla suchych skórek i zrogowaceń, a zaryzykuję stwierdzeniem: po aplikacji żelu wszelkie suchości są mniej widoczne. Łagodnie nawilża naskórek oraz optycznie go wygładza. Absolutnie nie bieli, nie koloryzuje, nie osiada we włoskach i nie pozostawia żadnej poświaty, na skórze jest niewidoczny i spośród wszystkich dzisiaj wymienionych, na mojej trądzikowej cerze prezentuje się wizualnie najlepiej.

Nie podrażnia i nie wysusza skóry. Nie drażni okolic oczu.

Nie chcę zostać posądzona o malkontenctwo, ale już od samego początku spodziewałam się, że nie do końca przypadnie mi do gustu formuła, która mimo niesamowitych walorów użytkowych, nie należy do lekkich. Produkt fantastycznie wchłania się, nie podkreśla suchości, jest komfortowy w noszeniu, ale na mojej skórze jest wysoce komedogenny i zawsze po zastosowaniu produktu już tego samego dnia widzę w łazienkowym lustrze nowe, podskórne, potwornie bolące niedoskonałości. Żel czuć na twarzy oraz bardzo ciężko jest go zmyć z powierzchni naskórka. Minusem jest również intensywny, kremowy, mdlący zapach, który nieubłaganie ciągnie się aż do zmycia preparatu ze skóry i uniemożliwia jego regularne użytkowanie. Duży minus za niską ochronę (poparzenie na nosie po niespełna godzinnej ekspozycji słonecznej wraz z ochroną fizyczną), migrację do oczu, rejonu ust i relatywnie wysoką cenę jak na tak małą ilość preparatu. Ode mnie dostaje czwórkę z minusem.

Grupa docelowa: każdy typ cery z zapotrzebowaniem na okluzję i bez skłonności do szybkiego zanieczyszczania się naskórka.

INCI : ISODODECANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, HOMOSALATE, DIMETHICONE/BIS-ISOBUTYL PPG-20 CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, PHENETHYL ALCOHOL, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, AQUA (PURIFIED WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, LYSOLECITHIN, SILICA DIMETHYL SILYLATE, PARFUM (FRAGRANCE)

SVR AK SECURE DM PROTECT SPF50+ (IPD 44, SPF 72)

Nie potrafię ukryć mojego pejoratywnego stosunku do wyrobów medycznych, nie cierpię krętactwa i pozoranctwa, dlatego też Avene ze swoim Sunsimedem dość mocno dało mi do wiwatu w uprzednim roku, zaś ulotki wyrobów Mediq Skin jedynie dolały oliwy do ognia, wyszarpując resztki mojej gdzieś tam głęboko skrytej beztroski konsumpcyjnej. Moją jątrzącą się ranę, jak opatrunek ze srebrem, opatrzono nowym wyrobem SVR, z pełną listą składników i ciekawymi właściwościami użytkowymi.

Plusem wyrobów medycznych, a szczególnie kremów ochronnych, jest na pewno dokładny opis użytkowania, w tym niezbędna ilość preparatu do uzyskania odpowiedniej ochrony przeciwsłonecznej. Tak jak w przypadku preparatu Mediq Skin informacje te okazały się pozbawione głębszego sensu, spełniając jedynie sztywne wymogi, tak akurat w przypadku SVR AK SECURE są to niezwykle pomocne i praktyczne dane, pozwalające prawidłowo użytkować nabyty preparat ochronny. Plus za dokładną deklarację ochrony o poszerzonym spektrum działania UVA oraz stojące za preparatem dokładne testy kliniczne.

Konsystencja śmietankowa, topniejąca pod palcami, przyjemna, ale nie jest to lekki, niewyczuwalny preparat o suchym wykończeniu. Zostawia mokrą warstewkę, co nie zawsze mi przeszkadza, ale nie wyobrażam sobie wykonać na AK SECURE makijażu, nawet mineralnego. Bez trudu rozprowadza się, choć miałabym trudności z nałożeniem ilości ponad deklarację producenta. Krem ochronny początkowo dość mocno rozbiela skórę i podkreśla suche skorki, ale po wklepaniu prezentuje się naturalnie, zrogowacenia i suche partie po wchłonięciu się wyrobu nie są nadmiernie podkreślone. Daje ładny, świetlisty glow. SVR do złudzenia przypomina mi Antheliosa w wersji ultra lekkiej - bardzo podobnie się go nosi, jest podobnie wyczuwalny oraz tak samo paskudnie osiada we brwiach i włoskach, skazując na klęskę ten rejon twarzy. Prawdopodobnie te osoby, które polubiły ultra lekki od La Roche Posay, polubią i wyrób SVR.


Formuła przyjemnie nawilżąjaco-natłuszczajaca. Czuć na twarzy oleistą powłokę, zdecydowanie za bogatą dla mojej skóry w okresie dobrego nawodnienia (co objawia się nadpotliwością i błyskawicznym zanieczyszczaniem się naskórka), ale idealną w czasie przejściowych przesuszeń. Kosmetyk nie generował problemów skórnych, jeśli był stosowany z rzeczywistym zapotrzebowaniem na okluzję, zupełnie odmiennie od Extreme Gel tej samej marki, którego testy zostały okupione ciężkim, bolesnym wysypem zmian trądzikowych. Wyczuwam bardzo delikatny, swoisty zapach, ale nie przeszkadza on w codziennym użytkowaniu wyrobu. Mimo że nie jest to moja ulubiona formuła kosmetyczna, ocenę preparatu podniosę zasłużenie za niesamowitą delikatność preparatu, wyciszające właściwości pielęgnacyjne oraz przede wszystkim za wysoką i stabilną ochronę przed słońcem. Daję dobrą czwórkę.

Grupa docelowa: dojrzałe, odwodnione, zrogowaciałe i suche typy cery wymagające natłuszczenia i ukojenia. Świetny preparat ochronny dla nadwrażliwej skóry.

INCI: AQUA (PURIFIED WATER), DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL [NANO], SILICA, DIMETHICONE, DIISOPROPYL ADIPATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, CETEARYL ALCOHOL, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, CETEARETH-20, NIACINAMIDE, PENTYLENE GLYCOL, POLYESTER-7, CETEARYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, ARABIDOPSIS THALIANA EXTRACT, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, DECYL GLUCOSIDE, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, MICROCOCCUS LYSATE, PHENETHYL ALCOHOL, GLYCERIN, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, 1,2-HEXANEDIOL, CAPRYLYL GLYCOL, CITRIC ACID, DISODIUM EDTA, HYDROXYETHYL ACRYLATE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYL TAURATE COPOLYMER, LYSOLECITHIN, NEOPENTYL GLYCOL DIHEPTANOATE, POLYSORBATE 60, SORBITAN ISOSTEARATE, XANTHAN GUM, PHENOXYETHANOL

AVENE CREME COMFORT KOMPLEKS ANTYOKSYDACYJNY SPF 50+ DO WRAŻLIWEJ SUCHEJ SKÓRY

Po krem sięgnęłam z myślą o dojrzałych, odwodnionych oraz typowo suchych typach cery, nie liczyłam, że krem trafi w moje indywidualne potrzeby, i tak też się stało. Avene posiada specjalny, unikalny kompleks antyoksydacyjny, wysoki stopień ochrony oraz według producenta, przyjemną konsystencję nie utrudniającą użytkowania preparatu promieniochronnego.

Bogata, kremowa, przyjemnie otulająca struktura o dobrych walorach nawilżająco-natłuszczających. Nie ma problemu w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu, ale są już pewne spore niedogodności w samych walorach wykończeniowych. Filtr widocznie skórę rozbiela, efekt bieli słabnie (choć nie niknie całkowicie) samoistnie po upływie kilku minut, intensywnie widoczny w oświetleniu sztucznym. Preparat wymaga dużej sprawności w aplikacji i na pewno nie jest to kosmetyk stworzony do wykonywania jakichkolwiek poprawek oraz makijażu. Wchodzi niekorzystnie w pory, dając efekt nieświeżej skóry, nawet na naskórku potrzebującym dużej porcji okluzji. Wykończenie typowo mokre, choć nieklejące i nie nadmiernie tłuste. Ku mojemu zaskoczeniu - komfortowy przy dłuższym noszeniu oraz relatywnie łatwy do zmycia (nie przylega mocno do skóry oraz nie zastyga - co utrudnia zmycie preparatu).

Przez kremową i bielącą konsystencję, krem zbiera suche skórki oraz mocno je podkreśla, wymaga łagodnego wklepania, inaczej powstałe białe smugi i pręgi zrolowanych suchych skórek są nie do przejęcia. Nie powinnam aż tak czepiać się, mając z tyłu głowy propozycje kremów ochronnych sprzed kilku lat, ale biorąc pod uwagę chociażby dzisiejsze produkty z zestawienia, "komfortowy" krem od Avene wychodzi przy nich i metaforycznie, i rzeczywiście: blado.


Mimo braku zaognienia skóry, niezwykle niepokoi mnie niesłabnące, intensywne pieczenie skóry podczas aplikacji preparatu. Początkowo zrzucałam  niemiłe doznania na wysokie stężenie związków aktywnych o działaniu antyoksydacyjnym, pokładałam nadzieje w ich przejściowy charakter, ale zarzuciłam tę myśl, gdy negatywne objawy zaczęły nasilać się podczas ekspozycji słonecznej i na pewno nie uległy osłabieniu podczas dłuższego użytkowania kremu. Puszczam zatem w wątpliwość domniemaną delikatność produktu i docelową, wrażliwą grupę kliniczną. Nie mogę odmówić wysokiej ochrony kremu ochronnego, ale nieprzyjemne skutki uboczne stosowania oraz kiepska formuła zmusiły mnie do wystawienia słabej trójki z minusem.

INCI: AVENE THERMAL SPRING WATER (AVENE AQUA), C12-15 ALLKYL BENZOATE COCO-CAPRYLATE/CAPRATE METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL (NANO), WATER (AQUA), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLICERYDE, BIS-ETHYLHEXYLOXPHENOL, MRTHOPHENYL TRIAZINE, DIETHYLHEXYL BUTAMIDO TRIAZONE, GLYCERIN, SILICA, BUTYL METHOXYDIBENZOYMETHANE, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DECYL GLUCOSIDE VP/EICOSENE COPOLYMER ACRYLATES/C10-3- ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, BENZOIC ACID, BUTYLENE GLYCOL, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, DISODIUM EDTS, FRAGNANCE (PARFUM), GLYCERYL BEHENATE, GLYCERYL DIBEHENATE, HELIANTHUS ANNUS (SUNFLOWER) SEED OIL, OXOTHIAZOLIDINE, PROPYLENE GLYCOL, SODIUM BENZOATE, SODIUM HYDROXINE, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL GLUCOSIDE, TRIBEHENIN, XANTHAN GUM. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa 

PIGMENTY MINERALNE AMILIE MINERAL COSMETICS

$
0
0

Choć ciężko w to uwierzyć, długo wzbraniałam się przed skomplikowanym makijażem oczu. Rzutowałam irracjonalne projekcje, tworzące iluzoryczny obraz dla taszczącej się po podłodze pewności siebie. Iskrzące powieki nie były wówczas dla mnie priorytetem, wszelkimi możliwie dostępnymi sposobami próbowałam kamuflować piętrzące się problemy skórne.

Od kilku miesięcy wykonywanie makijażu nie jest już dla mnie przykrym obowiązkiem, a coraz mocniej doceniam kosmetyki, które oszczędzają mój czas oraz są po prostu przyjemne w użytkowaniu. Z pewnością do tej chlubnej grupy mogę zaliczyć z niewyszukaną dumą nowe pigmenty marki Amilie Mineral Cosmetics: bajecznie proste w obsłudze, oszałamiająco intensywne oraz... trwałe!

KONSYSTENCJA I WŁAŚCIWOŚCI 

Rozkosznie kremowe. Ciężko uwierzyć w tak doskonałą przyczepność, aksamitność i niebywale imponujące właściwości użytkowe pigmentów, będących wynikiem mineralnej, minimalistycznej formuły domkniętej w otoczkach jojoby.

Nie zamierzam ciągnąć kolorowej nici z motka fantazji, lojalnie przyznaję już w przedprogach: nie ze wszystkich pigmentów jestem równie zadowolona, bowiem istnieje pewna rozbieżność w konsystencji i jakości nielicznych kolorów, które nie wpędzają mnie już w niekryty zachwyt. Mimo niewielkich potknięć, Amilie zawiesiło bardzo wysoką poprzeczkę konkurentom, warto przekonać się na własnej skórze jak doskonałe są cienie matowo-satynowe oraz nieliczne sztuki cieni połyskujących.

Wykończenie cieni jest kremowo-satynowe, aksamitne, delikatne, pozbawione pudrowego, brzydkiego woalu. Nawet przy nieokiełznanych ruchach pędzla, wykonany makijaż jest estetyczny, dbały i schludny. Osypywanie się cieni ograniczono do względnego minimum w cieniach matowo-satynowych oraz metalicznych (przylegających najmocniej), w przypadku cieni iskrzących oraz wyczuwalnie suchych, co jest zupełnie naturalne, problem ten jest zintensyfikowany, aczkolwiek nie eskaluje do takiego poziomu, by utrudniać w sposób znaczny codzienne stosowanie pigmentów. Co więcej, jest mniejszy niż w przypadku standardowych cieni sypkich.

Mimo wielu kiełkujących w mojej głowie obaw, cienie wzorowo rozcierają się, nie tworzą plam i zacieków, niezależnie od zastosowanych narzędzi (preferuję włosie naturalne, kozie) i umiejętności władającego pędzelkami. Nie dostrzegam większych trudności w budowaniu koloru, nie są to z pewnością (poza nielicznymi wyjątkami) cienie specjalnej troski.

Cienie mineralne Amilie posiadają różne wykończenia: matowe, satynowe, metaliczne oraz iskrzące. Nie wymagają specjalnych technik, by cieszyć oko swoją ponadprzeciętną urodą, choć zachęcam do eksperymentowania z wykończeniem cieni. Pigmenty odczuwalnie sypkie są intensywniejsze wówczas, gdy zostaną zaaplikowane na mokro, zazwyczaj zatracają swoje świetliste wykończenie oraz zdecydowanie mocniej przylegają do skóry, co podwyższa ich trwałość. Większość pigmentów bezproblemowo współpracuje z pędzlami, tradycyjnie na sucho (z włosiem naturalnym, jak i syntetycznym), szczególnie cienie matowo-satynowe, o niebiańsko masełkowatej strukturze, w moim odczuciu najprzyjemniejsze z całej, bardzo udanej, kolekcji, choć nie do końca dobrze zachowują się na mokrych bazach. Cienie metaliczne nie wymagają dodatkowej intensyfikacji metodami mokrymi, by wywoływać poruszenie w szarym tłumie, choć większość z nich przy dodatku wilgoci zyskuje intensywne, metaliczne wykończenie. W zależności od efektu jaki lubisz, dają bardziej dzienny lub też wieczorowy, intensywny efekt.

Pigmenty nie zbierają się w załamaniach, nie zatracają swojej intensywności w ciągu dnia oraz nie tworzą dziwnych, zawiłych historii w załamaniach powieki. Współpracują z innymi kosmetykami kolorowymi, niekoniecznie zawsze mineralnymi i naturalnymi. Oczywiście, moje tłuste powieki wymagają dodatkowego przygotowania (zastygająca kredka w kolorze cielistym), ale trwałość cieni jest na niezaprzeczalnie wysokim poziomie (6-8 godzin w stanie nietkniętym), podobnie jak ich sam, wysoki komfort noszenia.

Plusem jest prosty, nieprzekombinowany skład pigmentów, bezpieczeństwo stosowania na nawet najbardziej wrażliwych powiekach oraz mimo wysokiej trwałości i intensywności - bezproblemowy demakijaż. To szczególnie ważny aspekt dla osób stosujących łagodne środki myjące: cienie bardzo łatwo jest usunąć ze skóry.

O czym już wspomniałam, niektóre kolory z kolekcji odbiegają swoimi właściwościami od elitarnego grona, nie do końca trafiają w moje osobiste preferencje kolorystyczne i nie wpędzają w bezpruderyjny zachwyt: są bardziej suche, gorzej przyczepne, a budowanie koloru nie jest już tak łatwe i przyjemne. Nie zmienia to jednak faktu, że producent Amilie Mineral Cosmetics wypuścił na rynek jak dotąd najlepsze cienie mineralne dostępne w Polsce, które zdecydowanie warto posiadać. Płakałabym rzewnie, gdyby w jakiś sposób ta migocząca część kolekcji zniknęła z moich, nie ukrywam, obfitych zasobów.

W dzisiejszym artykule pojawiają się linki afiliacyjne, jeśli pragniesz dokonać zakupu, będzie mi bardzo miło, jeśli zapełnisz swój koszyk z moim patronatem >

DOSTĘPNE KOLORY

Kolekcja pigmentów Amilie Mineral Cosmetics jest perfekcyjnie spójna. Klasyczna, elegancka, ale z dystyngowaną nutą nonszalancji. Zamysł producenta, a szczególnie dobór estetyczno-kolorystyczny, zasługuje na pochwałę, bowiem wszystkie kolory doskonale ze sobą współgrają, a marce udało się uniknąć tak częstej i oczywistej monotematyczności i nudy. Cieszy mnie niepoliczalna ilość możliwości wykorzystania pigmentów, nie tylko w powściągliwych, ugrzecznionych, codziennych kompozycjach.

Dużym plusem jest mnogość kolorów (a szczególnie kremowych, matowych, dystyngowanych cieni), którymi można wykonać cały makijaż nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach, to idealne rozwiązanie dla osób prowadzących aktywny tryb życia, wypełniony po brzegi obowiązkami i zajęciami dodatkowymi, gdzie makijaż odgrywa najmniejszą rolę i bardzo często brakuje na niego czasu.

[Zdjęcia możesz powiększyć, obserwując dokładne, najmniejsze szczegóły wykończenia cieni w trybie makro. Poniżej aplikacja na sucho (lewa strona) oraz na mokro (prawa strona). Fotografie zostały wykonane w naturalnym, dziennym oświetleniu]


Corn Silk. Jogurtowy beż. Kremowy, delikatny i subtelny. Bez drobinek, o srebrzystym, świetlistym wykończeniu. Pięknie prezentuje się w świetle dziennym. Nie podkreśla załamań i niedoskonałości. Może posłużyć w zastępstwie różu. Aplikacja pędzlami z włosia naturalnego (koziego) lub ewentualnie syntetycznymi. Moja ocena: 5 w skali 5. 


Ginger. Neutralny, brzoskwiniowy odcień, bez połysku. Bardziej suchy od poprzedników, ma gorszą przyczepność, trudniej rozciera się, może tworzyć nieestetyczne prześwity. Przy strudze światła można dostrzec pojedyncze, nieśmiało połyskujące drobinki. Najlepsza współpraca z pędzlami z włosiem syntetycznym. Moja ocena: 3 w skali 5. 



Memory of Summer. Klasyczne, dzienne, bogate złoto z mnóstwem, iskrzących drobinek. Pod wpływem wilgoci nabiera metalicznego charakteru. Zalecana aplikacja opuszkami, na mokro. Moja ocena: 4.5 w skali 5.


First Date. Przygaszony róż przełamany ciepłym, opalizującym złotem (różowe, szlachetne złoto). Nie osypuje się. Zyskuje podczas aplikacji na mokro. Najlepiej sprawdza się aplikacja palcami. Moja ocena: 4.5 w skali 5. 


Sugar Candy. Satynowy, urzekający, miękki cukierkowy róż. Pozbawiony drobinek. Cień, jak i uroczy róż. Przyjemnie rozprowadza się po skórze oraz wspaniale do niej przylega. Zalecane pędzle z włosia syntetycznego. Moja ocena: 4.5 w skali 5. 



Butter Rum. Bezbłędnie intensywna, metaliczna, czysta miedź pozbawiona iskrzących drobinek. Doskonale rozdrobniona, płynna, gładka, imponująco kryjąca. Perfekcyjnie przylegająca. Na mokro mocno metaliczna. Fenomenalna! Zalecana aplikacja palcami. Moja ocena: 5+ w skali 5. 


Espresso. Wielbłądzi, klasyczny, zgaszony brąz o świetlistym, srebrzystym wykończeniu. Doskonała przyczepność i współpraca ze skórą. Świetnie współgra z każdym podtonem skóry i rodzajem włosia. Moja ocena: 5+ w skali 5. 


Brioche. Puszysty, karmelowy, łagodnie ciepły, średni brąz. Wyzbyty nachalnych drobinek i przytłaczającej ilości ciepłych, rdzawych tonów. Doskonale przyczepny. Klasyczny i niewyszukany w dobrym tego słowa znaczeniu. Niezastąpiony do dziennych makijaży. Jeden z moich ulubieńców kolekcji. Moja ocena: 5+ w skali 5.


Nougat. Cudownie kremowy, matowy, dzienny, jasny brąz o neutralnej bazie. Uniwersalny. Świetne walory użytkowe, bardzo dobra trwałość. Moja ocena: 5+ w skali 5. 


Smokey Eye. Smolista i intensywna czerń. Nieziemsko kryjąca, z niewielką ilością dyskretnych, srebrnych drobinek, zanikającymi zupełnie po nałożeniu pigmentu na skórę. Niezbędna w makijażu. Znikomo osypuje się, rozciera bez zarzutu. Bez dwóch zdań najlepsza czerń na polskim rynku mineralnym. Moja ocena: 5+ w skali 5. 



Moulin Rouge. Ceglasta, paryska, stonowana, stłumiona czerwień o świetlistym, satynowym wykończeniu. Kremowa, elegancka, unikatowa. Zalecane pędzle z włosiem naturalnym i sztucznym. Moja ocena: 5 w skali 5. 


Hollywood Dream. Brudne bordo z obficie połyskującymi, iskrzącymi w słońcu złoto-turkusowymi drobinkami. Podczas rozcierania intensywność cienia znacznie łagodnieje. Subtelniejszy i bardziej połyskujący efekt osiągniesz poprzez nakładanie Hollywood Dream palcami na sucho. Moja ocena: 4.5 w skali 5. 


It's my party. Fiolet przełamany różem z połyskującą metaliczną poświatą w kolorze soczystej limonki i złota. Delikatnie osypuje się. Warto aplikować go technikami mokrymi lub palcami. Moja ocena: 4 w skali 5. 


Cote D'Azur. Zmrożony turkus zdobiony srebrzystymi, uroczymi drobinkami. Odstaje od reszty, jest zdecydowanie suchy, gorzej przylegający, trudny, choć zachwyca aplikowany palcami. Wymagana aplikacja na mokro. Moja ocena: 3 w skali 5. 


Friday Night. Intensywny, chłodny, ciemny brąz z mnóstwem dumnie iskrzących na srebrno, turkusowo, zielono i fioletowo drobinek. Istny kameleon! Najbardziej roziskrzony pigment z całej kolekcji Amilie. Może osypywać się. Warto nakładać go zwilżonym pędzelkiem. Aplikowany na sucho znacznie łagodnieje. Moja ocena: 4.5 w skali 5. 




Walking in The Moon. Żywa, chabrowa niebieskość ze srebrnym, nieśmiałym refleksem. Sucha, słabo przylegająca, mocno osypuje się. Trudność w zbudowaniu koloru. Zalecana aplikacja na mokro. Moja ocena: 2.5 w skali 5. 


Mallow. Liliowy, jasny, niewinny, uroczy fiolet. Przyjemna, kremowa konsystencja o klasycznym, satynowym, srebrnym połysku. Podczas aplikacji na mokro staje się bardziej chłodny (wrzosowy). Moja ocena: 4.5 w skali 5. 


Deep Purple. Średniej jasności fiolet o łagodnym, satynowym, miękkim, turkusowym wykończeniu. Średnio przylegający, ciemniejszy odpowiednik Mallow. Zalecana aplikacja na sucho, w celu waloryzacji koloru: na mokro. Moja ocena: 4 w skali 5.


Silver Ice. Subtelna, stonowana, elegancka szarość ze srebrnym refleksem. Moja ocena: 4 w skali 5. 


Golden Star. Roziskrzone, surowe, klasyczne złoto. Słaba przyczepność, duża ilość drobinek, podczas rozcierania zatraca swój piękny, nonszalancki charakter. Odkrywa swoje piękno podczas aplikacji na mokro. Moja ocena: 3.5 w skali 5. 




Best Friend. Transparentna, interferencyjna mika ze złotym, klasycznym połyskiem. Po roztarciu pozostawia świetlistą, subtelną, elegancką, złotą poświatę, wklepana palcem połyskuje mocniej, jest również bardziej drobinkowa. Doskonale rozdrobniona i kremowa w dotyku. Bardzo przyjemna i przydatna w codziennym, jak i wieczorowym makijażu. Moja ocena: 4.5 w skali 5. 


Cream. Klasyczna, mleczna, intensywna biel o satynowym, gładkim wykończeniu. Pozbawiona kredowości i suchego, pylistego wykończenia. Wielozdaniowa. Nie wchodzi w załamania oraz nie roluje się w strategicznych miejscach na powiece. Zalecana aplikacja pędzlami z włosiem syntetycznym. Moja ocena: 5 w skali 5.


OPAKOWANIA, CENA, WYDAJNOŚĆ

Odkręcane, zgrabne, plastikowe pojemniczki z emblematem marki z wewnętrzną zasuwką. Nieprzytłaczająca gramatura 2g. Cena: 29.90 zł. Dostępność w sklepie internetowym marki, on-line. Wydajność: wysoka.

INCI: Mica (CI 77019), Jojoba Esters „+/-”: Titanium Dioxide (CI 77891), Iron Oxide (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Manganese Violet, Ultramarines (CI 77007).

Wszystkie pigmenty mineralne możesz kupić dokładnie tutaj > , decydując się na zestaw, cienie zakupisz dodatkowo z 10% rabatem. 

Szczerze polecam,

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ MINERALNĄ AMILIE MINERAL COSMETICS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

ZASADOWE MYDŁO | METODA REGULACJI SKÓRY TRĄDZIKOWEJ, TŁUSTEJ I ZANIECZYSZCZONEJ

$
0
0

Uciskająca boleśnie struny głosowe wyrośl w gardle, rozdygotane, oblane zimnym potem blade i nader szczupłe ciało, postępująca atrofia lewej półkuli na samą myśl o pomyłce, błędzie, czy nakryciu mej niewiedzy, towarzyszyła mi przez większość życia w sytuacjach mniej lub też bardziej stresujących. Śledziłam z niedowierzaniem wypowiedzi "ekspertów", głoszących swe śmiałe, pełne nieomylności perory na śniadaniowych, miękkich kanapach. Zazdrościłam im długo tej płynności i lekkości w wymianie własnych, czasami skrajnie idiotycznych, poglądów, gdy ja, z drżącym głosem próbowałam wydukać swe lapidarne i nieskładne zdania, adekwatnie do nakrycia aktu wycinania z precyzją chirurga słynnej macicy Annie Chapman w londyńskim zaułku.

Im bardziej doświadczam życia, tym mocniej moje poglądy stają się mniej kategoryczne i konserwatywne. Coraz częściej, bez wewnętrznego strachu i krążących obsesyjnie ruminacji w mojej głowie, przyznaję się do ewolucji poglądów, ich całkowitej zmiany lub naturalnego, ludzkiego błędu, również w kwestii prawidłowej pielęgnacji skóry, chociażby w temacie zasadowych środków myjących. 

NATURALNE, ZASADOWE MYDŁA

Brak elastyczności poglądów, sztywnych, pozbawionych gibkości schematów pielęgnacyjnych, a momentami przejawów skrajnej głupoty, jest skutkiem wirujących abstrakcyjnie w ekstatycznym tańcu mitów. Brak merytorycznych informacji w zakresie działania zasadowych środków myjących oraz kluczowych danych w sposobie ich użytkowania nie zmusza do autorefleksji, a skutkuje wyciąganiem często pochopnych i mało trafnych wniosków. 

Największego problemu dopatruje się przede wszystkim w zasadowym odczynie, które w wielu przypadkach skądinąd sprzyja skórom trądzikowym z jednoczesnym łojotokiem i jest zdecydowanie bardziej korzystne w działaniu aniżeli powszechnie stosowane kwasy. Mydło jak najbardziej może  (choć nie musi) pozytywnie oddziaływać na skóry trądzikowe oraz być tanią i skuteczną metodą regulacyjną, zatem jeśli obserwujesz znaczną poprawę kondycji skóry podczas rozsądnego stosowania mydeł, nie widzę większych przesłanek, aby nagle rezygnować z ich stosowania. 

Naturalne, optymalne, fizjologiczne pH zdrowej skóry waha się między 4.5, a nawet 6.5 pH, pozwala zachować labilność oraz różnorodność mikrobiologiczną oraz stanowi korzystną barierę ochronną - chemiczną, jak i mechaniczną (prawidłowy biofilm). Jednak w przypadku patologicznego łojotoku o różnej etiologii, zakres pH może być znacznie niższy, co naraża naskórek na trwałe, niekorzystne i opłakane w skutkach zakwaszenie skóry, objawiające się chronicznym stanem zapalnym, odwodnieniem oraz jego następstwami: wzmożoną pobudliwością i nadreaktywnością naczyniową. W stanach patologicznych nie można również mówić o prawidłowej, naturalnej mikroflorze skórnej - na skutek działania kwaśnego, drażniącego sebum, mikrobiom skórny rozwija się nieprawidłowo i dochodzi do przerostu szczepów kwasolubnych. Włączenie dodatkowo kwaśnych preparatów w takim przypadku, co jest logiczne, generuje więcej szkody niż pożytku, dlatego też ułuda pięknej skóry bardzo szybko staje się urzeczywistnionym, skórnym koszmarem. 

Nie upierałabym się zatem, że jedynym i zawsze słusznym rozwiązaniem jest zawsze przewlekłe stosowanie preparatów niezwykle łagodnych, z odczynem neutralnym lub też kwaśnym, zwłaszcza w zaawansowanym przebiegu chorób skórnych, bowiem stosowane długotrwale, bez właściwego schematu postępowania oraz regulacji, mogą paradoksalnie zaostrzać zastane objawy skórne (nagromadzenie zanieczyszczeń, w tym zrogowaciałego naskórka oraz nadmiaru sebum). Kwestią dyskusyjną jest na pewno naturalna zdolność skóry do przywracania naturalnego pH, patomechanizm również i w tym przypadku nie jest do końca jasny, a jest coraz więcej publikacji, które popierają moje bieżące stanowisko: preparaty kosmetyczne nie są w żaden unikalny i błyskawiczny sposób przyspieszyć, tudzież zahamować tegoż naturalnego procesu, co oznacza tyle, że stosowanie toników bardzo często pozbawione jest głębszego sensu (poza napompowywaniem konsumpcjonizmu), a rozsądne użytkowanie substancji neutralizujących o odczynie wyższym nie zawsze musi generować problemy, co więcej, może wykazywać normalizujący wpływ na schorowany naskórek, co oznacza tyle, że stosowanie zasadowych mydeł, w niektórych przypadkach może okazać się niezbędne i bezpieczne w utrzymaniu prawidłowej kondycji naskórka.  

Zasadowy odczyn nie musi wcale wykazywać destrukcyjnego wpływu na kondycję skóry: może doskonale ograniczać łojotok oraz usuwać martwy zrogowaciały naskórek, nie zamierzam jednak tworzyć pociesznych, jednostronnych iluzji, bowiem nierozsądnie stosowane mydła lub też wysoka skłonność do odwodnienia i łojotoku wywołanego prawdopodobnie będzie pobudzać skórę do burzliwych, niepożądanych reakcji, co w konsekwencji nasili jedynie zastane problemy. Nie ulega natomiast wątpliwości, iż w przypadku skóry patologicznie tłustej, brak efektywnego działania oczyszczającego oraz normalizującego (neutralizującego odczyn kwasowy) będzie sprzyjało coraz to gorszej kondycji naskórka, dlatego też rozsądne wdrożenie zasad, które nie posiadają aż tak wysokiego czynnika prozapalnego może okazać się niezwykle pomocne w opanowaniu w mało ryzykowny, niewymagający szczególnej ochrony przed słońcem oraz rozbudowywaniu pielęgnacji, sposób, chwiejnej skóry łojotokowej oraz tłustej. 

Dużą zaletą zasad są ich doskonałe właściwości oczyszczające: emulgują, rozbijają oraz usuwają efektywnie tłuszcz ze skóry bez pozostawiania powłoki ochronnej (toksyczne działanie zbyt łagodnych środków myjących wynika zazwyczaj z ich zbyt delikatnego, niewłaściwego spłukiwania się), co daje efekt czystej, odświeżonej skóry. Podstawowy problem z mydłami ma swoją przyczynę nie zawsze we właściwościach pieniących się i silnie oczyszczających, a w ich niewłaściwym, częstym i nader konsekwentnym stosowaniu. I nie choć nie jestem zagorzałą zwolenniczką mydeł naturalnych, opowiadam się (i stosuję na samej sobie) za ich użytkowaniem w rozsądnych, uzasadnionych przypadkach.  

KIEDY MYDŁA MOGĄ POMÓC, A KIEDY ZASZKODZIĆ? 

Nie zamierzam przyznawać jakiejkolwiek nobilitacji zasadowym środkom myjącym: odczyn zasadowy, mocne właściwości myjące i potencjalnie drażniące działanie stosowane nawet na skórze nie mającej problemu z nawodnieniem, prędzej czy później zaskutkuje permanentnym odwodnieniem i jego konsekwencjami, dlatego też nie rozpatruję mydeł w produktach myjących nadających się do codziennego rytuału pielęgnacyjnego. Uważam jednak, że to nadmiar rodzi deficyt i przy wzmożonej obserwacji własnej skóry, o ile mocniejsze środki nie generują skrajnie negatywnych, natychmiastowych reakcji, mydła mogą być stosowane w zastępstwie drażniących kwasów / peelingów enzymatycznych, które również skórę wysuszają, a nie przynoszą tak dobrego efektu oczyszczenia oraz złuszczenia (co pozwala stosować je znacznie rzadziej z lepszym efektem terapeutycznym).

W zależności od potrzeb, skłonności do zanieczyszczania i odwadniania się naskórka oraz ich tolerancji, zasadowe środki myjące można stosować nie częściej niż raz na 3 dni oraz nie rzadziej niż raz na miesiąc, najlepiej wplatając je w niezmienne kroki (zamiast rozbudowanego etapu oczyszczania lub jako końcowy, domywający etap) i oczyszczając skórę jedynie powstałą pianą. Kluczowy jest również sam dobór zasadowego środka myjącego, najlepiej by bazował na zmydlonych frakcjach tłuszczów oraz nie zawierał bogactwa substancji dodatkowych (w tym substancji zapachowych i potencjalnie drażniących), w tym celu polecam naturalne mydła naturalne: czarne mydło afrykańskie, mydła węglowe, oliwkowe.


Oczywiście, nie każdemu typowi i rodzajowi skóry będzie służyć nawet sporadyczne stosowanie mydeł, ale chcę zwrócić uwagę na ich zbesztaną przez influencerską sieć opinię: mydła wcale nie służą tylko "myciu podłogi" (notabene, sprawdzają się w tejże roli wyjątkowo kiepsko), a mogą przysłużyć się lepszej kondycji skóry o ile nie generują, a ograniczają problemy skórne: nie wzmagają rogowacenia, łojotoku, nie są przyczyną podrażnień. Z racji, że gruntownie oczyszczają skórę, nie nadają się kompletnie w codziennych krokach pielęgnacyjnych, ale można je jak najbardziej rozpatrywać w ramach rozsądnej regulacji problematycznego naskórka bez obaw o nagłe zaburzenie mikrobiomu skórnego, utratę ochronnego sebum i wywołanie całej kaskady procesów zapalnych i przyspieszających starzenie się skóry: obkurczą pory, ustabilizują rogowacenie, ograniczą przetłuszczanie się skóry oraz będą stabilizować mikroflorę bakteryjną obecną na skórze.

W skrócie: mydła nie muszą pogarszać kondycji skóry, nie muszą służyć jedynie etapowi myjącemu - mogą być świetnym peelingiem oraz preparatem usuwającym martwe złogi niezłuszczonego naskórka, zalegającego łoju oraz innych zanieczyszczeń. Mogą być stosowane w przypadku kiepskiej tolerancji kwasów oraz pochodnych w leczeniu mało zaognionego trądziku - zasady również doskonale normalizują hiperkeratynizację oraz aktywność gruczołów łojowych, to także substancje regulujące, które w przypadku skóry z łojotokiem nierzadko są mniej agresywne oraz bardziej efektywne w działaniu.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam,
Ewa

MINERALNY PODKŁAD MATUJĄCY | AMILIE MINERAL COSMETICS MATTE MINERAL FOUNDATION

$
0
0

Relacje skóra : stacja docelowa makijaż są u mnie trudne, momentami nie do ogarnięcia, a na pewno nie są to linie dalekobieżne. Nie kryję swego rozczarowania, daleko mi bowiem do skóry idealnej, a jeszcze dalej do cery poprawnej w makijażu po kilku godzinach. Czy matująca formuła Amilie Matte rzeczywiście sprawdza się na tłustych, problematycznych cerach i rozwiązuje moje dotychczasowe bolączki?


ALL IN MATTE

Konsystencja podkładu jest sucha, miałka i starannie zmielona. Nie jest to z pewnością podkład uniwersalny, łatwy, taki, od którego warto entuzjastycznie rozpocząć przygodę z kosmetykami mineralnymi - wymaga przejścia pewnego skrawka mineralnej drogi, bywają bowiem momenty zachwytu, tak by wstąpić o zgiełku na kamieniste drogi. 

Amilie Matte strukturalnie przyrównałabym do mojej ulubionej formuły Meow Flawless Feline (lekka, jedwabista, choć sucha w dotyku konsystencja o nieco bardziej świetlistym, naturalnym wykończeniu), oryginalnej formuły podkładu Lily Lolo (Matte> ładniejsze, bardziej naturalne i mniej suche wykończenie, lepsza przyczepność, krycie i walory użytkowe formuły), Clare Blanc formuły regulującej (nieco inny typ wykończenia, ale nosi się podobnie komfortowo), a także Velvet Soft Touch Ecolore (lepsze krycie dla Amilie, bardziej subtelny, mniej iskrzący i mniej mokry po kilku godzinach noszenia). Nie mniej, każda z wymienionych formuł, mimo odmiennego finalnego wyglądu, znakomicie trafia do zawężonej grupy docelowej, a konkretnie, posiadaczy tłustej cery, nie mających odczuwalnych problemów z nawodnieniem naskórka.  

Mimo suchej formuły, znamienna jest naturalna, przyjemna gładkość mineralnego pyłku, poprawia to znacznie walory aplikacyjne produktu i uprzyjemnia jego stosowanie. Podkład nie przylega ściśle do skóry, co zwiększa jego zdolności absorpcyjne, a przez umiarkowany stopień zmielenia łagodnie, ale nieproblematycznie pyli (najsłabiej ze znanych mi suchych podkładów) oraz nie zapewnia efektu mocno wygładzonej cery (zmniejsza to migrację produktu w zagłębienia, pory, realnie przedłuża świeżość i trwałość podkładu mineralnego).

Biorąc pod uwagę specyficzne właściwości podkładu oraz znamienną dla kosmetyków mineralnych sypką strukturę, Amilie jak najbardziej wysusza skórę. W moim przypadku formuła Matte nie wymaga specjalnego przygotowania przed aplikacją, są po prostu dni, gdy jej stosowanie służy mi jak nigdy dotąd (upale dni, brak problemów z przejściowym odwodnieniem) oraz gdy niezależnie od ilości wykonanych zabiegów i tak prezentuje się fatalnie i okazuje się kompletną klapą (deficyt nawilżenia). Na skórze odwodnionej zatraca swoje naturalne wykończenie, staje się tępy, słabo przyczepny i nazbyt suchy. 


Podkład posiada standardowe cechy produktów o tak lekkiej strukturze, najlepiej prezentuje się aplikowany metodą na sucho, w jak najmniejszej ilości. Konsystencja podkładu pozwala na budowanie krycia, choć niezależnie od ilości zaaplikowanych warstw, jest ono co najwyżej średnie (dla mnie w pełni satysfakcjonujące i zapewniające dobrą trwałość produktu) i słabe przy pierwszej warstwie. Efekt końcowy jest ściśle powiązany z ilością zaaplikowanego podkładu oraz zastosowanym akcesorium. Łatwo rozprowadza się - nie tworzy plam i zacieków, wybiórczo, nienachalnie i subtelnie przylega do naskórka, nie podkreśla zmian trądzikowych oraz rozszerzonych porów, a wraz z upływem czasu - dzielnie skrywa niedoskonałą skórę pod nieobsceniczną warstwą podkładu. Nie jest to z pewnością podkład specjalnej troski, choć wymaga rozsądku, bowiem brak umiaru w aplikowaniu mineralnej konsystencji generuje większą ilość problemów: formuła może nieestetycznie osiadać w niedoskonałościach, zmarszczkach, porach, bruzdach oraz gorzej przylegać do skóry. 

W brzasku dnia po omacku chwytam po gładkie, drewniane trzonki, nie skupiam uwagi na kształcie, rodzaju i gęstości włosia, są jednak wyjątki, które wymagają przyspieszonej trzeźwości umysłu. Tak też dzieje się z formułami suchymi, preferuję pędzle o elastycznym, gładkim, luźnym, syntetycznym włosiu, którymi nie buduje się dobrze krycia, wówczas ładniej i równomierniej rozprowadzają podkłady mineralne, nie pozwalają zaaplikować za dużej ilości kosmetyku, co jest tak naprawdę kluczowe w użytkowaniu takich formuł jak Amilie Matte

Wykończenie podkładu jest zdrowo matowe, bez wybijających się beztrosko drobin. Nie jest to płaski mat, to promienna, świetlista satyna, ale taka, która nie wytłuszcza się, dając efekt zaniedbanej, spoconej skóry. Podoba mi się bardzo delikatne, nie przytłaczające krycie oraz naturalny, świeży wygląd, to bardzo dobry podkład dla opanowanej, klasycznej tłustej cery.

Doceniam dobre właściwości normalizujące oraz brak silnego wysuszenia skóry jak na podkład matujący podczas regularnego użytkowania. Trwałość: 6 godzin bez zmian, nałożony bardzo oszczędnie utrzymuje się nawet do 8 godzin. Na pewno biorąc pod uwagę temperatury i buzującą biochemię, która mojej skóry nie rozpieszcza, w każdym podkładzie wyglądam gorzej niż bez niego (zwłaszcza w zbliżeniach makro po kilku godzinach), i tak też jest w tym przypadku, choć podkład nie podkreśla aż tak bardzo struktury twarzy oraz nie służy za znak drogowy, nie wpędza mnie w zupełny zachwyt. Jestem świadoma moich wysokich oczekiwań i problematyczności cery, którym nie sposób sprostać. Niemniej, Amilie Matte spośród posiadanych podkładów mineralnych utrzymuje się najdłużej w stanie niezmiennym i najlepiej radzi sobie w upalnych warunkach, to naprawdę świetny podkład dla osób, które nie znoszą makijażu i przeżywają prawdziwe męki po kilku godzinach od jego nałożenia.


Amilie Matte sprawdza się w roli barwiącego pudru matującego, jako jeden z niewielu kosmetyków mineralnych współpracuje z większością kremów przeciwsłonecznych (najlepiej z formułami zastygającymi dry-touch). 

Zaletą podkładów suchych jest ich nikła tendencja do oksydacji, choć przyznaję, że sama z kolorem nie trafiłam (ma to szczególne znaczenie przy jednoczesnym stosowaniu podkładu na tłustej, łojotokowej skórze oraz w połączeniu z mokrymi produktami, bogatymi w tłuszcze) oraz niezwykle wysoka trwałość i ładne schodzenie ze skóry (bez smug, bez zacieków, blednięcie koloru i stapianie się z cerą).


Świetnie radzi sobie w naprawdę ciężkich, wilgotnych, upalnych warunkach oraz sprawdza się w codziennym makijażu skóry mocno tłustej, a nawet już łojotokowej. Doskonale absorbuje pot i sebum. Nie jest też zbyt suchy, ma ładne, gładkie wykończenie, które się nie wyświeca. 

Tak suchych formuł nie lubię jeszcze dodatkowo matować. Niemniej jednak, podkład dobrze współpracuje z krzemionkami, nieco gorzej z pudrami opartymi na kaolinie (za suche i pyliste wykończenie). Pozytywnie reaguje na utrwalanie technikami mokrymi. Nie do końca cenię aplikację podkładu na mokro, podkład zyskuje silne właściwości wysuszające i drażniące, jest mocno widoczny na skórze.


Od lewej: Ivory, Latte, Cashmere, Summer Sand, Caramel
Od lewej: Golden Fair, Sesame, Creme Brulee, Sandy Medium, Cappuccino
Od lewej: Soft Honey, Cream Beige, Pine Nut, Cardamon, Sweet Almond

Grupa docelowa: klasyczna skóra tłusta, łojotokowe typy skóry

Odradzam stanowczo: odwodnione, suche, przesuszone typy skóry,

Cena 44.90 zł / 7g. Opakowanie standardowe, z wewnętrzną zasuwką, zabezpieczającą produkt przed wysypaniem.

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW MINERALNYCH AMILIE MINERAL COSMETICS.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

SZMATKI, RĘKAWICE I RĘCZNICZKI W PIELĘGNACJI

$
0
0
szmatki do oczyszczania skóry ręcznik do twarzy rękawica glov efekty pryszcze jak pozbyć się trądziku rozszerzone pory

Odkąd łącząc zapalne punkty na mej trądzikowej skórze nie powstaje gwiezdna konstelacja Hydra, coraz bardziej skłaniam się ku prostym, mechanicznym i mniej drażniącym sposobom walki z cerą niełatwą w pielęgnacji. Wiem jak wiele zawdzięczam tretinoinie, którą stosuję z powodzeniem od lat pięciu, ale jednocześnie żyję w pełnej świadomości nieuchronnych skutków niepożądanych długotrwałego leczenia farmakologicznego. Złuszczanie manualne uskuteczniam z większą śmiałością, a swoimi przemyśleniami w dziedzinie akcesoriów myjących podzielę się właśnie dzisiaj. 

CZYM KIEROWAĆ SIĘ PRZY WYBORZE AKCESORIUM 

Rozstrzał cenowy pomiędzy akcesoriami do pielęgnacji skóry jest ogromny - łatwo popaść w kosmetyczny dysonans i utopić ogrom pieniędzy w produkt wątpliwej jakości, choć zdarzają się akcesoria, które są warte nawet i tej wysokiej ceny.

Bardzo rzadko polecam konkretne akcesoria materiałowe, ponieważ dokładnie tak, jak przy wyborze ubrań, ocena jakości danej rzeczy musi przejść test percepcyjny (dotyku (jakość materiału) oraz dokładną ocenę wykończenia - siła szwów, lamówkowanie lub też brak, i tym podobne), niemożliwy do przeprowadzenia podczas zakupów on-line.

Wbrew pozorom nie kieruję się jedynie składem materiałowym, który nie przesądza o finalnej jakości wykonanej ściereczki. Chłonne mikrofibry, z racji swojej strukturalnej, mikrowłóknistej budowy, są materiałami syntetycznymi (polyester), zatem bardziej od samego składu danej tkaniny, większe znaczenie ma dla mnie jej delikatność, mięsistość oraz siła splotów (na przykład dodatek poliamidu, brak włókien elastycznych), a także rozmieszczenie i długość wypustek lub też ich brak. Najważniejsze testy, niestety, odbywają się tuż po zakupie danego akcesorium - nie wszystko bowiem jest możliwe do sprawdzenia przed zakupem, a mianowicie: jak dana tkanina zachowuje się w kontakcie z wodą (delikatność włókien), czy jest chłonna i spełnia swoją rolę myjącą, co dzieje się z nią po praniu oraz jak znosi metody sterylizacyjne: wygotowywanie oraz chlorowanie. Akcesoria  wymagają codziennego prania, dlatego też te kiepskiej jakości bardzo szybko odbarwią się, staną się szorstkie, mogą tracić siłę splotów (rwać się) oraz nie będą spełniać swojej podstawowej funkcji. Przewodnie znaczenie ma dla mnie zatem jakość wykorzystanej tkaniny oraz długość i gęstość włókien - im krótsze i im gęściej ulokowane, tym akcesorium będzie lepiej chwytać zabrudzenia oraz łagodniej obchodzić się ze skórą.

Naturalne tkaniny posiadają niepowtarzalną strukturę i właściwości użytkowe, nie popadam jednak w bezsporny zachwyt: wśród bezmiaru zalet, mają one i swoje minusy, przez co w oczyszczaniu skóry, moim zdaniem, sprawdzają się kiepsko. W naturalnych szmatkach ze względu na ilość splotów i trwałość tkaniny najczęściej stosowany jest muślin - bawełniany, lniany, bądź też mniej popularny: bambusowy. Akcesoria muślinowe nie są chłonne oraz nie odznaczają się dobrymi właściwościami absorbującymi, posiadają natomiast nierówną strukturę, świetną do wykonania masażu, łagodnego peelingu, usunięcia suchych skórek i zrogowaceń lub końcowego etapu oczyszczania skóry. Nie widzę ich zatem w pierwszym etapie myjącym, zwłaszcza bogatym w fazę olejową. Mój nieukrywany sceptycyzm wynika ze skrajnej jakości tkanin naturalnych, trudności w znalezieniu dobrego surowca, delikatności i wymagającego użytkowania oraz stosunkowo słabej siły splotów, przez co są mniej trwałe oraz słabiej odporne na uszkodzenia. 

MIEJSCE W PIELĘGNACJI 

Szmatki wykonane z mikrofibry doskonale chwytają zabrudzenia (w zależności od podłoża wymagają odpowiedniego rozpuszczenia), efekt ten jest zwaloryzowany, gdy posiadają dodatkowe wypustki, są zatem pomocne w rytuale oczyszczania, szczególnie w sytuacjach trudnych, gdy nie sprzyja ani stosowanie formuł całkowicie spłukujących się (ściągają naskórek i powodują odwodnienie), jak i tych kremowych i tłuszczowych (przez całkowite nie domywanie się, generują skórne problemy oraz nie usuwają dokładnie zanieczyszczeń (rozszerzone pory, zaskórniki, zmiany naciekowe, zmiany głębiej ropiejące)). Akcesoria pozwalają znormalizować pielęgnację, bowiem dzięki nim możliwe jest jednoczesne zminimalizowanie ryzyka wzmożonego zanieczyszczania się cery na skutek nadmiaru emolientów tłustych w etapie myjącym oraz redukcja odwodnienia naskórka. Łagodny masaż szmatką wzmacnia zatem walory oczyszczające rytuału myjącego oraz pozwala ograniczyć ilość zastosowanych detergentów w pielęgnacji (na przykład rezygnacja z drugiego etapu oczyszczania). Akcesoria, również, w zależności od faktury, rozpatrywać można w formie regulacji - pocieranie falistą, nierównomierną strukturą to nic innego jak peeling mechaniczny, mocniejszy bądź też słabszy. Dużym plusem jest możliwość dowolnej regulacji siły oczyszczania i złuszczania za pomocą nacisku, struktury, zastosowanego materiału.

Abstrahuję od zaawansowanego bajkopisarstwa i marketingowych wydmuszek, dla mnie, jako osoby chociaż częściowo zorientowanej w temacie właściwej pielęgnacji i mającej jakąś tam siłę zasięgu, najważniejsza w tym całym dziwacznym, sprzecznym rejestrze, jest publikacja szkodliwych i nieprawdziwych treści przez markę szmatek myjących, Glov. Nie jest to wybitnie dobry produkt (kiepska jakość materiału, słabe wykończenie, zasadniczym plusem jest dostępność na terenie Polski), nie można przypisywać zwykłej mikrofibrze nadprzyrodzonych właściwości oczyszczających, bowiem tego typu akcesoria nie są w stanie zastąpić kosmetyków myjących, zwłaszcza w przypadku stosowania produktów obfitych w fazę tłuszczową (kremy ochronne, kremy barwiące, podkłady kremowe) a nawet lekkiego makijażu mineralnego (w zależności od ilości produktu, formuły, przylegania, ilości sebum, produktów kremowych), które wymagają zupełnie innego modelu postępowania, by w pełni korzystać z ich właściwości i cieszyć się zdrową, zadbaną, czystą skórą. Mogą okazać się doskonałym dodatkiem do pielęgnacji, gdyż świetnie wzmacniają właściwości myjące zastosowanych kosmetyków, co pozwala na zastosowanie o wiele łagodniejszych formuł oraz ograniczenie stosowania tradycyjnych peelingów, ale nawet dzięki "unikalnej" strukturze, nie poradzą sobie z zabrudzeniami samodzielnie. Stosowanie szmatek zgodnie z zaleceniami producenta może sprzyjać trwałemu uwrażliwianiu się skóry (intensywne pocieranie skóry oraz jej naciąganie) oraz wzmożonemu zanieczyszczaniu (nieefektywne usuwanie zanieczyszczeń) i podrażnieniom oczu. 

PRZYSPIESZONA INSTRUKCJA OBSŁUGI

Pocieranie skóry i potencjalne właściwości drażniące, sprawiają, że wszelkie ręcznikowe akcesoria, a zwłaszcza te o nierównomiernej strukturze, nie nadają się do pielęgnacji skóry zmienionej zapalnie (z wyjątkiem gładkiej mikrofibry, polecam szczególnie sprawdzone szmatki Biochemia Urody) oraz wyjątkowo wrażliwej, delikatnej i uszkodzonej. Warto również zapamiętać, by tego typu akcesoriów nie stosować samodzielnie, z samą wodą, oraz zastanowić się, czy stosowane z detergentami pieniącymi się nie okażą się dla skóry aż nadto agresywne (wzmacniają ich właściwości myjące). Właściwości elektrostatyczne mikrowłókien są szczególnie pomocne w usuwaniu zemulgowanych, rozpuszczonych już uprzednio zabrudzeń, szmatki mogą w pełni zastąpić drugi etap oczyszczania (mycie jednoetapowe) lub być dodatkiem do drugiego etapu, który może być znacznie łagodniejszy - dając efekt dobrze oczyszczonej cery bez większych podrażnień. Nie widzę do końca tego typu akcesoriów w demakijażu bardzo lekkiego makijażu mineralnego, który jest stosunkowo łatwo usunąć ze skóry łagodnymi preparatami, chociaż gdy skóra szybko się odwadnia, połączenie tego typu akcesoriów z gorzej spłukującą się formułą (na przykład mleczkiem, śmietanką), może okazać się strzałem w dziesiątkę. Ściereczki można również stosować w ramach regulacji, raz na jakiś czas, zastępując peeling - najlepiej z kosmetykami bogatymi bogatymi w fazę tłuszczową - emolienty tłuste zapewniają poślizg, zmniejszają siłę tarcia i potencjalne właściwości drażniące akcesorium.

Z pewnością nurtującą kwestią jest dezynfekcja akcesoriów myjących, gdyż niewłaściwie pielęgnowane stają się niebezpieczną siedzibą dla patogennych drobnoustrojów, mając jednoczesny, codzienny, potencjalnie uszkadzający naskórek, kontakt. Nie ulega zatem wątpliwości, że tego typu przyrządy wymagają codziennego prania, szybkiego suszenia oraz okresowo (co najmniej raz w tygodniu), agresywnej sterylizacji (namaczanie w chlorze, co najmniej 20 minutowe wygotowywanie). Dlatego też ogromne znaczenie ma jakość zastosowanych włókien oraz określony czas stosowania (nawet ulubione ściereczki Emma Hardie wymagały wymiany po 3 miesiącach użytkowania). Bardziej higieniczną opcją są pojedyncze gazy kosmetyczne lub gazy niejałowe, które mocniej peelingują naskórek, ale również dobrze zbierają zabrudzenia i są jednorazowego użytku.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

SOFT COCTAIL | GLINKOWE CIENIE MINERALNE ANNABELLE MINERALS

$
0
0

Zachowawcza, klasyczna i elegancka - właśnie taka jest nowa seria cieni do oczu Annabelle Minerals w nowatorskiej, kaolinowej formule. Bezpieczny strzał w dziesiątkę, czy oklepany, koktajlowy niewypał? Jak sprawują się nowości marki w codziennym makijażu? 

KONSYSTENCJA 

Już na samym początku muszę uczciwie napisać, że nie są to cienie dla każdego, a z pewnością nie dla osób, które oczekują czegoś więcej. Nie jest to moja ulubiona formuła cieni, choć byłoby mi smutno, gdybym miała tę część swego materialnego dorobku stracić. 

Podobnie jak w przypadku wcześniej recenzowanych cieni marki Amilie, jakość wszystkich kolorów  Soft Coctail nie jest równa - są kolory, których używam z przyjemnością, by sięgnąć opatrznie na mleczną biel, która nie wywołuje już zachwytu. Najwięcej rozczarowania budzą kolory jasne, zaś do znacznego obniżenia buzującego kortyzolu w surowicy krwi przyczyniają się odcienie ciemniejsze.

Konsystencja cieni jest aksamitna, doskonale zmielona, bezdrobinkowa, niezwykle delikatna i cudownie miękka w dotyku, mimo że są to cienie raczej z kategorii suchych. Nie do końca wiem jakie założenia towarzyszyły tworzeniu linii koktajlowej, gdyż cienie rozcierają się bardzo szybko i naprawdę wspaniale bez większego osypywania się... ale nie dają możliwości intensyfikacji krycia. Kolor na powiece jest raczej delikatny i subtelny, jest to szczególnie uciążliwe przy bardzo jasnych kolorach, choć rozumiem łagodny zamysł przy kolorach bardziej nasyconych.

Cienie kaolinowe wyśmienicie chwytają się włosia syntetycznego, co przyspiesza finalnie wykonanie makijażu. Nie oznacza to, że cienie wymagają wyjątkowego modelu traktowania, aplikowane niedbale, w niewielkiej ilości, nawet opuszkami, bez żadnej, konkretnej bazy, nie tworzą plam, zacieków, dają ładne, zwiewne przejścia i miękkie, satynowe wykończenie bez drobin i pylistego woalu. Tworzą zgrany duet z pozostałymi formułami marki, jak i produktami dalekimi od mineralnych. Zaaplikowane w nieprzesadnej ilości odwdzięczają się bardzo dobrą trwałością, zwłaszcza na tłustych powiekach, w przeciwnym razie mogą zbierać się w załamaniach powieki i utrzymywać nieco gorzej. Kiepsko współpracują z bazami mokrymi (tworzą plamy), należy również unikać utrwalania cieni technikami mokrymi.

Moje niezadowolenie dotyczy głównie kolorów bardzo jasnych (Almond Milk) oraz nasyconych (Lemonade, Ice Tea), sprawiają one bowiem najwięcej problemów w formule opartej na kaolinie. Cienie nie lubią kombinowania, są oporne na kreatywne sposoby walki z nadmierną pylistością i słabą pigmentacją, a nałożone w za dużej ilości prezentują się tragicznie na powiekach. Im mniej się przy nich robi, tym lepiej. Po pozostałe kolory sięgam chętnie, chociaż nie wywołują zachwytu - ale czy muszą? Wystarczy, że są przyjemne w użyciu oraz trwałe.

Soft Coctail będą dominować u entuzjastów prostego makijażu w dobrym guście. Są banalnie proste w obsłudze, i poza niektórymi kolorami, mało problematyczne. Ze względu na sporą gramaturę (3g), jak i korzystną cenę (39.90 zł), warto właśnie w Annabelle Minerals wyposażyć się w klasyczne i zawsze modne kolory bazowe.

GAMA KOLORYSTYCZNA 

Soft Coctail można zasłużenie okrzyknąć pierwszą, mineralną kolekcją biznesową: dziesięć zrównoważonych, stonowanych, klasycznych kolorów odpowiednich dla każdego typu urody i nadających się na każdą, nawet uroczystą okazję.

annabelle minerals cienie glinkowe soft coctail almond milk white coffee milkshake frappe americano swatche jak wyglądają mineralne cienie

Almond Milk. Mleczna biel, niestety, trudna w użytkowaniu: kredowa i słabo przyczepna. Trudno cieniem zbudować jakiekolwiek krycie, pyli najmocniej spośród całej kolekcji. Mimo że nie oddaję hołdów jego właściwościom, jest to jeden z najczęściej użytkowanych przeze mnie kolorów, rozjaśniam nim bowiem cienie mineralne oraz... podkłady. Fantastycznie rozbiela kosmetyki mineralne bez utraty ich właściwości użytkowych. Moja ocena: 2.5 / 5.

White Coffee.Stłumiony szarością jasny beż. Satynowy, przylegający, wyczuwalnie kremowy. Niewielka trudność w budowaniu krycia. Moja ocena: 4 / 5.

Milkshake. Liliowy, chłodny, bardzo jasny róż. Przyjemny w użytkowaniu, choć podobnie do poprzedników, nieco trudniejszy w obsłudze. Nie świdruje do nozdrzy. Moja ocena: 4 / 5. 


Od lewej: Almond Milk White Coffee, Milkshake, Frappe, Americano. 

Frappe. Neutralny,  biszkoptowy, klasyczny beż. Bardzo dobra pigmentacja, przyczepność oraz walory użytkowe. Idealny do nadawania kształtu powiece oraz twarzy. Moja ocena: 5 / 5. 

Americano. Chłodny, kawowy brąz. Idealny dla przepadających za chłodniejszą, oliwkową tonacją w makijażu. Praca z Americano to czysta przyjemność. Moja ocena: 5 /5. 

annabelle minerals cienie glinkowe sof coctail swatche lemonade smoothie icea tea margerita cocoa cup

Lemonade. Delikatnie stłumiona cytryna. Sucha i kredowa, sprawia sporo problemów podczas wykonywania makijażu. Moja ocena: 2.5 / 5. 

Smoothie. Koktajlowa, delikatnie przygaszona brzoskwinia. Tonacja neutralna. Bardzo dobra przyczepność, brak trudności w budowaniu koloru, gładkie, delikatne wykończenie. Świetny kolor przejściowy oraz subtelny róż dla bladej karnacji. Moja ocena: 4.5 / 5. 

Ice Tea. Nieco bardziej suchy od poprzednika z gorszymi właściwościami przylegającymi. Jeden z najintensywniejszych kolorów w kolekcji. Mimo że wymaga porannej gimnastyki, często sięgam po niego właśnie teraz, latem. Sprawdza się w roli cienia mineralnego, jak i wakacyjnego różu. Moja ocena: 3.5 / 5. 


Od lewej: Lemonade, Smoothie, Ice Tea, Margarita, Cocoa Cup. 

Margarita. Zmrożony, średni róż. Dobrze przyczepny, satynowy, rozkoszny w użytkowaniu. Cudowny w roli eleganckiego różu i pocałunku na ustach. Moja ocena: 4.5 / 5. 

Cocoa Cup. Mleczna czekolada. Doskonale zmielony, fenomenalnie kryjący i niezwykle łatwy w obsłudze. Zwycięzca kolekcji Soft Coctail! Moja ocena: 5+ / 5. 


Cienie umieszczone są w standardowych dla Annabelle Minerals szczelnych opakowaniach z emblematem marki i wewnętrzną, stabilną zasuwką. Cena: 39.90 zł / sztuka. Dostępne w sklepach on-line.

ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ KOSMETYKÓW MINERALNYCH ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam ciepło,
Ewa

SPOSÓB NA BOLĄCE ZMIANY, KTÓRYCH NIE MOŻNA WYCISNĄĆ | OKŁADY Z WODOROWĘGLANU SODU

$
0
0

Niecodzienny sposób wykorzystania sody podpatrzyłam podczas odbywania praktyk pielęgniarskich w państwowej, warszawskiej placówce. Moim bojowym zadaniem, do którego przyznaję - nie bryzgałam szczególnym entuzjazmem, było wykonanie opatrunku z nasączonej roztworem wodorowęglanu sodu, gazy. Opatrunek miał w mało agresywny i doraźny sposób przynieść ukojenie i znacząco złagodzić objawy miejscowego, silnego obrzęku, który powoli zaczynał już podbierać treścią zapalną, ropną. Byłam zdumiona, jak po zaledwie dwóch dobach regularnych okładów, rana przygasiła się, co finalnie pozwoliło uniknąć stosowania miejscowych i ogólnych antybiotyków. 

W swoim życiu nie ulałam więcej łez niż jesienią roku 2017 - wiele spraw zaczynało obierać przeciwny kierunek, głowa tętniła od zataczających kręgi ruminacji, a kwitnące na żuchwie bolesne, guzkowate zmiany hormonalne oporne na jakiekolwiek leczenie farmakologiczne dołowały przy każdym niechybnym spojrzeniu w lustro. Nie tracąc zbyt wiele, postanowiłam wdrożyć jeszcze tego samego dnia okłady z sody - przyniosły może nie doskonałe efekty (ze względu na rzadką częstotliwość stosowania), ale znacząco zmniejszyły wielkość zmian oraz przyspieszyły ich wchłanianie. 

JAK DZIAŁA SODA OCZYSZCZONA?

Trzeba urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą, by podczas odbywania kilkutygodniowych praktyk szpitalnych móc zobaczyć dożylną infuzję roztworu wodorowęglanu sodu. W medycynie powszechnej stosowany jest on bowiem w sytuacjach wyjątkowych, bezpośredniego stanu zagrożenia życia - kwasicach metabolicznych, hiperkaliemi, akcji zatrzymania serca, zatruciach trójcyklikami oraz w sytuacjach, gdy wymagana jest natychmiastowa alkalizacja moczu.  Znacznie więcej o sodzie oczyszczonej można przeczytać na forach entuzjastów naturalnego lecznictwa, gdzie uzyskuje status spiskowego, zakamuflowanego przez nazistowskie koncerny farmaceutyczne, leku na raka. Daleko mi do uprawiania szarlatanerii, choć fanką sody oczyszczonej jestem ogromną - szczególnie w domostwie gospodarczym oraz w prawidłowej pielęgnacji uzębienia.

Wbrew obiegowym opiniom, pH sody w stanie stałym wynosi 8.3-8.5 pH i nie jest wcale mocno zasadowe. 

Już wcześniej pisałam o zasadowych mydłach (więcej tutaj>) oraz ogólnie zasadach (więcej tutaj>), mają one szansę sprawdzić się znacznie lepiej na trądzikowych typach skóry niż powszechnie stosowane środki kwasowe. Zasady działają silnie przeciwzapalnie, goją i zasuszają zmiany trądzikowe, nie drażnią intensywnie mieszków włosowych, a jednocześnie wykazują silne właściwości antybakteryjne i oczyszczające. Okłady z sody są szczególnie pomocne, gdy przyczyna trądziku jest idiopatyczna, a zmianom towarzyszą silne obrzęki, bolesność, rumień. Kompresy doskonale znoszą ból i zmniejszają objawy stanu zapalnego bez powstawania ropienia, jest to szczególnie pomocne zwłaszcza przy zmianach naciekowych, bolących, odpornych na leczenie farmakologiczne.

OKŁADY Z WODOROWĘGLANU SODU - JAK JE PRZYGOTOWAĆ I STOSOWAĆ? 

Aby wykonać okłady z sody, można wykorzystać jedną, gotową ampułkę natrium bicarbonicum 8.4% (Polpharma) do wstrzykiwań lub samodzielnie sporządzić roztwór, wykorzystując wodę demineralizowaną (najlepiej klasy farmaceutycznej) lub do iniekcji oraz wodorowęglan sodu, najlepiej również czystości farmaceutycznej (soda oczyszczona) w odpowiedniej proporcji.

Do okładów wykorzystuję głównie 10% roztwór sody oczyszczonej (47.5 ml wody demineralizowanej : 2.5 ml (pół małej łyżeczki) sody oczyszczonej) lub silniejsze 20% stężenie wodorowęglanu sodu (45 ml wody demineralizowanej : 5ml sody oczyszczonej) w przypadku zmian głębszych i mocniej zaognionych. Aby wykonać prawidłowo roztwór, należy dodać odpowiednią ilość sody do odmierzonej już ilości wody, wymieszać i powstałym roztworem nasączyć obficie kompresy z gazy lub włókniny niejałowej.

Przygotowane okłady powinny przylegać do skóry przez co najmniej 10-15 minut, gdy mam tylko czas, wykonuję opatrunki, uprzednio je schładzając i wymieniam co pół godziny na kolejne. Najlepszy efekt terapeutyczny osiąga się stosując okłady przez co najmniej kilka godzin.

Okłady z sody są również pomocne w leczeniu miejscowych obrzęków (na przykład po ukąszeniach) oraz ranach poiniekcyjnych (na przykład poszczepienne). 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa 
Viewing all 155 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>